6000
Recenzja
Po fatalnym starcie, jakim była kiepsko wydana Carciphona, podchodziłem do mang wydawanych przez Yumegari jak przysłowiowy pies do jeża. Rok jednak minął, na koncie wydawcy pojawiło się kilka nowych tytułów, w tym wreszcie pierwszy komiks, który bez jakichkolwiek kontrowersji czy dyskusji na temat metek i etykietek można nazwać mangą, więc postanowiłem dać firmie szansę. Na dodatek najnowszy komiks opublikowany przez Yumegari zalicza się do lubianego przeze mnie nurtu, jakim jest horror. Zachowując więc pewną ostrożność, postanowiłem się z 6000 zapoznać.
Rzecz wykorzystuje dość klasyczny w opowiastkach grozy motyw izolacji grupki ludzi w tajemniczym miejscu. Tym razem jest to podwodna baza, znajdująca się 6000 metrów pod wodą. Kiedyś miał w niej miejsce wypadek, którego skutki zamieciono jednak pod dywan. Teraz nad „Cofdeece” (bo tak się ów obiekt nazywa) kontrolę przejęła wielka korporacja, mająca własne plany. Wpierw jednak bazę należy przywrócić do porządku. W tym właśnie celu wyrusza tam grupa pracowników, do której należy technik Kadokura Kengo – główny bohater 6000. Oczywiście to, co go tam czeka, jest całkowicie odmienne od tego, czego się spodziewał.
Początek mangi nie zaskakuje. Mamy grupkę osób, wśród których łatwo o konflikty, mamy osobiste problemy bohaterów, mamy wreszcie stopniowo narastający kryzys. Mija co prawda sporo czasu, zanim pojawia się pierwszy trup, zaś w tomie nie znajdziemy właściwie żadnej odpowiedzi na pytania, które mnożą się w trakcie lektury, ale to dopiero początek historii, zatem trudno oczekiwać więcej. Poza tym horror, który zdradza wszystko na początku, to marny horror. A 6000 marnym horrorem trudno na razie nazwać.
O ile klimat ów komiks niewątpliwie ma, to ciut słabszym elementem są jego bohaterowie. Podczas lektury pierwszego tomu nikt z nich nie utkwił mi jakoś szczególnie w pamięci. Autor poświęcił sporo miejsca, aby pokazać relacje między nimi, ich charaktery i rodzące się problemy, jednak mimo to nie czułem potrzeby kibicowania któremukolwiek z nich. Zwykle w takich opowieściach czytelnik ma swoich faworytów, którym życzy przetrwania oraz takich, których chętnie widziałby martwych. Ukończywszy lekturę pierwszego tomu 6000 nie miałem takich odczuć względem żadnej z postaci.
Okładka niewątpliwie wyróżnia się na naszym rynku. Kolorystyczny ascetyzm, ograniczający się do czterech kolorów (a właściwie do trzech – bieli, czerni i niebieskiego z nielicznymi czerwonymi akcentami) to coś, co rzadko spotykamy na okładkach mang, szczególnie tych wydanych nad Wisłą. Od razu przyznam, że do mnie to trafiło, ale ciekaw jestem, co powiedzą inni. Warto spojrzeć pod obwolutę, gdzie znajduje się bliższa konwencjonalnej okładce ilustracja, będąca inną wersją tej na obwolucie. Sam nie wiem, czy gdyby dać ją w kolorze, to nie byłaby efektowniejsza.
Mangę wydano w nietypowym u nas formacie 18 na 13 cm, będącym czymś pośrednim między klasycznym formatem tomikowym a ciut większym, znanym choćby z wydanych przez Waneko Battle Royale i Puella Magi Madoka Magica. W środku próżno szukać kolorowych stron, brak też jakichkolwiek dodatków. Z tyłu okładki znalazło się niezbyt wiele mówiące streszczenie fabuły oraz dwa znaczki. Jeden ostrzega, że 6000 jest horrorem, drugi stwierdza, że manga jest adresowana do czytelnika powyżej 16 roku życia (w świetle polskiego prawa ów znaczek całkowicie nie ma sensu, ale może to specyficzna forma reklamy?).
W 6000 znajduje się sporo tekstu. Dymki są duże i niekiedy sprawiają wrażenie pustych, zaś czcionka czasem wydaje się niepotrzebnie zbyt mała. Zwraca uwagę, że nawet dość nonszalancko rysowane przez autora onomatopeje, rozciągające się nawet na 1/3 strony, zostały przetłumaczone na polski, czasami nawet w konwencji graficznej lepszej od oryginału (vide „Bul, bul” na stronie 39).
Pomny traumatycznych doświadczeń z fatalnym tłumaczeniem Carciphony, czytałem ów komiks uważnie. Choć tu jest lepiej, nie ustrzeżono się błędów. W spisie treści rozdział trzeci figuruje jako Spotkanie po latach, ale już na otwierającej go stronie mamy Ponowne spotkanie. Na tej samej stronie znajdziemy też sporą wpadkę tłumaczeniową – pada zwrot „Żeby po trzydziestu latach jakiś żółtek wykupił naszą firmę”, co w ustach Japończyka brzmi kuriozalnie. Chodzi bowiem nie tyle o „żółtka”, co o Chińczyka. Trzeba jednak przyznać, że są to drobne wpadki, a tekst sprawia ogólne wrażenie zgrabnie przełożonego na język polski.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Yumegari | 5.2013 |
2 | Tom 2 | Yumegari | 11.2013 |
3 | Tom 3 | Yumegari | 4.2014 |
4 | Tom 4 | Yumegari | 8.2014 |