Manga
Holy Glory
- ホーリーグローリ
Od zera do… świętego Mikołaja. A wszystko dzięki przystojnemu reniferowi Rudolfowi i jego magicznemu kompasowi!
Recenzja / Opis
XIX‑wieczny Londyn to miasto pełne brudnych zaułków i niebezpiecznych dzielnic, w którym młodociani złodziejaszkowie tylko czekają na okazję, by pozbawić kogoś sakiewki. Jednym z takich rzezimieszków jest Salt Lothrick, który wraz z przyjacielem Pierre’em właśnie dostrzegł kolejną łatwą zdobycz. Ów nieszczęśnik, wyglądający na obcokrajowca i zdecydowanie wyróżniający się z tłumu, nie zdaje sobie sprawy, że zaraz zostanie pozbawiony torby. Ale co ważniejsze, nie wie także, że dzięki temu wydarzeniu spotka osobę, której od dawna szuka…
Wszyscy, którzy oczekują powtórki z Dickensa, srogo się zawiodą, co nie znaczy, że opisywana manga jest zła, wręcz przeciwnie. Owszem, sceneria i sytuacja życiowa Salta mogą przywodzić na myśl dzieła słynnego Anglika, ale na tym wszelkie podobieństwa się kończą, gdyż Holy Glory bliżej do D.Gray‑man. Cóż, oto kolejny komiks o przeciętnym chłopcu, który nagle odkrywa w sobie nietypowe zdolności i w wyniku bardzo niefortunnego zbiegu okoliczności jest zmuszony je wykorzystać. Są oczywiście potwory, tutaj zwane z francuskiego cauchemar (po polsku „koszmar”), powstałe z dusz samobójców i żywiące się duszami niewinnych dzieci. Jednak tym, co wyróżnia tę szalenie sympatyczną opowieść, jest fakt, że aby je pokonać, Salt musi zostać ni mniej, ni więcej, tylko świętym Mikołajem! Otóż wiele lat temu największy z Mikołajów, Klaus, wiedząc, iż zbliża się kres jego życia, podzielił swoją moc i wysłał ją na Ziemię. Osoby, do których ona trafiła, mają zostać jego następcami i wspólnie z reniferami (tak, TYMI reniferami) walczyć z cauchemar.
Ta manga teoretycznie powiela wszystkie schematy obecne w shounenach. Co gorsza, jest zdecydowanie za krótka i stanowi właściwie wstęp do dłuższej historii, która nigdy nie powstała i pewnie nie powstanie. Jednak za każdym razem, kiedy ją czytam, całkowicie rozbraja mnie bożonarodzeniowy klimat i uroczo naiwny pomysł. XIX‑wieczne londyńskie urwisy, Rudolf, który okazuje się bishounenem, walka za pomocą choinki i śnieżynek – jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało, czyta się z przyjemnością, pod warunkiem, że tak jak ja z niecierpliwością odlicza się kolejne dni listopada, by pierwszego grudnia stwierdzić, że „o, wreszcie święta!”. To nie jest manga dla wielbicieli przygodówek i efektownych pojedynków, ale dla dużych dzieci, które w euforię wprawia pierwszy zaobserwowany płatek śniegu, a Opowieść wigilijna co roku jest dla nich tak samo niesamowita. Poza tym to całkiem przyjemna wizja: dziewięciu Mikołajów w efekciarskich płaszczach zamiast starego brodacza w czerwonym kaftanie i przystojne renifery, z którymi można pogadać… Ale wracając do fabuły: na pewno nie jest tak różowo i cukierkowo, jak mogłoby się wydawać, gdyż w historii przeważają momenty melancholijne i nieco dramatyczne, choć nie przedramatyzowane. Życie Salta nie jest usłane różami, a nagłe pojawienie się Rudolfa i dziwnych stworów wcale nie sprawia, że nagle staje się lepsze. Mimo to mandze udało się zachować baśniowy nastrój, przetykany lekkim humorem i wzbogacony nutą optymizmu.
Cóż, długość mangi, a także dosyć dynamiczny tok wydarzeń sprawiają, że czytelnik nie ma czasu dobrze poznać bohaterów, których charaktery zostały ledwo zarysowane. Chociaż Salt, Rudolf i Pierre sprawiają sympatyczne wrażenie, to jednak w żadnym momencie nie wyłamują się z shounenowych schematów. Oczywiście ogromny wpływ na taki ich odbiór ma długość komiksu; tym bardziej szkoda, że oprócz króciutkiego oneshota zatytułowanego Noël la neige kontynuacji brak. Salt to chłopiec odpowiedzialny i rezolutny, chociaż zadziorny, a z nieco naiwnym i dziecinnym Rudolfem tworzy klasyczny duet, oparty na przyciąganiu się przeciwieństw. Tymczasem Pierre, podobnie jak młodszy brat Salta, Charles, pełni jedynie rolę bohatera drugoplanowego, który co prawda przez większość czasu towarzyszy przyjacielowi, ale nie ma większego wpływu na wydarzenia.
Pamiętam, że kiedy pierwszy raz czytałam Holy Glory, urzekła mnie ładna kreska autora (lub autorki), ukrywającego się pod pseudonimem Sichol=bell. Powtórna lektura zweryfikowała nieco moje poglądy. Owszem, projekty postaci są naprawdę śliczne i przyjemne dla oka, zwłaszcza jeśli ma się słabość do za dużych płaszczy, czapek z daszkiem i generalnie ubioru, jaki mogliby nosić bohaterowie książek wspomnianego wyżej Dickensa. Jeśli doliczyć do tego wyjątkowo urocze twarzyczki o wyrazistych oczach, zdecydowanie jest na czym oko zawiesić. Znacznie gorzej prezentują się tła i dynamiczne w założeniach sceny. Niestety za dużo tu bieli, pustych pomieszczeń, nieokreślonych przestrzeni i nawet zbliżenia na przystojne buzie panów nie w są w stanie zatrzeć przykrego wrażenia pustki. I pal licho, gdyby autor nie potrafił rysować architektury, ale kilka wypełnionych nią paneli świadczy o tym, że jednak potrafi… Kolejna sprawa to mała ilość rastrów i ich nieciekawa forma, co w połączeniu z brakiem cieniowania stanowi kolejny gwóźdź do trumny z graficznym ubóstwem. To nie jest brzydka manga, ale mocno przeciętna i to chyba głównie przez lenistwo artysty…
Holy Glory to kolejny dowód na to, w jak krzywym zwierciadle Azjaci widzą europejską rzeczywistość i kulturę. To bynajmniej nie jest zarzut, a jedynie stwierdzenie powszechnie znanego faktu. Ja bawiłam się wyśmienicie, czytając ten krótki komiks, któremu sporo brakuje do bycia rewelacyjnym. Dlatego jeżeli tak jak recenzentka jesteście bożonarodzeniowymi fanatykami, zachęcam do lektury. W innym wypadku czeka was raczej rozczarowanie, chociaż niewielkie.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Square Enix |
Autor: | Sichol=bell |