Girls & Panzer
Recenzja
Wieść o tym, że Studio JG postanowiło wydać mangę Girls & Panzer była dla mnie nie tyle szokująca, co z początku zwyczajnie nie potrafiłem w nią uwierzyć. Minęło kilka miesięcy i pierwsza część komiksu trafiła na sklepowe półki, z niemałym hukiem i osobliwą jak na standardy naszego rynku promocją. Za samo uczczenie premiery przy pomocy militariów ściągniętych na targi Pyrkon, Jankowi Godwodowi należą się gratulacje. Może w ślad za nim ruszą inni i także zdecydują się na reklamę trafiającą poza wewnętrzne kręgi miłośników japońskiej popkultury. Trochę jednak powątpiewam w to, czy cała feta stanowi rzeczywiście środek adekwatny do obiektu promocji. Wszak Girls & Panzer to pozycja niszowa, merchandising wycelowany w widzów zauroczonych telewizyjnymi przygodami nastoletnich czołgistek. Owszem, tego typu serii na naszym rynku jeszcze nie było, ale czy jest na nią przygotowany? Czy ten powiew świeżości wśród zalewu kolejnych zapowiedzi shounen‑ai rzeczywiście będzie przełomem, a może zostanie zapomniany, jak niegdyś Cat Shit One, również okraszone niemałą kampanią promocyjną? Wreszcie najważniejsze pytanie – jak zareaguje grupa docelowa odbiorców, czyli miłośnicy pierwowzoru i czy będą usatysfakcjonowani Girls & Panzer spod szyldu Studia JG? Po lekturze pierwszego tomu mam podstawy uznać, że jak na tak niepewną pod kątem sprzedaży i popularności mangę wydawca zrobił sporo, by potencjalnych nabywców zniechęcić.
Pierwsza część mangi obejmuje początek serii telewizyjnej. Głównymi wydarzeniami jest sformowanie drużyny nastoletnich czołgistek, ich pierwszy sparing między sobą oraz początek potyczki z używającymi brytyjskich czołgów dziewczętami z Akademii Świętej Gloriany. Na 158 stronach zawarto cztery rozdziały, a narratorką całej historii jest Yukari, jedna z głównych bohaterek animowanego pierwowzoru. Czytelników zainteresowanych bardziej szczegółowymi informacjami na temat fabuły odsyłam do recenzji mangi.
Komiksy z logo JG na grzbiecie, w porównaniu do innych oferowanych w Polsce mang, wyróżniają się bardzo specyficznym tłumaczeniem, bliskiemu pełnej lokalizacji. Swojsko brzmiące dialogi, pomysłowe onomatopeje i ciekawe rozwiązania na specyficzne dla języka japońskiego zwroty to chlubna domena tłumaczeń JG. Zalety tego można znaleźć chociażby w Spice&Wolf i w Opowieściach panny młodej. Niestety barwny i nasycony usilną polonizacją język szturmem wdziera się do kolejnych tytułów tego wydawcy, czego niechlubny przykład widać w trzecim tomie Toradory. Girls & Panzer również padło ofiarą tłumaczenia, które jest zwyczajnie zbyt bliskie twórczości własnej. Przykładów na to jest sporo, jak chociażby przypisanie czołgu takiej cechy jak „hardość”, co w naszym języku oznacza osobę butną, przepełnioną niekoniecznie uzasadnioną dumą. Dostało się także Saori, jednej z bohaterek, w której cnotę powątpiewa tłumacz stwierdzając, że „dziewictwa raczej nie trzyma”. Kolejna z dziewcząt jest „wycofana”, trójpoziomowe rozmieszczenie uzbrojenia czołgu M3 Lee zostało zastąpione „wyczesanym”, układ silnika stał się „rozkładem”, Lądowe Siły Samoobrony Japonii przemianowano na naziemne, a klub historyków rozwinięto do całej klasy historycznej. W czołgu w miejscu działonowego siedzi strzelec, zasłona dymna uwalniana z zewnętrznego zbiornika przymocowanego do pancerza zyskała miano pocisku dymnego, zaś każda komenda do oddana strzału to „salwa”, podczas gdy termin ten dotyczy jedynie sytuacji, gdy ogień prowadzi kilka sztuk broni jednocześnie. Dziwnie przetłumaczone zostały także komendy, przez co przeczytać można „ładować” w odpowiedzi na wspomnianą „salwę” oraz „działo” lub „odbiór” zamiast sygnału gotowości do oddania strzału. Sławny z pierwowzoru układ choreograficzny Ankou Odori zyskał tytuł „tańca płaszczki”, chociaż ankou to w rzeczywistości ogólna nazwa dla ryb z rzędu