Enra z piekła rodem
Recenzja
Komachi Takamura jest siedemnastolatką zwaną przez kolegów ze szkoły „chodzącą księgą sześciu kodeksów” (czyli zbiorem praw japońskich). Jako córka rodziców z palestry szczerze hołduje zasadzie „pomagać słabszym, walczyć ze złem i zawsze postępować sprawiedliwie”, zatem ktokolwiek cokolwiek przeskrobie, ma z nią do czynienia. I oto nagle pojawia się przed nią nieziemsko przystojny chłopak, nazywa ją wielką grzesznicą, znienacka głęboko całuje, po czym dziwaczny stworek zabiera ją do paskudnego miejsca pełnego robaków! Hę?!? Jak się okazuje, król piekieł Enma (podobno sprawiedliwy sędzia, jak twierdzą autorka i rodzice bohaterki) postanowił wyłonić spośród swego potomstwa następcę w drodze testu – wygra ten, kto zlikwiduje(!) najwięcej osób mających w przyszłości popełnić ciężki grzech, spisanych po nazwisku na Zwoju Króla Piekieł.
No cóż, drugi Raport mniejszości to to nie będzie, nie ma obaw. Pozwolę sobie nie ujawnić, co myślę o tak porażająco logicznym zawiązaniu akcji, bo mówi chyba samo za siebie. Zresztą Komachi też nie kryje oburzenia takim pojmowaniem sprawiedliwości, zgłasza sprzeciw i żąda dowodów – ku zaskoczeniu Enry, trzeciego syna króla, magiczne zwierciadło, które powinno pokazać ów ciężki grzech dziewczyny, odmawia współpracy. W rezultacie Enra przywraca ją ziemskiemu życiu i chcąc udowodnić nieomylność zwoju, wskazuje kolejną delikwentkę: inną uczennicę liceum, Azehatę, uważaną za dziwną i stąd niezbyt lubianą przez innych. Opiekuje się ona grupą bezpańskich kotów przy szkole, a jej grzechem ma być… otrucie ich. Może jeszcze jakoś bym to przeżyła, gdyby okazała się psychopatką czy osobą zaburzoną i od początku to planowała, ale powód, dla którego postanawia „zemścić się” na nieczułych i niewdzięcznych zwierzakach, powoduje u czytelnika opadnięcie dosłownie wszystkiego, od szczęki poczynając. Jedyne, co mi przychodzi do głowy na usprawiedliwienie autorki, to podejrzenie, że nie tylko nie miała w życiu kota, ale nawet rybki, ba, patyczaka chociażby. Ale słabe to usprawiedliwienie i przypuszczam, że po prostu nie chciało jej się wymyślić czegoś sensowniejszego. Swoje odczucia w tym temacie również zachowam dla siebie, ale nie wątpię, że podzielą je nie tylko kociarze.
Rzecz jasna, wtrącenie się Komachi odmieni los zarówno zagrożonych wytruciem kotów, jak i Azehaty, ale status jej samej jako grzesznicy czemuś jeszcze się pogorszy, oczywiście jeśli wierzyć zwojowi. Warunki życiowe takoż, bo Enra z nieodłącznym diablikiem Fanfanem nie dość, że od początku bezczelnie i publicznie się z nią spoufala, to jeszcze zamieszkuje po sąsiedzku, zagląda jej do garnków i korzysta z łazienki, nie przejmując się negliżem (rodzice oczywiście w wojażach); w kolejnym rozdziale zaczyna udawać ucznia w jej szkole, jak to ma w zwyczaju spora część mangowych istot nadprzyrodzonych (Fanfan też, przybrawszy odpowiednio biszowaty wygląd); co więcej, położywszy na niej łapę (i język) jako na swojej własności, może jednym słowem, mocą pieczęci, odebrać jej zdolność mowy i ruchu… No comments, serio, staram się, bardzo.
Pojawienie się diabelsko przystojnego nowego ucznia sprawia, że z hukiem spada z piedestału dotychczasowe męskie bożyszcze szkoły: Naruse, syn modelki, podręcznikowe wcielenie narcyza. Chłopak, oględnie mówiąc, niezbyt dobrze znosi ten upadek, co czyni go kolejnym „przyszłym grzesznikiem”, lecz Komachi dobrym słowem w odpowiednim momencie ratuje go przed losem gorszym niż śmierć, a i Enra przy okazji pokazuje coś jakby lepszą cząstkę (cząsteczkę?) charakteru. Natomiast wierny Fanfan rzuca (prócz wyzwisk) tajemnicze uwagi o ciężkim losie królewskich dzieci, co wraz z bohaterskim uczynkiem Enry nieco zmiękcza serce Komachi, ale w przypadku uodpornionych na takie triki czytelników wywoła w najlepszym razie sarkastyczne prychnięcie. Ostatni krótki rozdział wprowadza kolejną nadnaturalną postać i nietrudno się domyślić, kto to jest.
Cóż, moim głównym zarzutem wobec mangi jest niestety jej fabuła – konkretnie nielogiczności i przerysowania, na których tle bardziej niż zwykle drażnią typowe dla gatunku absurdy w rodzaju „odruchowych” starań Komachi, by przygotować swemu prześladowcy jedzenie. Fakt, nie trzeba tego wszystkiego traktować śmiertelnie poważnie, bo zacięcie komediowe jest oczywiste i nawet momentami udane, ale parodia to to bynajmniej nie jest, a mnie syndrom sztokholmski z pokrewnymi zaburzeniami jakoś nigdy nie śmieszył. W sumie bawiły mnie raczej rysunki z klasycznymi esdeczkami niż jakakolwiek sytuacja czy słowna utarczka pomiędzy bohaterami. Kreska jest także typowo „shoujowa”, to znaczy uśliczniona, ale i bogata w szczegóły, szarości i cieniowania, pewna i właściwie bez potknięć, a kadry są bardzo dynamiczne i generalnie patrzy się na to z przyjemnością. Tłumaczenie też jest dobre, to znaczy wszyscy mówią naturalnie, potocznym młodzieżowym językiem, nie stroniąc od mocniejszych określeń, ale i nie popadając w wulgaryzmy. Co prawda nieszczególnie pasują mi w ustach praworządnej Komachi, wcielenia cnót, słowa takie jak „pierdoły”, ale niech już będzie, są tu gorsze rzeczy do czepiania się. Korekta i redakcja dobrze się spisały, takoż opracowanie graficzne i drukarnia – prócz tego, że marginesy wewnętrzne są dużo za małe, by swobodnie odczytać przypisy, a nawet niektóre dymki. Paginacja… jaka paginacja? Manga zawiera jedną kolorową ilustrację, kilka przekładek w szarości, niewiele wnoszący dodatek na końcu przed stroną redakcyjną i dwie czteropanelówki pod obwolutą, zatytułowane „Enra z piekiełka”, w których królewski syn występuje w wersji chibi i chociaż trochę dostaje za swoje.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Waneko | 4.2019 |
2 | Tom 2 | Waneko | 6.2019 |
3 | Tom 3 | Waneko | 8.2019 |
4 | Tom 4 | Waneko | 10.2019 |