Manga
Bitter Virgin
- ビターバージン
Gdzieś w odległej Japonii grupa nastolatków przeżywa dramaty swojego życia. Tym, którzy jednak są odporni na nawałnicę emocji Bitter Virgin dostarcza niezłej rozrywki – jako komedia. Przesadzam? Dokładnie tak jak autorka.
Recenzja / Opis
„Koniec seinenów” – zapewne taki tytuł nosić będzie jedna z przyszłych prac Francisa Fukuyamy. Może nie jest to problem na miarę „historii” czy „człowieka”, ale przynajmniej tak samo aktualny, wydumany, fałszywy. Seineny bynajmniej się nie kończą, nawet jeśli zdecydowana większość w kółko wałkuje te same tematy – i to tym samym wałkiem. Czy to powinno dziwić? Niespecjalnie, bo taka sytuacja panuje „od zawsze”, przy czym w zależności od czasów zauważyć można przesunięcie poruszanej tematyki. Nie wyobrażam sobie jednak, by kiedykolwiek zabrakło tytułów „o miłości”. Warto na chwilę zastanowić się nad sensem tego sformułowania – „o miłości”, czyli o czym, czyli jak? Skojarzenia, jakie ono przywodzi, są dość jednoznaczne. Wyczuwamy w tym coś podniosłego, romantycznego a zarazem dramatycznego, za to prawie nigdy codziennego, nudnego, błahego. Trudno powiedzieć, jaki dokładnie wpływ na takie nasze postrzeganie wywarła współczesna kultura (w domyśle: popkultura), lecz śmiem twierdzić, że duży. Gdy stykam się z dziełem „o miłości”, staję się ostrożny, bo z reguły okazuje się, że to tylko wyświechtany slogan, który coraz częściej poświadcza o banalności tak anonsowanego dzieła. Tak to już jest, że gdy brak umiejętności stworzenia czegoś wybitnego, twórcy posiłkują się różnego rodzaju „amplifikatorami dzieła”, co w zasadzie sprowadza się do zwykłego przesadzania, niejednokrotnie ze wszystkim (alternatywnie wkracza się na teren głupoty). Jest to szczególnie widoczne w tytułach dla „nowego pokolenia” (zamiennie: młodego), w których nic nie może być zwykłe. Lecz kogo to może dziwić w czasach, gdy młode pokolenie okrutne katusze cierpi w zetknięciu z rzeczywistością – Konradowie miałcy, nijacy i przesadzeni, akurat na miarę naszych czasów.
Daisuke Suwa w oczach szkolnych koleżanek uważany jest za bardzo atrakcyjnego. Choć sam zdaje sobie z tego sprawę, to jednak nie wykorzystuje tego zanadto, jako człowiek z natury dobry, lecz jak to nastolatek – trochę pokręcony. Dwie główne rywalki do jego młodzieńczego serca to wiecznie adorująca go i gadatliwa Kazuki oraz przyjaciółka z sąsiedztwa, znająca go od małego, Yuzu. Wszystko jest dosyć niewinne i naiwne, jak to zwykle bywa z miłościami wieku szkolnego, lecz pewnego razu wszystko się zmienia i „świat Daisuke już nigdy nie będzie taki sam”. Jedyną dziewczyną z klasy, która w ogóle go nie interesuje jest „nowa” – Hinako Aikawa, z pozoru nudna, szara, niewidoczna, a nadto panicznie bojąca się płci brzydkiej. Świat Daisuke pewnie nigdy by się nie zmienił, gdyby… pewnego razu, będąc w pustym kościele nie schował się przed niespodziewanym przybyszem do konfesjonału. Pojawiła się bodaj ostatnia osoba, której się spodziewał – Aikawa. W jakim celu przyszła? A jakże – spowiedzi oczywiście. W takich oto kuriozalnych okolicznościach następuje zawiązanie akcji. Aikawa wyznaje, że dziś są pierwsze urodziny jej synka, którego nigdy nie widziała i widzieć nie chciała – tego „pasożyta”, przeklętego owocu zostawionego do adopcji. Ojcem dziecka był jej ojczym, który wielokrotnie ją gwałcił pod nieobecność matki. Jakby tego było mało, była to już jej druga ciąża, gdyż pierwsza została usunięta. Łzy dziewczyny obficie zraszają chłodną posadzkę kościoła, a „Masz wsparcie Boga!” to jedyne słowa, jakie potrafiły wydrzeć się z gardła oszołomionego Daisuke. Jak może zachować się nastolatek, który poznał tak straszliwy sekret dziewczyny?
