x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Koniec Yumegari
Re: Koniec Yumegari
Re: Koniec Yumegari
Re: Koniec Yumegari
Re: Moja Teoria
Re: Ehh...
Re: Ehh...
Re: Ehh...
Tatuś Aion po polsku <3 xD
Re: chcę w polsce!
Polskie wydanie.
Co do wydania… Heh. No tłumaczenie „by” Hanami kulawo‑koślawe z błędami, ale takie… powiedziałabym… do przeżycia? Trudno mi porównywać, bo poza jakimś jednym tomikiem od nich, którego ani nie pamiętam, nie mam nic i tylko recenzje czytałam, jak bardzo było „źle”. Trochę błędów interpunkcyjnych (tu zbędny przecinek, tam zbędny) i mało zrozumiałych zdań.
Najbardziej jednak mnie zabiły te błędy na okładce. Przed kupieniem nie zauważyłam, bo w 90% nie patrzę na okładki, bo po co? xD
Cytuję, Wikingowie blablabla, coś tam i:
„Jednym z nich jest Thorfinn, syn Thorsa. Mimo swojego młodego wieku, rzadko kto może z nim się równać w walce”.
No z tego zdania wynika, że „w młodym wieku” jest „rzadko kto”, a nie Thorfinn. Powinno być coś w stylu „Mimo młodego wieku (Thorfinn) jest niepokonany w walce”. Już nie mówię, że w ogóle przecinek raczej zbędny i ten szyk też trochę kulawy (lepiej by brzmiało „rzadko kto może się z nim równać”), ale w ogóle nie ten podmiot w zdaniu xD Jak można takie błędy robić? xD
Plus jedno co zapamiętałam: „Co to za szmer?” (o ludziach, nie liściach). No chyba wrzawa. Zamieszanie. Albo szepty. Ludzie nie szemrają, albo tak mi się wydaje przynajmniej… W każdym razie w ogóle nie pasowało xD
Obstawiam, że pod względem tłumaczeniowym nie ma gorszego wydawnictwa od Hanami. Waneko też robi błędy, ale nie aż takie i aż tyle. Poza tym ta cena… Jak porównałam Sagę z Adolfami no to Adolfy 2 razy więksi… i o 5 zł tańsi. Przy czym oczywiście „wyglądowo” wydanie Sagi lepsze – okładka bardzo ładnie zrobiona, czcionka – no może być, choć też trochę krzywe te napisy w dymkach. Kolorowe strony, brak obwoluty, skrzydełka. W sumie, że nie ma twardej oprawy to nawet dobrze, bo… jeszcze cięższe by to było i mi tam bez różnicy. Ale cena nieodpowiednia zarówno do ilości stron, jak i jakości tłumaczenia. No trudno, i tak się cieszę, że to wydają, bo przynajmniej mogłam poznać i nie muszę się męczyć z angielskim.
