Merry Checker
Recenzja
„Shio” to nick popularnego blogera, który na co dzień jest przeciętnym pracownikiem korporacji. Pewnego wieczoru umawia się z kilkoma znajomymi z internetu na spotkanie. Zaproszona zostaje także najnowsza gwiazdka wśród blogerów, delikatna i milutka „Miyasio”. Wktórce całe towarzystwo przekonuje się, jak bardzo anonimowym miejscem jest internet – „Miyasio” nie jest bowiem słodziutką licealistką. Nie jest nawet uroczą studentką. Nie, właścicielka różowego bloga to wysoki, misiowaty facet. Zgadza się tylko jedno – jakimś cudem wszyscy przy nim stają się lepszymi ludźmi. Z aurą Troskliwego Misia zaczyna powoli przegrywać nawet marudność, ostry język i zdystansowanie „Shio”…
Powiem wprost: dawno żadnej wydanej w Polsce mangi nie czytało mi się tak przyjemnie. Pomijam fakt, że zwyczajnie lubię twórczość i kreskę Tsuty Suzuki. Historia przedstawiona w Merry Checker jest lekka, nieskomplikowana, praktycznie pozbawiona zbędnych dramatów i przesady, a na dodatek ładnie narysowana. To wszystko można było jednak bardzo łatwo zepsuć nawet nie tyle kiepską jakością wydania, co drewnianym tłumaczeniem. Na całe szczęście w kolejnej pozycji z „Kolekcji BL” Kotori tłumaczenie jest na medal. Wypowiedzi postaci i narracja wypadają bardzo naturalnie, a na dodatek tłumacz nie bał się wtrącić kilku nawiązań do polskiej kultury oraz pobawić się trochę z przekładem nazw własnych. Na początku raziło mnie trochę przetłumaczenie nicku „Miya‑tan” na „Miyasio”, ale szybko się przyzwyczaiłam, a po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to w sumie całkiem zgrabne wyjście. Zaś obecność w mandze tekstu pewnej piosenki disco polo totalnie mnie zaskoczyła, czego efektem było radosne kwiknięcie na cały tramwaj oraz nucenie jej potem do końca dnia (właśnie o czymś takim marzyłam, serdeczne dzięki…).
Poziomowi tłumaczenia nie ustępuje jakość wydania. Okładka wykonana jest ze śliskiego, grubego, sztywnego papieru, na którym zarówno z przodu, jak i z tyłu widnieje para głównych bohaterów. Obwoluty brak, ale nie wydaje się potrzebna. Zaraz na początku znajduje się kolorowa ilustracja, a po drugiej stronie spis treści. Przydatny, jako że ponumerowana jest prawie każda strona. Druk jest wyraźny, ale dzięki dobrej jakości papieru nie przebija na drugą stronę. Wszelkie onomatopeje, a w oryginale było ich sporo, zostały dokładnie wyczyszczone i przetłumaczone. Jakby tego było mało, Kotori używa do zapisu dialogów mojej ulubionej „komiksowej” czcionki, bardzo czytelnej i wyraźnej; do zapisu narracji także zresztą wybrano czcionkę, którą wyjątkowo łatwo się czyta. Błędów czy literówek nie zauważyłam.
Zaraz po historii właściwej oraz krótkim rozdzialiku dodatkowym natykamy się na jeszcze jeden dodatek, a mianowicie posłowie, czyli zwyczajowe wynurzenia mangaczki o wszystkim i o niczym – w tym przypadku o trudnym procesie tworzenia oraz złośliwości rzeczy martwych. Opowiastka była zabawna i odniosłam wrażenie, że pani Suzuki musi być całkiem sympatyczną osobą. Ostatnią stronę mangi zajmuje natomiast stopka redakcyjna.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Kotori | 8.2016 |