Manga
Oceny
Ocena recenzenta
3/10postaci: 4/10 | kreska: 3/10 |
fabuła: 3/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Top 10
Mahou no Te ni Notte
- 魔法の手に乗って
Młodzieńcze marzenia o karierze fryzjerki kontra rzeczywistość, a w tle niespodziewany romans. Albo na odwrót… W sumie nieważne, bo i tak nie warto.
Recenzja / Opis
Na pewno patrzycie na okładkę tej mangi i zastanawiacie się, co podkusiło recenzentkę, żeby w ogóle do niej zaglądać?! Już służę wyjaśnieniem… Po pierwsze, pierwszy tom ma dużo ładniejszą okładkę (koleżanka Enevi przy dodawaniu ogryzka wybrała tę, bo uznała, że nie godzi się okłamywać czytelników), po drugie, opis fabuły zapowiadał całkiem niezły komiks – ależ oni kłamią w tych streszczeniach!
Dawno temu, młodziutka Satsuki zobaczyła w kolorowym magazynie zdjęcie, które znacząco wpłynęło na jej życiowe plany. Wspomniana fotografia przedstawiała modelkę w wyjątkowo korzystnej fryzurze, doskonale podkreślającej jej naturalne piękno. Twórcą stylizacji był Ryuichi Hayama, młody i niezwykle zdolny fryzjer, znany z porywczego charakteru. Zachwycona Satsuki podjęła wtedy decyzję o zostaniu w przyszłości fryzjerką, którą będzie uczył sam mistrz Hayama. Cóż, minęło kilka lat, bohaterka faktycznie zapisała się do odpowiedniej szkoły, ale marzenie o nauce u podziwianego stylisty pozostało niezrealizowane, do czasu oczywiście. Bo chociaż Ryuichi zniknął ze świata mody i zaszył gdzieś, Satsuki udaje się znaleźć należący do niego salon. Zbiera więc całą odwagę i postanawia poprosić go o pracę…
Tu dwa słowa wyjaśnienia – bohaterka faktycznie podziwia stworzone przez Hayamę stylizacje i przynajmniej na początku w ogóle nie jest nim zainteresowana romantycznie. Zresztą byłoby to dosyć dziwne, skoro ledwo przekracza próg salonu i o mały włos nie kończy żywota, trafiona brzytwą. W sumie jest to także powód, dla którego Ryuichi zgadza się ją zatrudnić, a właściwie przyjąć w ramach wolontariatu, bo o pensji Satsuki może pomarzyć. W każdym razie od tego momentu fabuła zaczyna przypominać równię pochyłą. Pełna dobrych chęci bohaterka, marząca od tylu lat o karierze fryzjerki i nawet uczęszczająca na specjalne zajęcia, nie informuje pracodawcy, że jeszcze nie posiada licencji. Kiedy wychodzi to na jaw, okazuje się, że może co najwyżej prać brudne ręczniki i zamiatać, nie wolno jej umyć nawet głowy klientce. Oczywiście pełna zapału wykonuje rzeczone obowiązki i nawet nie przyjdzie jej do głowy, że mogłaby poprosić Hayamę o jakieś rady, wskazówki lub manekina, na którym mogłaby ćwiczyć pod jego okiem. Ale tak chyba miało być, w przeciwnym razie nie miałaby się kiedy zakochać w swoim mistrzu.
Co ona w nim widzi, tego nie wiem. Może lubi buców rzucających ostrymi narzędziami, kiedy mają zły humor? Wątek romantyczny wygląda tak, że ona nie robi nic, tylko marudzi i wymiotuje, jak nad ranem z jego mieszkania wynurza się półnaga panienka. Natomiast na samą myśl, że ma wspólnie z nim spędzić urodziny, dostaje małpiego rozumu. Kariera fryzjerki schodzi na dalszy plan, krwawiące serduszko sprawia, że Satsuki zaczyna olewać zajęcia, nie dba o zdrowie i w ogóle. Naturalnie Ryuichi stara się nie zauważać zainteresowania współpracowniczki, a jak dostaje wyznaniem w twarz, w iście bucowaty sposób je odrzuca. Do czasu, kiedy dociera do niego, że w sumie to jemu też zależy – tyle że na drodze do szczęścia stają ambicje i byłe dziewczyny. I tak się bohaterowie przepychają przez dwa tomy, zamiast siąść i porozmawiać jak dorośli ludzie.
