Komentarze
Kaze to Ki no Uta
- Zaskakująco udane : Grisznak : 29.01.2011 23:37:35
- Re: Brak mi słów. : Kusuriuri : 25.08.2010 01:30:44
- Re: Brak mi słów. : buzzybuzz : 23.08.2010 23:57:02
- Re: Brak mi słów. : Kusuriuri : 22.08.2010 21:41:06
- Re: Brak mi słów. : buzzybuzz : 22.08.2010 15:02:44
- Re: Brak mi słów. : Kusuriuri : 21.08.2010 17:42:43
- Re: Brak mi słów. : buzzybuzz : 20.08.2010 12:30:19
- Re: Brak mi słów. : Kusuriuri : 19.08.2010 00:32:44
- Re: Brak mi słów. : buzzybuzz : 17.08.2010 14:49:16
- Re: Brak mi słów. : Kusuriuri : 17.08.2010 02:48:59
Zaskakująco udane
Ale zostawmy już kukurydzę i przejdźmy do rzeczy. Na tyle na ile przeczytałem, mogę stwierdzić, ze to bardzo fajny, oldschoolowy dramat, taki typowy dla lat 70, kiedy tworzono historie smutne, tragiczne, ale bez mechów, supermocy i innych cudów – niewidów. W kresce widać wpływy Tezuki (godne uwagi, w jednym z kadrów bohaterowie czytają „Astroboya” – a akcja toczy się we Francji końca XIX wieku…). Co do bohaterów, na razie mam odczucia podobne do anime – główny bohater, Serge, wypada naprawdę dobrze, idzie wbrew temu, co na niego zwala los, ma charakter i osobowość. Gilbert jak był szmatą, tak szmatą jest. Mam nadzieję, że w mandze pokażą, jak skończył (obstawiam – marnie).
Kreska – mniam, mniam, taką kreskę lubię, co nie jest tajemnicą. Widać, że rzecz powstawała w podobnych czasach co „Adolfowie” czy „Lady Oscar”. Dopracowane tła, szczególiki architektoniczne. Projekty postaci – cóż, bishonen w liczbie 1, do tego jeden androgyn, reszta mieści się w normie. Podejrzewam, że mała liczba bizonów to jeden z powodów, dla których komiks ten mimo wszystko nie cieszy się wielką popularnością wśród jaoistek. Niemniej, to kolejny dowód na to, jak wielki wpływ Tezuka miał na komiks japoński, nawet w tych nurtach, których sam nie uprawiał zbyt intensywnie.
Natomiast co mnie lekko ubawiło – mam wrażenie, że była to jedna z lektur podstawowych Chiho Saito. Podobnie jak autorka „Uteny”, pani odpowiedzialna za „Kaze…” postanowiła upchnąć w jednej mandze wszystkie możliwe zboczeństwa, jakie się tylko da. Zresztą ponoć dlatego przez lata nikt nie chciał tego wydać… Może i dobrze, że trzyma się realizmu, bo inaczej nie zdziwiłby mnie tu nawet yaoi macki. Stanowczo, z racji tego, że niemal 2/3 bohaterów tej mangi to zboczeńcy, nie dziwi mnie niechęć japońskich wydawców z tamtych lat, biorąc pod uwagę, że docelowym czytelnikiem „Kaze…” miały być młode dziewczęta.
W zasadzie, jeśli ktoś lubi mangowy oldschool w dobrym wydaniu i nie dostaje torsji na widok homo‑niewiadomo (a Gilbert jest bardzo niewiadomo…), to polecam, bo dziś takich historii raczej się już nie tworzy.
Brak mi słów.
ale tak naprawdęnaprawdę to…
hm… chciałam napisać coś błyskotliwego ale obawiam się, że nic z tego, więc będzie emocjonalnie. Bo‑to‑jest‑tak: Kocham KazeKi a jednocześnie szczerze nienawidzę. Ta manga drze nerwy na strzępy, to jest narkotyk, to nieuleczalna choroba, to trucizna i lekarstwo, ja do niej wracam jak wygłodniały pies.
Kto czytał, ten zrozumie >__> kliknij: ukryte a tych, którzy nie czytali, przepraszam za ten bełkot.