Seven Days
Recenzja
W polskim środowisku mangowym od jakiegoś czasu panuje przekonanie, że wydanie mangi BL to gwarantowany sukces wydawniczy, deszcz złotych monet oraz sława i chwała, bo yaoistki są głupie i piszcząc z podniecenia, kupią wszystko, co ma w środku co najmniej dwa penisy. Niestety, pisząc niniejszy tekst, muszę owe środowisko rozczarować, bo manga mandze nierówna i są tytuły, których pomimo dostępności na polskim rynku nie tknęłabym kijem od miotły. Są też tytuły, o których wydanie wznosiłabym śpiewne modły, tańcząc dookoła ogniska o północy i paląc w ofierze parę moich najładniejszych butów. Tak właśnie ma się rzecz z Seven Days, jedną z najlepszych mang shounen‑ai, jakie czytałam, która dzięki wydawnictwu Kotori zagościła na sklepowych półkach w naszym pięknym nadwiślańskim kraju. A ja jeszcze nawet nie zdążyłam rozpalić ogniska!
Zarówno Yuzuru Shino, jak i Touji Seryou mają problemy w relacjach damsko‑męskich. Związki tego pierwszego kończą się bardzo szybko, zazwyczaj z powodu rozczarowania dziewczyn wynikającego z rozdźwięku pomiędzy niezwykle przyjemnym dla oka wyglądem zewnętrznym chłopaka a jego nieco zbyt szczerym i bezkompromisowym charakterem. Z kolei drugi z chłopców jest postacią niemal legendarną w liceum Houka, do którego obaj uczęszczają – szukając „tego kogoś wyjątkowego” co poniedziałek zaczyna on bowiem chodzić z pierwszą osobą, która wyzna mu miłość, nieodmiennie kończąc randkowanie w niedzielę, jeśli czuje, że nic z tego nie wyjdzie. Niby obraźliwe i kto by tak chciał, ale siłą Toujiego jest to, że w ciągu tego tygodnia jest on totalnie oddanym damie swego serca dżentelmenem. Znajomość dwójki bohaterów ogranicza się właściwie do relacji senpai/kouhai w klubie łuczniczym (a i to jest stwierdzeniem na wyrost, jako że Touji rzadko pojawia się na treningach), aż do pewnego poniedziałku, kiedy z czystej ciekawości Yuzuru rzuca żartobliwie pytanie, czy może tym razem chłopak nie spróbowałby chodzić z nim. A Touji traktuje jego propozycję poważnie. I tak zaczyna się siedem dni. Oraz Siedem dni – ślicznie narysowana, pełna uroku, nieskomplikowana, ale dobrze przemyślana opowieść o… poszukiwaniu? Tak, chyba poszukiwaniu – tej specjalnej osoby, która pokocha nie pomimo wad, ale z wadami, zaletami, nawykami i całym dobrodziejstwem inwentarza.
Pierwszy tom obejmuje pięć rozdziałów przedstawiających wydarzenia od poniedziałku do czwartku. Dodatkowo zawiera on też kilka słów od mangaczki i autorki scenariusza oraz, tradycyjnie, reklamy, m.in. innych mang Kotori, w tym zapowiedź drugiego, już w tej chwili ogromnie przeze mnie wyczekiwanego tomiku Seven Days.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po chwyceniu tomiku w łapki, było przytulenie go do policzka. Okładka jest z tych, które wprost uwielbiam – matowa i cudownie gładka w dotyku! Kocham Kotori za wydawanie kolekcji BL w ten sposób. Sztywny papier perfekcyjnie zastępuje i wynagradza brak obwoluty. Kolejnym plusem jest kolorowa ilustracja w środku – nie zliczę, ile razy bardzo bolał mnie ich brak w polskich wydaniach. Druk jest bardzo dobrej jakości, nie dostrzegłam ani odbarwień, ani przebijania na drugą stronę kartki. Właściwie jedyne negatywne wrażenie związane z aspektami technicznymi dotyczyło czcionki użytej do zapisu przemyśleń bohaterów – sprawia ona wrażenie spłaszczonej, jakby szerokość była nieproporcjonalna do wysokości, przez co możliwe, że podczas lektury dorobiłam się chwilowego zeza.
Tłumaczenie stoi na wysokim poziomie – dialogi są naturalne, język bardzo współczesny, dobrze uchwycono też w sposobie wyrażania się Yuzuru jego nieco bezczelny charakter. Dostrzegłam tylko jedną literówkę – nazwa szkoły, do której uczęszczają bohaterowie, to „Houka”, a nie „Huoka”. Większość onomatopei przetłumaczono, pomijając jedną, wielką, ingerującą w rysunek na stronie 21. I byłam na początku skłonna z całkowitym zrozumieniem przymknąć na to oko, gdyby nie to, że im dalej czytałam, tym częściej potykałam się o niekonsekwencje. Na studiach nauczono mnie, że jednym z największych grzechów tłumacza jest niekonsekwencja (chyba że ma to jakieś bardzo logiczne wytłumaczenie), chociaż nie mogę do końca powiedzieć, czy jest to wina tłumaczy, czy edytorów graficznych. Przetłumaczono na przykład nazwę restauracji serwującej ramen – ale cennik jest już „zakrzaczony”. Podobnie ma się sprawa z reklamą gazety na stronie 61 – no fajnie, cieszy mnie, że wiem, co tam jest napisane, ale dlaczego w takim razie nie przetłumaczono napisu nad jednym z wejść metra na stronie 134? Co ciekawe, w japońskiej wersji dokładnie ten sam napis pojawia się na stronie 98, a w polskim wydaniu go zwyczajnie nie ma. I to nie jedyny taki przypadek – wymazywanie znaków kanji czy hiragany (może nie były one widoczne w całości, ale jak dla mnie nadal wystarczająco czytelne i raczej niespecjalnie trudne do zedytowania) pojawia się całkiem często, np. na stronach 85 czy 96. Oczywiście w ogólnym odbiorze tomiku to niespecjalnie przeszkadza, a jeśli ktoś nie widział oryginału, to nawet tych potknięć nie zauważy. Jednak jedną z ról recenzenta jest czepianie się detali, nawet jeśli serce przy tym krwawi.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Kotori | 5.2014 |
2 | Tom 2 | Kotori | 8.2014 |