Najlepsza na świecie
Recenzja
Jak zapewnia wydawnictwo Kotori, geneza opublikowania Najlepszej na świecie w Polsce sięga targów książki we Frankfurcie, gdzie przedstawiciel japońskiego wydawnictwa zarzucił „małemu ptaszkowi” brak w ofercie tytułów innych niż przedstawiające miłosne igraszki zniewieściałych mężczyzn. Kotori postanowiło więc ten stan rzeczy zmienić i podbić nasz rynek wydawniczy pozycją nietuzinkową, oryginalną, zakręconą, ale przystępną dla szerokiego grona odbiorców. Po zapoznaniu się z treścią Najlepszej na świecie doszedłem do wniosku, że wolałbym dostać do rąk mangę oklepaną, sztampową, prostacką i absolutnie nieuniwersalną. Nie wiem, co Kotori podkusiło, może udzielił im się nastrój wielkiej imprezy, ale nie mam pojęcia, jak doszli do wniosku, że opublikują coś, czym będą mogli się pochwalić. Na ich miejscu skupiłbym się na zalewaniu naszego rynku kolejnymi yaoi, nawet tymi najbardziej podrzędnymi, bowiem jeśli kolejne „normalne” mangi chcą typować wedle tego samego klucza, który sprowadził do nas Kimi o Mawashitai, to ja nie widzę tu miejsca na sukces.
Omawiany przez mnie komiks to yonkoma, co oznacza tyle, że każda z przedstawionych historyjek zamyka się w czterech kadrach. Jest to popularna metoda urozmaicania treści mang pobocznymi humorystycznymi skeczami, jak to było w przypadku dobrze znanego polskim czytelnikom Fullmetal Alchemist. Cztery obrazki z reguły wystarczają, by dobrze zacząć i skończyć dowcip, problem zaczyna się jednak w chwili, gdy brakuje humoru. A ten kończy się tam, gdzie idea ustępuje miejsca realizacji i okazuje się, że zwariowany pomysł to za mało i treść w żaden sposób mu nie dorównuje. Oto bowiem główny bohater nagle odkrywa, że w rolce papieru w jego toalecie zamieszkała panienka. Najpierw wszystkie gagi obracają się wokół tego, że chłopak nazywany jest zboczeńcem, a później zaczyna pałać do tajemniczej lokatorki uczuciem. Gagi urozmaicają młodsza siostra i mama, czasem do akcji wkraczają też koledzy. Wraz z biegiem wydarzeń atmosfera się zagęszcza i nagle okazuje się, że mangaka dorobił dziełu fabułę, która poziomem nie odbiega od motywu przewodniego (czyli nie jest źle), lecz znowu leży realizacja. Końcówka, w której autor porzuca format czterech kadrów, okazuje się najciekawsza, ale to tylko kilka stron. Od wszystkiego wcześniej bardziej pasjonujące okazało się podziwianie setny raz tego samego pejzażu widzianego z okna pociągu relacji Warszawa‑Siedlce‑Czeremcha. Lektura Najlepszej na świecie okazała się dla mnie czystą fizyczną męczarnią i nie widzę sposobu, by komukolwiek polecić ten komiks. Chciałbym napisać, że do mangi idealnie pasuje określenie „klozetowy humor”, lecz skłamałbym wtedy brzydko, bowiem w całej lekturze śmieszne okazały się jedynie cytaty z Seksmisji dobiegające z telewizora, ale to przecież wyjątkowo udany zabieg lokalizacyjny ze strony Kotori, a nie intencja autora.
Ja w sumie wiem, dlaczego mnie to nie bawi – z tego samego powodu, dla którego odpadłem z gwizdem od tak szanowanej w Polsce Excel Sagi – to nie jest śmieszne. To było głupie. I właśnie w tym sęk, że to, co głupie, nie musi być śmieszne samo z siebie. Kiedyś polski miłośnik anime mógł śmiać się albo z perypetii Excel, albo z niczego, bo nie miał alternatyw. Dzisiaj nikt się zmuszać nie musi i jestem pewien, że Kotori mogło rozpocząć wejście smoka na rynek niehomoseksualnych komiksów dużo lepiej.
Okładka komiksu wygląda raczej nieciekawie i przedstawia główną bohaterkę ubraną tylko w rolkę papieru toaletowego. Największym problemem jest to, że mangaka w gruncie rzeczy rysuje mocno średnio i na poziomie, który nawet w przypadku dzieła amatorskiego wymagałby „pewnych poprawek”. Polskie wydanie nie ma obwoluty, za to okładka wyposażona została w skrzydełka, z krótką notką o autorze na pierwszym. Jedynym dodatkiem jest umieszczone na ostatniej stronie posłowie. Wbrew wszelkim sugestiom bijącym z okładki komiks nie został wydrukowany na papierze toaletowym i nie sposób temu aspektowi warstwy technicznej czegokolwiek zarzucić. Za to na czwartej stronie pojawiła się literówka i zamiast „zedrzeć” widnieje „zedrzesz”. Trochę też mierziło mnie mocno już archaiczne dla dzisiejszej młodzieży słowo „brachol” – przynajmniej dla mnie jest ono niespotykane.
Podczas pisania tego tekstu cały czas miałem świadomość, że od czasu mimo wszystko pochlebnej recenzji Blasku księżyca Kotori ma ze mną na pieńku, a tak krytyczna opinia nie polepszy sytuacji. Prawdę mówiąc, jest to jedyna forma dobitnego przekazania wydawnictwu, że nie wszystkie pomysły wydania „czegoś innego” są dobre. Ale cóż ja, biedny recenzent, mogę zrobić, skoro wydawnictwo samo wybrało taką, a nie inną mangę? Mam nadzieję, że kolejne „normalniejsze” pozycje okażą się strawne, a ja dzięki temu nie będę musiał być szorstki jak szary papier toaletowy.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Kotori | 4.2017 |