Mangę polecam, tłumaczenie by Hanami tak średnio na jeża, ale skoro więcej „grzechów nie pamiętam”, to może nie było źle :D
Ach, te blondynki, czyli Edziu, Edziu i Heniek xD
Fanką Szekspira nie jestem, niby te klimaty nie są do końca mi obce (znaczy się lubię, ale nie jakoś wybitnie bardzo xD Czysto po polskiemu xD), ale Król Róż wyjątkowo mnie urzekł. Śmieszne, bo akurat z Królem Róż czytam też Księcia Piekieł, a tam też bawili się w którymś tomie w „wojnę dwóch róż”. I tak jakoś od razu miło się zrobiło, bo dzięki Królikowi, od razu czaiłam w Księciu, o co chodzi z tymi Lancasterami i Yorkami xD
Z tego co wiem, to czytałam oba dramaty Szekspira… ale chwała Bogu nie pamiętam nic a nic, a sio spojlery! ^_^
Generalnie nic mądrego nie chciałam napisać, ale z moich całkiem subiektywnych odczuć… Manga jest tak słodziachnie urocza i yaoina, że po piątym tomie to już całkiem się zakochałam <3 Fakt, że Rysiu kliknij: ukryte jest hermafrodytą, nic tu nie zmienia, póki on uważa się za chłopca (i kocha Henryka), to i ja go uważam za chłopca, a całość za shounen ai. Trójkąt romantyczny wyszedł przeuroczo – Rysiu zakochuje się pomału w Henryku, nie wiedząc, że ten tak naprawdę jest jego wrogiem (już się boję, co będzie, jak to się wyda!). Edziu zakochuje się w Ryśku, myśląc, że to 100% dziewczę. Heniu zaś… Heniu jest niewinny jak nieobsrana łąka (cytując Jolka, dziękuję bardzo, prawa autorskie zachowane xD), mimo że ma żonę i dziecko (baba go zgwałciła, chyba nawet dosłownie było powiedziane xD). On kocha Ryśka, ale niewinną, uroczą, przyjacielską miłością, gdyż przez matkę ma traumę z dzieciństwa i tak jakby… nie lubi kobiet. Czy można go już uznać za geja? Bo ja wiem, nie yaoistce to oceniać, aczkolwiek na pewno nie jest to jakiś fanserwis, a czyste uczucia miłosno‑przyjacielskie. Poza tym są intrygi, walka o władzę, kliknij: ukryte przebieranie się za dziewczę i całowanie własnego brata... Ymmm, to już chyba mogłam sobie darować xD W każdym razie klimat szekspirowski jest zachowany, pewnie wszyscy nie przeżyją (Chryste panie Boże, już się boję xD), fabuła jest genialna nie tylko przez te słodko‑pierdzące scenki. Amen.
Ogólnie mam wrażenie, że autorka nie boi się żadnych tematów ani żadnych tabu i chwała jej za to. Nie wiem, na ile jest to jej zasługa, a na ile pierwowzoru, ale podejrzewam, że jednak TAKICH rzeczy u Szekspira nie było. W każdym razie kocham mocno <3 Za Edzia i Henia (i drugiego Edzia też xD), bo te blondynki są po prostu prześliczne! A i Rysiu po 5 tomie zaczął mi plusować.
Re: Cudeńko <3
Cudeńko <3
No i ten… Deguchi kliknij: ukryte jako ukeś :D Scena jak Onoda myślał, że będzie uke mnie zabiła xD <3 Jesteście the best xD
Re: Tłumaczenie...
Tłumaczenie...
No cóż, na plus ładne rysunki i fakt, że cały komiks jest kolorowy, przy czym nie był bardzo drogi (co znaczy, że da się wydać mangę w kolorze, jak się chce). Fabuła może kogoś by zainteresowała, dla mnie to było nudne i zbyt szybkie. Chociaż nie to jest największą wadą… Tłumaczenie jest po prostu fatalne. Może nawet gorsze od tych z Hanami, ale nie wiem, bo od Hanami czytałam góra jedną pozycję + widziałam oceny innych mang. Dokładnie już nie pamiętam, ale tego się czytać nie dało, przekład był sztuczny jak cholera i kropka w kropkę z angielskiego przełożony. Albo koreańskiego, licho wie. Mogłam zacytować zdanie, które było w danym miejscu po angielsku. Składnia i szyk wyrazów jak w angielskim, dosłowność w złym tego słowa znaczeniu – tyle tylko, że jako tako dało się to zrozumieć, choć i tego nie byłabym pewna. Przy naszych stricte mangowych wydawnictwach (nie licząc Hanami) to już jest po prostu poziom sprzed 15 lat.
Yumegari~
Yumegari ma to wydawać ^^
Po zakończeniu serii.