W tym miejscu przyznam się do nieumiejętności przekazania tego specyficznego – w mandze permanentnego – zestroju emocjonalnej burzy i wzruszeń, który autorka tworzy z niebywałą wprost łatwością i swobodą. Od siebie dodam: oraz cholerną przesadą. Kei Kusunoki od początku zamierzała stworzyć tytuł o „trudnej problematyce”, jaką stanowią gwałty na nieletnich oraz ciąże często osamotnionych nastolatek i chwała jej za to. Ale czy ja kiedyś nie wspominałem o tym, że od pomysłu do realizacji jest długa droga, a czasem wręcz ślepa? Nie wystarczyło więc, że Aikawa była gwałcona i zaszła w ciążę – trzeba sięgnąć po aborcję. Jedna ciąża to przecież też nic niezwykłego, więc piętnastoletnia dziewczyna musiała zajść w ciążę drugi raz (przy czym jej uczucia względem płodu można śmiało przyrównać do uczuć Ripley względem lęgnącego się w niej Obcego). Dodatkowo dziewczyna oczywiście jest osamotniona w swoim nieszczęściu. Tego jednak dalej mało, przywołano więc kolejną przyszłą samotną matkę – w ciąży, która zakończyła się w sposób… (i tak wiecie jaki). Jeśli jednak myślicie, że to już wszystko, co złe, to grubo się mylicie. Ja, jako raczej optymista, uczulony jestem na te nazwane szumnie zabobonne „prawa” Murphy`ego – tym gorzej dla mnie, bo autorka zdaje się korzystać z jego „zasad” do granic możliwości (na tyle, by manga nie przerodziła się w pochwałę tragedii). Tak sztucznie wzmocniony dramat nie potrafi już pomieścić w sobie tych wszystkich nieszczęść – Bitter Virgin niebezpiecznie zbliża się do granicy niezamierzonej parodii, miejscami nawet ją przekraczając, a to zawsze oznacza kompletną porażkę – i dzieła, i autora. Drugim grzechem jest prawie całkowita przewidywalność. Po jednym, dwóch rozdziałach nie tylko można bez problemu odgadnąć zakończenie (taki stan nie jest jeszcze niczym niezwykłym) – miłość, miłość, wielką miłość, pełną jeszcze większego bólu i cierpienia, ale i drogę, jaka ku niemu wiedzie – schemat niczym nie różni się od typowych szkolnych romansideł z chłopakiem i kilkoma dziewczętami w tle.
Po tej niespodziewanej spowiedzi Daisuke nie może przestać myśleć o Aikawie. Zaczyna stawiać drobne kroczki, na początku nie wiedząc nawet w jakim kierunku one go wiodą, stopniowo zbliżając się do dziewczyny. A ona? Paniką reaguje nawet na dotknięcie jej przez jakiegokolwiek chłopaka/mężczyznę, ale… „Suwa‑kun jest inny”. I tak oto poznajemy grzech numer trzy – niesamowitą wprost irracjonalność zachowań bohaterów. Dziewczynę gwałcono jak jakąś – przepraszam za wyrażenie – szmatę, przeżyła traumę i ma trwały uraz psychiczny do wszelkich osobników „brzydkich”, a tu nagle wystarczyło, że przypadkiem usłyszała, iż jest jedyną w klasie, którą Daisuke by się nie zainteresował, aby – parodiując – Suwa‑kun mógł być inny. Jako że jest „inny”, może z nim normalnie rozmawiać, mogą się dotykać (nic zdrożnego)… I już wiadomo gdzie to dalej prowadzi – prosto w szpony tej trudnej miłości… Wprawdzie i tak mnie nikt nie usłyszy, ale ja protestuję – po gwałtach cielesnych na bohaterce, autorka znęca się nad nią i nad nami dokonując gwałtu na jej psychice.