żabnicokształtnych, należących do gromady promieniopłetwych, zaś płaszczki są systematycznie zaliczane do gromady ryb chrzęstnoszkieletowych. Pomijając sam problem tłumaczenia ze względu na systematykę organizmów wodnych, to rzeczona rybka widnieje na czołgu głównych bohaterek i w żaden sposób płaszczki nie przypomina. W trakcie lektury spotkałem też kilka dość koślawych sformułowań, jak chociażby „trafianie prosto do celu”, zamiast „prosto w cel” – to pierwsze mówi o orientacji w terenie, drugie zaś o strzelaniu, a na stronie 106 w dymku w prawym dolnym rogu brakuje wyrazu „szkoła”. W polskim wydaniu przyjęto też bardzo dziwny sposób transkrypcji. Generalnie, zamieniając znaki japońskie na łacińskie stosuje się niekiedy kombinacje samogłosek w rodzaju „ou” lub pojedyncze litery przedstawiające ich wymowę jak „ō”. Studio JG postąpiło jeszcze inaczej i zamiast „ō” stosuje nasze „o”, co zupełnie nie odpowiada wymowie. Tłumaczenie potrafi też zaskoczyć pozytywnie, jak chociażby przekład sensha‑dou, czyli sztuki jazdy czołgami. Widywałem już opcje na „panzerfahren”, „tankery”, „tankwondo” i „panzerkraft”, ale Studio JG postanowiło pójść po linii najmniejszego oporu i to się udało. Efektem jest więc „ścieżka jazdy pancernej”, w skrócie nazywana uroczo „pancer‑jazdą”. Oryginalne onomatopeje pozostały tam, gdzie ich wyczyszczenie mogłoby naruszyć ilustracje, wtedy obok nich widnieją rodzime odpowiedniki. W pozostałych przypadkach w kadry wpisano tylko polskie wyrazy dźwiękonaśladowcze.
Pierwsze cztery kolorowe strony mojego egzemplarza są słabo sklejone i po ich otwarciu widać wewnętrzne łączenie grzbietu. W mandze brakuje spisu treści (znaleźć go można na „skrzydełku” obwoluty) i nie wszystkie strony są ponumerowane, choć ten problem dotyczył także edycji oryginalnej. Miałem też nasze Girls & Panzer pochwalić za to, że nie widać w nim uciętych kadrów, kiedy zorientowałem się, że strony zostały skrócone nie w pionie, ale na szerokość. Manga wpisuje się więc w niechlubny trend wydanych nad Wisłą japońskich komiksów. Druk jest wyraźny i dobrze odwzorowuje wszystkie detale, jednak niekiedy da się zauważyć, że czarne przestrzenie zostawiają ślad na białych, ale nie jest to problem powszechny, zaś tusz nie rozmazuje się pod palcami. W oczy kłuć może także układ znaków, gdyż nie wszystkie kwestie w dymkach są należycie wyśrodkowane, zaś między sąsiadującymi literami „W” i „A” występują luki jak pomiędzy oddzielnymi wyrazami. Poza wspomnianym już kolorowym wstępem, miłym dodatkiem są opisy przedstawionych w tym tomie drugowojennych maszyn, znajdujące się na trzech ostatnich stronach. Nie są one nad wyraz szczegółowe, ale wystarczą, by wprowadzić laika w świat broni pancernej.
Zewnętrznie manga wizualnie i pochyleniem tytułu nawiązuje do edycji japońskiej. Po rozłożeniu obwoluta tworzy jedną, szeroką ilustrację z umiejętnie wkomponowanymi napisami. Szkoda tylko, że wydawca nie pokusił się o przetłumaczenie widniejących na obrazku słów w języku japońskim. Okładka jest biała z rysunkiem w odcieniach czerwieni i różu, a z tyłu znaleźć można podziękowania od rysownika.
Chociaż manga pokroju Girls & Panzer jest na polskim rynku wydawniczym novum, to poziomem tłumaczenia i drobnymi, ale za to bardzo licznymi mankamentami nie odstaje od ogólnie znanego poziomu nadwiślańskich edycji japońskich komiksów. Większość czytelników tego nie zauważy, zaś pozostali nabywcy okażą się miłośnikami serii i zakupią Girls & Panzer dla samego faktu posiadania, lecz osobiście odnoszę wrażenie, że Studio JG chyba za bardzo pospieszyło się z wprowadzeniem tytułu na rynek, ponieważ większość błędów i pomyłek można było wyeliminować w ramach wnikliwej redakcji i korekty.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Studio JG | 3.2014 |
2 | Tom 2 | Studio JG | 6.2014 |
3 | Tom 3 | Studio JG | 8.2014 |
4 | Tom 4 | Studio JG | 2.2015 |