Zdziwiłam się, że pokazują też ich za 10 lat i bardzo ucieszyłam, że możemy śledzić historię na dwóch płaszczyznach, a nie tak tylko w „teraźniejszości”. Czasami trudno mi się było połapać w tych czasach, ale już po chwili się orientowałam, że to jest już „przyszłość”. Szkoda mi najbardziej, że nie wyjaśnili, jak to z tymi listami było. Niby coś tam nawijali kliknij: ukryte o czarnych dziurach, Trójkącie Bermudzkim, no ale żadnych konkretów nie było. No bo co, pojechali na ten trójkąt i wrzucili listy do wody w butelkach? =_=' Przecież oni je znaleźli w swoich skrzynkach pocztowych. Ale w sumie się spodziewałam, że to się nie wyjaśni, bo wyjaśnienie byłoby albo zbyt naciągane (jak z tą podróżą na trójkąt, którą wymyśliłam) albo zbyt „sajenc fikszyn” jak na taką „zwyczajną” serię. Choć i tak nie miałabym nic przeciwko zobaczyć, jak np. przenoszą się w czasie i wrzucają sobie te listy do skrzynek…
Nie wiedzieć czemu, w którymś momencie zaczęłam myśleć, kliknij: ukryte że Kakeru jednak zginie. I chyba tego chciałam =_=' Nigdy za czymś takim nie jestem, ale tutaj jakoś chyba lepiej by pasowało, gdyby go jednak nie uratowali. Wniosek wtedy byłby jeden: przeznaczenia nie da się uniknać, przyszłości nie da się zmienić, jak było mu to pisane, to tak się stało. No ale autorka uwidziała sobie jednak happy end. Jak by go nie było, to i tak bym ubolewała, więc dobrze jest xD Poza tym zdziwiłam się też, że tak od razu po uratowaniu powiedzieli mu o listach… Myślałam, że zachowają to w tajemnicy albo że powiedzą za jakiś czas. W końcu to, że go uratowali teraz przecież nie znaczyło, że za 2 dni albo za miesiąc zaś się nie będzie chciał zabić, nie? No ale w sumie po to tak przy nim byli, udowodnili mu, że nie jest sam.
Co do „Zakochanego astronauty” (tak, przypomniała sobie tytuł xD) – ten ze straszną twarzą był przeuroczy i prześmieszny i w ogóle chyba z całego „Orange” jest moją ulubioną postacią. kliknij: ukryte Cieszę się, że „wygrał”, bo już od któregoś momentu mu kibicowałam. Co prawda problem jest taki, że chyba bym musiała to teraz jeszcze raz w całości przeczytać, bo z takiego czytania na raty co dwa miesiące nie pamiętam nic kompletnie… no ale i tak mi się podobało, ogólne wrażenia pozytywne <3
;_;
Buuu, jak ona mogła mi to zrobić? kliknij: ukryte Tego się nie robi yaoistkom! ;_; No dobra, to było do przewidzenia, no ale ale ale… xD Well, przynajmniej nie będę mieć szoka, jak wyjdzie po polsku.
Chwała Bogu, że to „kochanie moje nr 2”, a nie nr 1, ale i tak płaczem… ;_; Uch, nienawidzę takich zakończeń.
Aczkolwiek:
Euan, Joshua, no dobra, Ray ty też, niech stracę – byliście przewspaniali <3 Kij, że przez pół historii nie umiałam spamiętać, jak się nazywacie ani w ogóle o co biega, aż w końcu, żeby to ogarnąć, zaczęłam czytać na netach… Kij, że to trzeba czytać dwa razy i uważnie, żeby coś z tego wiedzieć xD Bo dla tych blondynków i pseudoyaoinych miłości to po prostu warto <3
Więcej mang tej pani, więcej! <3
Re: <3
<3
Co do dalszej części tomiku, Misakiego i Arikawy. Oj, oj, oj, też wyjątkowo urocze. I z happy endem, a to najważniejsze! Jak kliknij: ukryte Misakiego siostra Arikawy przebrała w sukienkę to miałam ubaw xD Tylko co miało znaczyć to, że kliknij: ukryte Misaki bardziej cieszy się z prasy do suszenia roslin (nie, ja tak samo jak Arikawa nie mam pojęcia co to xD) niż z pierścionka? To jedyne takie zdanie w tomiku, które sugeruje, że… Arikawa mu się oświadczył? Czy jakie licho? xD kliknij: ukryte Bo chyba nie dostał pierścionka z okazji tej adopcji? xD
Cudeńko, choć nie moje ulubione, to jednak cudeńko <3.