Nie jest jednak tak, że wszystko jest do kitu. Mangę przede wszystkim szybko się czyta, wręcz połyka. Być może powody tego nie są dokładnie takie, jakie Kusunoki sobie założyła, ale fakt jest faktem: pochłonąłem ją w kilka godzin. Akcja także nie ogranicza się wyłącznie do przesadnego dramatyzmu i kuriozalności sytuacji, lecz w miarę sensownie przeplata się ze wstawkami komediowymi. W końcu życie, nawet nastolatków o takich doświadczeniach, to nie tylko rozpaczanie nad bólem istnienia i niesprawiedliwością świata. Lektura przynosi więc zarówno wzruszenie jak i śmiech. Problem jednak w tym, że powierzchowne wzruszenie dramatyczną sceną w jednej chwili potrafiło przerodzić się w śmiech szczery i beztroski, jaki nigdy nie powinien towarzyszyć dramatowi w jego dramatycznych momentach. W tym wszystkim fabularnie przedstawiona, a z góry skazana na porażkę walka Kazuki o Daisuke oraz nieme próby Yuzu, choć akurat ukazane dość interesująco, automatycznie spychane są na drugi plan. A wątek główny? Znając schematy szkolnych romansideł i założenia tej mangi, nietrudno samemu go poprowadzić.
Para głównych bohaterów jest kiepska. W przypadku Daisuke aż tak to mnie nie dziwi, gdyż kobietom w naturalny sposób o wiele łatwiej przychodzi kreowanie żeńskich postaci. Jego zachowanie jest – w zależności od punktu widzenia – irytujące albo śmieszne. Wręcz do niemożliwości przeżywa dramat Aikawy, a przy tym sam nie wie czego chce. Odkrywanie kiełkujących w nim uczuć względem Hinako przychodzi mu z niebywałą trudnością. Może te wyznania bohaterki całkiem przysłoniły mu oczy, ale odpowiedź na pytanie, jak przez prawie całą mangę nie zdołał zorientować się, że „chodzi” z Kazuki, leży daleko poza moją zdolnością pojmowania. Należy go jednak pochwalić za niebywałe umiejętności znajdowania się w nieprawdopodobnych sytuacjach (co m.in. dramat zmienia w komedię) oraz emo‑cjonowania się. Trochę trudniej ocenić Aikawę, bo choć z jednej strony zachowywała się nienaturalnie (wspominałem już o „gwałcie psychicznym”, jakim na niej dokonano odautorsko), z drugiej jednak jej rozterki i problemy ukazano proporcjonalnie do tego, co przeszła. Można się natomiast cieszyć, że jej postać w miarę lektury rozwija się i zmienia – na lepsze, aczkolwiek nigdy nie wyzbyła się do końca nazbyt wyeksponowanej naiwności. Kazuki, Yuzu i Izumi (siostra Daisuke) to trójka bohaterek, które choć potraktowano z prostotą, to przecież potrafiły się wybić ponad tło. Ich prostota polega na tym, że każda z nich prezentuje jakiś wybrany typ zachowań, na tyle jednostronnych, że zbyt pochopnie można obojętnie przejść obok nich – szczególnie pierwszych dwóch. Owszem, ich nastoletnie problemy nie były tak wielkie, jak głównej bohaterki, ale może dzięki temu postaci te okazały się dużo bliższe. Swoim uporem w dążeniu do zdobycia serca Daisuke Kazuki, która nie poddawała się nawet stając przed oczywistymi faktami, ostatecznie wzbudziła moją sympatię, jako postać tragiczna (z zachowaniem umiaru) w swojej niespełnionej miłości dużo bardziej przystająca do rzeczywistości. Podobna rzecz z Yuzu, choć ona prezentuje inną postawę – ciągle na uboczu, czekająca. Kolejne kroki jakie podejmuje stawiają ją w tym samym położeniu co Kazuki. Izumi pojawia się zupełnie niespodziewanie, przywołana aby pokazać odmienne w stosunku do Aikawy podejście do samotnego macierzyństwa. Jest to postać szczególnie wyjątkowa – tylko ona zachowuje swój optymizm, tylko jej postawa życiowa nie jest przeżarta tragicznością. Czy powodem tego jest jej dojrzałość w stosunku do nastoletnich bohaterów? Bo dramat Hinako uczynił ją dojrzalszą tylko pod pewnymi względami, stosunkowo rzadko ukazywanymi.