Niby schematyczne, było już i nie powinno szczególnie irytować, ale w tym wydaniu wkurza niemożebnie. Opisywaną parę niewiele łączy i w sumie do końca nie wiadomo, dlaczego chcą być razem (wszechmocna wola autorki się nie liczy). Jestem w stanie zrozumieć zachowanie Satsuki, ponieważ jest tylko nastolatką, która nagle odkryła, że jej idol to młody, przystojny i na swój sposób charyzmatyczny facet. Gorzej z panem, starszym od niej o kilka ładnych lat, a chwilami zachowującym się jak przedszkolak. Nic tu nie iskrzy, nie ma chemii, a bohaterowie zmieniają zdanie co pięć minut.
Są jednak niewielkie plusy, a właściwie jeden, w postaci mamy Satsuki, także związanej ze światem mody. Pojawia się ona rzadko, ale zazwyczaj wpada na scenę niczym tornado i momentalnie ustawia wszystkich do pionu. Poza tym, chociaż należy do tych rodziców, którzy rzadko bywają w domu, ma naprawdę doskonałą relację z córką. Interesuje się tym, co porabia Satsuki i jak się czuje, utrzymuje z nią również stały kontakt, a w razie kłopotów służy pomocą i radą. Ma bardzo silną osobowość, dlatego sceny z nią wypadają najlepiej – przyćmiewa pozostałych, mocno rozmemłanych bohaterów. Aż szkoda, że to nie ona jest protagonistką.
Gwoździem do trumny Mahou no Te ni Notte okazała się kreska. Zresztą, ponownie popatrzcie na okładkę – gwarantuję Wam, że w środku jest jeszcze gorzej! Serio, wymyślamy mangę, w której jednym z głównych motywów jest fryzjerstwo i to takie z wyższej półki, problem polega na tym, że tak po prawdzie to my wcale nie potrafimy rysować! Bogowie… Jakie naturalne piękno? Tu nie ma nawet odrobiny piękna, tu nie ma nic, co byłoby chociaż umiarkowanie ładne. Kreska jest koszmarna, postaci nie mają proporcji, a ich twarze przypominają rozjechane żaby. Główna bohaterka to kwadratowy kloc z drutami zamiast włosów i naprawdę ręce mi opadły, kiedy przeczytałam, jak Ryuichi komplementuje jej uczesanie. A skoro już przy nim jesteśmy, módlcie się drogie czytelniczki, żeby nigdy nie trafić pod nożyczki takiego „eksperta”. Całkowicie dobił mnie jeden z rozdziałów, w którym do salonu trafia młoda gwiazdka filmowa, z konieczności zmuszona przejść przemianę. Na pewno wygląda ładniej niż wszystkie postaci żeńskie w tym komiksie razem wzięte, przynajmniej do czasu, aż Hayama się za nią zabiera. Powiem tak, nie jestem jakoś szczególnie przywiązana do swoich włosów i chyba tylko raz wyszłam wściekła od fryzjera, ale gdyby zafundowano mi na głowie taką katastrofę, jak owej aktoreczce, wyłabym z rozpaczy i wściekłości. Dziewuszka straciła długie, w miarę ładne (jak na standardy tej mangi) włosy na rzecz fryzurki à la bob, ale takiej od gara ciętej, z efektem „owca trafiona piorunem”. Po czym wszystkie programy śniadaniowe zachwycały się jej nowym wizerunkiem… Z bardziej przyziemnych rzeczy – cieniowanie prawie nie istnieje, rastrów jest mało i są skandalicznie nijakie, a tła Ai Ueno rysuje od święta, wychodząc z założenia, że biały do wszystkiego pasuje.
Mahou no Te ni Notte to komiks brzydki, nudny, głupi i brzydki. Proszę nie sugerować się opisem fabuły, to bardziej pobożne życzenie niż fakt. Ani to niezamierzenie zabawne, ani intrygujące, tylko i wyłącznie denerwujące. Szkoda czasu na taki chłam, a i oczy lepiej oszczędzać. Pooglądajcie sobie zdjęcia kotków, to znacznie bardziej budujące i odprężające zajęcie.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Shueisha |
Autor: | Ai Ueno |