Verdeeee~
Uśmiałam się nieziemsko, a i pozachwycałam urodą obu demonów <3 (a może obu trzech? Obu czterech? Nie, Marka i Kaima tam za mało było w tym trzecim tomie xD). Lofciam, kocham i takie tam pierdoły. Liczę na kontynuację po polsku, BARDZO liczę <3 Bo Verde i Gorou zasługują na to bardziej niż główna para. Amen. <3
1 tom - Nie wiem, co to miało być, ale to było dziwne xD
Po 1 tomie mam mętlik w głowie. I to nie taki z cyklu, że nic nie zrozumiałam, bo w sumie fabuła była dosyć prosta. Po prostu to było tak… dziwne. Momentami głupie i żenujące, ale z drugiej strony czytało się szybko i podobało mi się. Choć co, to ja nie wiem, chyba ta cała „dziwność” i „inność” mi się podobała xD
Nie spodziewałam się tego znaczka + 18, no i w sumie nie bez kozery tam się znalazł. Już sam początek mnie zabił xD
Generalnie nie wiem, czego się spodziewałam, ale chyba jednak trochę większej fantastyki, czegoś tak pięknego i skomplikowanego jak u Moto. Ale to nie było to.
Tutaj dostałam historię psychicznego chłopca (bo on w sumie cały jest psychiczny jak dla mnie), któremu pod wpływem elektrowstrząsów objawia się bogini, po czym przeżywa jakąś pseudomiłosną historię podczas wojny. Mówię pseudo, bo jak dla mnie to było tak naciągane – zobaczył Żydówkę i co, zakochał się od pierwszego wejrzenia? Po czym ledwie historia się zaczyna, a już się kończy. Potem się budzi w szpitalu i zaś pod wpływem hipnozy doznaje kolejnej wizji. Tym razem wraz z dziewczyną lądują na bezludnej wyspie, na której zwierzęta żyją w dziwnej symbiozie. Później okazuje się, czemu te zwierzęta są takie mądre kliknij: ukryte (wychowane przez człowieka, który je przywiózł z zoo), więc można to jakoś uznać. Zresztą, to była niby tylko wizja, więc w sumie jakaś dziwna fantastyka… nie powinna mnie dziwić. Ta historia już była dłuższa i już można bardziej wierzyć, że się w jakiś dziwaczny sposób zakochał w babce, której wcześniej nie lubił. A potem Shougo zwiewa ze szpitala ( kliknij: ukryte po drodze mordując jakąś przystawiająca się do niego nimfomankę XD), jakaś kobieta go widzi uciekającego i stwierdzając, że byłby z niego niezły, uwaga, maratończyk, zabiera go do chatki w górach i zaczyna trenować na biegacza. I stąd mamy te okropny obrazek na okładce, bo w sumie on biega przez 1/3 tomu. Nie, nie było to aż takie nudne, jak brzmi, ale… Hmm.
Kreska jest generalnie paskudna, ta ekspresja twarzy… momentami nie wiedziałam, czy niektóre miny miały być śmieszne, czy przerażające, czy jakie. Czy on to rysował momentami na poważnie, czy nie? A choćby ta „ekspresja” jak tatusiek Shougo widzi małego brzdąca i się drze „dość tego”, serio nie wiem, co to miało znaczyć xD Czego on miał dość? xD To była jakaś przesadna do przesady złość i kompletnie niezrozumiała. Ale widać, że ludzie w tamtych czasach jeszcze nie do końca wiedzieli, jak ładnie rysować ekspresje twarzy, by to jakoś wyglądało. No, do Moto Hagio się nie umywa. „Srebrny Trójkąt” w porównaniu – a raczej i bez porównania – jest przepiękny graficznie, skomplikowany fabularnie w cudowny sposób i absolutnie fantastyczny (w sensie fantastyki, ale że wspaniały też xD).