Graficznie tytuł prezentuje przyzwoity poziom, przy czym jego atutem są przede wszystkim postaci. Nie, wcale nie zostały nadzwyczajnie dobrze narysowane – tutaj po prostu niczego poza nimi nie ma. Wielkookie piękności są na porządku dziennym. Bohaterki wyglądają ładnie, ale oryginalność to ostatnia cecha, jaką można by im przypisać, gdyż w „co trzeciej” mandze można spotkać podobne. Charakteryzują się całkiem bogatym zasobem mimiki i gestów (także w postaci zdeformowanej, w co bardziej zabawnych – w założeniu – momentach), co na pewno je trochę ożywia, aczkolwiek w większości ujęć widzimy – znowu – typowe mangowe zestawienia. Wada? Zaleta? Rzekłbym: norma. Poza niesamowitą zdolnością bohaterów do rumienienia się, trzeba zwrócić uwagę na widmowe postaci, w myśl zasady głoszącej, że jeśli nie jesteś istotny dla danego ujęcia, a jakimś cudem się w nim znalazłeś, to nie masz prawa do posiadania twarzy – pusty owal to jedyne na co możesz liczyć. Na koniec słówko o tłach – otóż nie ma ich. Wprawdzie okazjonalnie coś tam się jakby jawi, ale to raczej przez przypadek. No, może za wyjątkiem pąków róż, pojawiających się jako tło dla Aikawy albo Daisuke (albo ich obu na raz), lecz o nich można zapomnieć.
Nie sposób żebym nie wspomniał o samym zakończeniu, w końcu jest ono tyle niespodziewane, co co najmniej dziwne. Długo zastanawiałem się, co o nim sądzić, ponieważ tak bardzo nie przystaje do reszty. No właśnie – tak bardzo, że zdaje się wręcz zaprzeczać całej mandze. Nie mogę tego traktować inaczej niż w kategoriach błędu autorskiego. Kusunoki chciała zrelatywizować to wszystko, co zostało dotychczas ukazane. Próbowała okiełznać „wielką romantyczną miłość bez granic”, którą sama zrodziła i wepchnąć ją w ramy rzeczywistości. Niestety zrobiła to nieumiejętnie, przechodząc z jednej skrajności w drugą, jednym słowem praktycznie unieważniając główne elementy mangi. Kpina. Autorka jednak już od pierwszego rozdziału pokazała, że ma zamiar przesadzać. Można więc powiedzieć, że tej zasady trzymała się aż do samego końca. Szczerze mówiąc, zawiodłem się. Bitter Virgin miał być wyjątkowym dramatem, a okazał się jego karykaturą. Mnie tę mangę polecano, ja jednak byłbym ostrożny z polecaniem jej innym – wprawdzie jestem pewien, że znajdzie się wielu czytelników, którzy bardzo wysoko będą ją cenić (jako że na całym świecie zbiera bardzo wysokie noty), lecz żadne oceny jej zawartości nie zmienią. Niezamierzona tragifarsa?
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Square Enix |
Autor: | Kei Kusunoki |