Spirit Circle. Krąg Dusz
Recenzja
Ci, co mnie znają – albo przynajmniej o mnie słyszeli – wiedzą, że nie będzie aż tak dużą przesadą stwierdzenie, że osobiście wypromowałem Satoshiego Mizukamiego w Polsce. Ile to razy podczas paneli na konwentach kazałem widowni iść na stoisko pewnego wydawnictwa i pytać o Hoshi no Samidare. Ile to razy spamowałem na ścianie owego wydawnictwa! A teraz, dzięki wydawnictwu Okami, możemy cieszyć się mangą mojego ulubionego autora w kraju nad Wisłą. I tak, pewnie będę dość stronniczy.
Fuuta Okeya jest zwykłym chłopakiem chodzącym do drugiej klasy gimnazjum. Jak większości drugoklasistów w głowie mu głównie dziewczyny, a obecnie jego obiektem westchnień jest nowa w klasie Kouko Ishigami. Imponuje mu zwłaszcza tym, że ma bliznę na czole, której wcale się nie wstydzi, wręcz przeciwnie – wydaje się z niej dumna. Wszystko zmienia się, kiedy Kouko odkrywa szramę na policzku Fuuty – dziewczyna deklaruje wprost i bezpośrednio: „Fuuta, zabiję cię”.
Takim sztampowym, pełnym klisz i pozornego braku oryginalności zawiązaniem zaczynamy – a reszta tomiku jest wystarczającym powodem, żeby nie skreślać tej serii. Chwilę potem dowiadujemy się, że powodem agresywnego zachowania Kouko są poprzednie wcielenia Fuuty, który musi je przeżyć ponownie, a magicznym narzędziem służącym do tego celu jest tytułowy Spirit Circle, czyli Krąg Dusz. Razem z bohaterem zaczynamy przygodę z jego przeszłością.
Pierwszy tom mangi przedstawia dwie krótkie historie – pierwsza pokazuje życie Fona, który chce uratować ukochaną przed ofiarowaniem jej bogom. Druga jest trochę dłuższa i traktuje o Vanie, zainteresowanym bardziej ratowaniem ludzkości niż zdobywaniem chwały rycerzem, który kończy jako alkoholik. Te dwie historie wystarczają już, by autor mógł rozbudzać nasze kanaliki łzowe jak na żądanie. Przeczytałem pierwszy tom tej mangi trzeci raz w życiu i zawsze płaczę w tych samych momentach. Ile razy ja się na mangach Mizukamiego spłakałem, to nie zliczę.
Kreska autora jest prosta, nie przeszkadza w odbiorze mangi, nie brzydka, ale i nie wybitna. Ale tutaj mamy największy mankament polskiego wydania – ze względu na błędy albo drukarni, albo wydawnictwa, cały tom jest pełen mory drukarskiej. Niewprawione oko może tego nie zauważyć, ale starzy wyjadacze od razu zobaczą dziwne „artefakty” praktycznie na każdym kroku. Lekko krzywe kreski, wzorki na rastrach czy nawet na samej czerni bardzo psują wrażenia z mangi, przekreślając efekt nieprzeszkadzającej w lekturze kreski. ALE! Ptaszki ćwierkają, jakoby wydawnictwo miało umożliwić darmową wymianę na nowy, zapewne poprawiony tomik po dodruku. Kiedy tak się stanie, postaram się wrzucić do tej recenzji dopisek z wynikiem ćwierkań.
Poza tym nieszczęsnym drukiem tomik wita nas ładną, dosyć pustą okładką, na której samym środku mamy głównego bohatera wraz z jedną z bohaterek, jedynkę w kółeczku wskazującą na numer tomu, polski i angielski tytuł oraz coś, co mi się nie podoba – na okładce jest napisane „Scenariusz i Rysunki: Satoshi Mizukami”. Myślę, że samo „Satoshi Mizukami” by wystarczyło, zwłaszcza że okładka jest dość minimalistyczna, a takie Chrono Crusade tego samego wydawnictwa, wydane wręcz tego samego dnia, ma tylko nazwisko autora. Sam tomik jest bez obwoluty, a okładka ma skrzydełka – jedno z nich jest puste, a drugie zawiera spis treści i kilka słów od autora, który przedstawia się jak zwykle jako żaba. Na grzbiecie znajdziemy wszystkie potrzebne informacje, rysunek Fuuty oraz logo wydawnictwa – to akurat mi się nie podoba, bo jest gradientem i przypomina grafiki ze stron internetowych sprzed kilkunastu lat. Z tyłu okładki umieszczono grafikę z Kouko Ishigami, krótki opis tomiku oraz kod kreskowy, cenę, numery ISBN i pełne logo wydawnictwa.
Po otwarciu komiksu witają nas kolorowe strony – te na szczęście wydrukowały się poprawnie. Tłumacze dali radę – dzieciaki mówią jak dzieciaki, średniowieczni rycerze mówią jak średniowieczni rycerze. Liternictwo też w porządku, z jednym dużym ale – czcionka użyta w dopiskach od redakcji mocno kłuje w oczy. Bardziej komiksowa czcionka pasowałaby lepiej – a przede wszystkim by się tak nie wyróżniała.
Jako fan Mizukamiego muszę polecić tę mangę wszystkim. Jako fan mang muszę polecić tę mangę wszystkim – to jeden z tych niewielu przykładów naprawdę fajnych, wartych uwagi tytułów na naszym rynku. Jako fan dobrych wydań jednak muszę powiedzieć – jeśli was bolą oczy od wzorków na rastrach, poczekajcie na dodruk. Ale i tak kupcie, to dostaniemy kiedyś Hoshi no Samidare.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Okami | 5.2018 |