Co mnie jeszcze przeraziło? Dialogi i onomatopeje. No dobra, dialogi nie były aż takie złe, ale raz – momentami sztuczne i naciągane, da się przeżyć. Dwa – bardzo dużo, zbyt dużo „he he he he” (czyli śmiechu, który nie wiedziałam, czy miał być normalnym śmiechem, czy jakimś takim… „śmieję się, bo jestem szalony i mam niecne zamiary”, czy jeszcze jakimkolwiek innym. Podejrzewam, że wszystkie odpowiedzi są prawidłowe xD). I „chu chu chu” i innych takich dziwacznych… Jak nigdy nie zwracam uwagi na onomatopeje, tak tutaj bywało ich więcej niż dialogów i trudno było ich nie czytać xD No w sumie biegał ciągle, to co miał nie chuchać, ale to było takie… no, głupie, bo nie wiem, jak to inaczej określić. I jeszcze te zabawy w gonienie się wokół jeziorka. No, tylko że to nie była tak do końca zabawa, bo ona serio zwiewała, a on ją gonił co najmniej jakby miał owe zamiary pasujące do wspomnianego wyżej „hehehe”. I serio nie wiem, co to miało być O.o' xD
To było dziwne. Bardzo dziwne. Ale w sumie nie żałuję tej mangi i cieszę się, że wydali coś doroślejszego, a nie jakiegoś „Kimbę” czy inną dziecinadę, bo tego to już chyba nawet dla fabuły bym nie kupiła. Średnio „Kimbę” pamiętam, ogladałam, jak byłam mała, ale już wtedy nie podobała mi się ta kreska ani ta przesadna do przesady ekspresja twarzy, bo i w anime ją stosowali. To było moje pierwsze spotkanie z mangowym Tezuką, więc i oczekiwania mogłam mieć większe (?) albo po prostu inne (?), bo ja wiem? Podsumowując: Moto Hagio mą królową mangi i to się nie zmieni ^_^ Wymyśla lepsze fabuły, bardziej skomplikowane, z lepszymi bohaterami, takich co da się lubić, i po prostu przepięknie rysuje ^~^ Ejmen.
Motto Moto, motto Moto*, czyli nic nie sczaiłam, ale to było piękne ^_^ XD
Przed chwilą skończyłam czytać i jako, że chyba nic od mojej drogiej Moto nie komentowałam do tej pory (?), to sobie pozwolę tutaj podsumować jej dzieła, z naciskiem na „Srebrny Trójkąt”, oczywiście, bo reszty i tak za bardzo nie pamiętam.
Ach, jak ja to mam ubrać w słowa? Tego się nie da, to‑se‑ne‑da, zwłaszcza z moją sklerozą i brakiem umiejętności komentowania, ale spróbuję!
Moto Hagio to kwintesencja starego shoujo i przede wszystkim wspaniałej fantasy/s‑f. Nikt mi nie wmówi, że brzydko rysuje czy coś, bo jej rysunki są po prostu tak śliczne, tak urocze, tak zwiewne, tak klimatyczne… Po prostu mają to „coś”, ten „urok”, zarówno rysunki, jak i same fabuły. Ach, te blondwłose (znaczy, tak mi się wydaje, że blondwłose, bo skąd ja mam wytrzasnąć kolory w czarno‑białej mandze…? XD), lokate, długowłose, śliczne chłopcy! ^_^ Tak, bo w sumie chłopców to jak na dobre shoujou przystało to ona potrafi rysować ładniejszych od babek. W „Srebrnym Trójkącie” kliknij: ukryte ujął mnie (Myu)Pant (myślałam, że to dziewczę w pierwszej chwili!), ach, te kocie, śliczne źrenice ^_^ <3 Szkoda, że go tak mało było, w końcu głównym był Marley… i Lagtorin. Uch, imiona to ona wymyśla okropne, chyba tylko niektóre mi się podobały, no ale to w końcu fantasy/s‑f o odległych planetach, światach (zarówno „ST”, jak i „Było ich 11”, bo „Klan Poe” to już historia o wampirkach), to i imiona muszą być „inne”.
Apropos inności. Wszystkie te trzy mangi mają ze 30‑40 lat, są więc stare i ktoś mógłby pomyśleć, że nie przedstawiają nic nowego. Wręcz przeciwnie. Czytając te trzy mangi („Klan Poe”, „Było ich 11” i „Srebrny Trójkąt”) nie miałam wrażenia, że czytam odgrzewanego kotleta, że to i to było już w miliardach mang, filmów i seriali, nie, wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że czytam coś nowego, coś innego. Bo jej mangi naprawdę są „inne”, nie takie jak teraz. Pewnie, że coś się mogło powtarzać, jakieś schematy, ale nie czułam tego, tego w ogóle nie widać. Mangi te mają po parędziesiąt latek, a są bardziej oryginalne niż niejedno teraźniejsze dzieło.
Oczywiście, głównym ich atutem jest wspaniale wykreowana fantastyka/science‑fiction. Choć jestem pewna, że „obyczajówki” również ta pani potrafi tworzyć. Nie wiem, bo wciąż czekam na „Serce Thomasa” od JPF‑u i… no, żebyście wiedzieli, że ktoś czeka xD I tak będę pewnie czekać, nie wiadomo ile, czyli aż faktycznie wydadzą… albo znudzi mi się czekanie i skuszę się na skany, a tego nie chcę. To jest zbyt piękne i zbyt skomplikowane, by czytać w innym niż rodzimym języku. Jak ktoś się nie boi, spoko – ale osobiście uważam, że to jednak zbyt trudna tematyka, by ją czytać nie po polsku.
Mangi Moto nie są łatwe. Są zakręcone jak ruski makaron xD, z mnóstwem bohaterów i czasami naprawdę ciężko je ogarnąć i spamiętać. De facto za wiele z „Klanu Poe” nie pamiętam, ale nie dlatego, że był nudny, nijaki i bezpłciowy, tak jak niektóre wydawane mangi, a dlatego, że miał skomplikowaną, wielowątkową fabułę. Z „Było ich 11” już było co innego, bo oglądałam z 10 razy anime, więc przed przeczytaniem mangi znałam już bohaterów i wiedziałam, o co chodzi (i miałam już ulubieńców i w ogóle blablabla, to w ogóle co innego xD). Szkoda, że nie zrobili anime ze „Srebrnego Trójkąta”, choćby dlatego, że jednak ciężko czyta się mangę, w którym jednym z „bohaterów” jest muzyka bez faktycznie słyszenia owej muzyki.
Nie zwykłam czytać mang po dwa razy (anime to inna sprawa), nawet ukochanych, ale może kiedyś się skuszę, by jeszcze raz wertować Moto. To nie są mangi, które można ogarnąć za jednym zamachem, to trzeba przeczytać ze 2, 3 razy, żeby wszystko dobrze zrozumieć.
Generalnie cała historia „Srebrnego Trójkąta” skupia się na Marleyu kliknij: ukryte (pierwszym, drugim i trzecim, ale to się wytnie xD) i Lagtorin, na ratowaniu Panta (choć to nie jest takie ratowanie, jakie normalnie w mangach), przeskokach w czasie i przestrzeni, o klonowaniu ludzi, o mordowaniu dzieci i poligamii, innych rasach, planetach, zwyczajach, kulturach… Rozstrzał jest wielki, jak na taką krótką mangę (bo 300 stron a5 to mało na takie „wielkie” fantasy). Oczywiście, nie zrozumiałam wszystkiego, ale ja i moja skleroza, nie zmienia to tego, że czytało się wspaniale i nie było aż tak bardzo skomplikowane i wielowątkowe, jak się obawiałam. Nie lubię porąbanych s‑f, w których nie wiadomo o co chodzi – Moto tak nie tworzy, widać, że to autorka shoujou, która skupia się na bohaterach i ważnych wydarzeniach, nie jakimś techniczno‑naukowym słownictwie, którego normalny człowiek i tak nie zrozumie.
Do teraz nie wiem, kim właściwie byli i Marley, i Lagtorin. Nazywali się tam ludźmi czasoprzestrzeni i myślałam, że należą do rasy ze Srebrnego Trójkąta, ale raz – nie wyglądali jak oni, dwa – w końcu nic na ten temat się nie wyjaśniło.
Była na przykład scena jak kliknij: ukryte z Supernatural czy innego Dnia Świstaka, nie cały dzień, lecz właśnie powtarzająca się scena, by zmienić coś w przeszłości. Sam opis + posłowie skojarzyły mi się z „Doktorem Who”. W sumie to była taka japońska wersja „Doktora Who," z tym że bez Tardis xD Oczywiście, po przeczytaniu stwierdzam, że skojarzenie jest dobre, acz jednak odległe. Podobny jest wątek podróży w czasie i przestrzeni i w sumie jeszcze… ta niemożliwość zmiany przeznaczenia Panta ( kliknij: ukryte nie, ja serio nie wiem, jak ta manga się skończyła ani o co dokładnie chodziło, więc na ewentualne przeinaczenia proszę nie zwracać uwagi XD). Skojarzyła mi się z zasadą Władców Czasu tam o tym, że ważnych, przełomowych wydarzeń w czasie nie wolno zmieniać.
W przeciwieństwie do takiego „Klanu Poe” fabuła jest jednak prostsza. Od początku do końca mamy Marleya i parę innych postaci – skaczemy w czasie i przestrzeni, ale przynajmniej bohaterowie się aż tak nie zmieniają, jak w historii o wampirkach. Jeżeli zaś chodzi o kultury, planety, rasy, światy itp. nie było też tak wiele imion, nazw własnych itp. jak w „Było ich jedenaścioro”, śmiem więc twierdzić, że z tych trzech jest to najmniej skomplikowana pod tym względem historia. Taka najprostsza w ogarnięciu. Aczkolwiek ostrzegam – na tym też trzeba się skupić i czytać uważnie. Najprostsza, ale w dalszym ciągu dosyć trudna.
Poza Pantem i ewentualnie przyjacielem Marleya w sumie nikogo z bohaterów jakoś specjalnie nie polubiłam, ale to w niczym nie przeszkadzało – cieszyłam się fabułą, tajemnicą i tym, co dalej się wydarzy, nie bohaterami.
W „Było ich jedenaścioro” pokochałam zaś bohaterów (śmieszni i uroczy, czegóż mi więcej trzeba?), od strony naukowo‑technicznej było dla mnie męczące, ale też nie jakoś bardzo, żebym miała facepalmy i zastanawiała się pół godziny „Ale o co chodzi?”. Takie jest s‑f, które zdecydowanie lubię i polecam – takie kobiece, urocze… lokate i blondwłose ^_^ xD (piję naturalnie do Frol oraz Panta <3).
Jak zwykle do zakończenia mi czegoś brakowało – jednego rozdziału czy dwóch, który wyjaśniłby wszystko i rozwiał resztę wątpliwości, ale ja tak mam ze wszystkim – zawsze mi się wydaje, że jakiś Takano czy inny redaktor siedział już nad autorem/autorką z biczem w ręku i ponaglał „szybciej, szybciej, kończ już tę mangę/książkę!”, więc i tu nie mam się co dziwić xD.
Podsumowując – kocham Moto‑sensei i czekam na więcej <3.