x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Syndrom dnia następnego . . .
Re: Syndrom dnia następnego . . .
Pełna zgoda. Mnie się tamta kreska podobała, chociaż pamiętam, jak się widzowie nad nią pastwili oraz memy, które powstawały z niefortunnymi kadrami. No i proszę, kontynuacji brak, a studio chyba nie pokusiło się już na eksperymenty tego typu, czyli nałożenie takiego dziwnego filtra graficznego na film live‑action (nie wiem, co to za technika). Szkoda, szkoda… przynajmniej dla mnie.
Re: Syndrom dnia następnego . . .
Re: Zboczony zapaszek ironii . . .
Re: Zboczony zapaszek ironii . . .
Cenne spostrzeżenie xx, że tutaj też jest potrzebna znajomość japońskiej kultury, dlaczego akurat to jest dla nich zabawne. Czytałam kiedyś książkę o stereotypach, które koncentrują się wokół naszych rodaków,. My np. według obcokrajowców prześcigamy się w nieszczęściach, kto ma gorzej, co też jest specyficzne i wcale nie tak często spotykane u innych nacji. Są filmy i seriale, które właśnie wykorzystują takie polskie przywary. Przychodzi mi tu na myśl w pierwszej kolejności Świat według Kiepskich chociażby.
Dzięki wszystkim za ciekawą rozmowę. Czasami człowiek nie ma za bardzo z kim pogadać na temat konkretnego tytułu czy ogólnie mang.
Re: Co Japończycy mają z tymi tsundere?
Rzeczywiście, pod tym kątem tsundere to jest wyzwanie. Chociaż dalej uważam, że wyzwanie dla wytrwałych psychicznie :D
Re: Dawno temu . . w innej galaktyce
No właśnie, widzisz, w mandze przez pierwszy tom polskiego wydania wszystko się zgadza, ale później już niestety to idzie w stronę takiej tsunderowatości, usprawiedliwiania tej kobiety, jej zachowań, fascynacji głównego bohatera nią i pokazywania przez autora, jaka to ona jest cute. Może nie jest to w jakiś super przerysowany sposób, ale jednak znaczący. Niemniej z mangą warto się zapoznać. Naprawdę wciąga.☺️
Re: Co Japończycy mają z tymi tsundere?
Re: Masz babo placek . . . ee albo tsundere lub jira kei albo gyaru . . . serio?
Moim zdaniem takie zabiegi w „Toradorze” i w ogóle w innych seriach mają też za zadanie zbudowanie napięcia czy też spełnienie potrzeb czytelników. Bo wydźwięk jest taki, że tutaj wrogo nastawione do mężczyzn dziewczę zarzuca bohaterowi wręcz molestowanie. A ten może by chciał, bo taka piękna, ale przecież jest porządnym chłopakiem. On nic z tych rzeczy – wysprząta jej chałupę, da jedzenie pod nos i w ogóle. Ja to widzę w ten sposób. I generalnie nie mam nic do takich schematów. Czasami są ciekawsze niż w serialach Netflixa, gdzie bohaterowie wymieniają dwa zdania i już idą do łóżka. U Japończyków cenię właśnie bardziej takie subtelności. Chociaż też czasami jest to wręcz kuriozalne, na przykład z tym, że oficjalnie pytają się siebie nawzajem, czy mogą być parą i dopiero potem tak naprawdę się poznają. Zawsze dzieje się to jakoś szybko, w sensie to pytanie o chodzenie. W mandze „Kwiaty zła” również. W japońskich książkach też wydaje mi się to dosyć częste. Bohaterowie widzą się drugi raz na oczy, pytają się oficjalnie, czy będą razem i dopiero później tak naprawdę zaczynają rozmawiać ze sobą więcej.
Re: Co Japończycy mają z tymi tsundere?
Właśnie w kontekście Toradory i postaci tsundere nie mogłam czerpać żadnej przyjemności z czytania light novel, bo ta Taiga mi się wydawała strasznie nieznośna. Jak to widzę? (Również w kontekście mangi, którą skomentowałam)
1. Jest oczywiście wielką pięknością, niska, delikatna i w ogóle ideał z wyglądu. Przy tym jest niby silna psychicznie. Umie pomiatać wszystkimi. Klasycznie, bo gdyby była brzydka, otyła, to już co innego. 🤔 Przynajmniej w nowelce o tym było wspominane, jaka to ona piękna.
2. Być może Japończycy są zwykle tacy ułożeni, uczeni dużej grzeczności i delikatności. Stąd kobieta, która jest bardzo ostra i bezpośrednia, im się podoba.
3. Oczywiście okazuje się przerażoną dziewczynką, którą trzeba ratować. Jak w bajkach o rycerzu i księżniczce.
Ogólnie nie twierdzę, że takiego czegoś nie ma. Że to zjawisko nie istnieje, ale po prostu trudno mi tak racjonalnie to przyjąć. Że ktoś okazuje Ci zero wdzięczności, absolutnie zero. Żadnego dziękuję ani za przeproszeniem pocałuj mnie w… A Ci latają za tymi kobietami, jakby nie było innych sensowniejszych wokół nich.
Z mojej perspektywy jest to dziwne, ale też intrygujące. Gdy czytam powieści napisane przez Japończyków, częściej doznaję takiego uczucia świeżości i odejścia od schematów, niż gdy czytam książki z kręgu europejskiego. No, ale najwyżej kolejnymi przemyśleniami będę się na priv dzieliła, żeby tutaj nie zaśmiecać wątku. ☺️
Re: Co Japończycy mają z tymi tsundere?
Re: Co Japończycy mają z tymi tsundere?
A gdzie te refleksje na temat Tajgi? Jak nie chcesz wstawiać tutaj linku, to podeślij na priv :)
Ostatnio z sentymentu zaczęłam czytać dużo japońskich nowelek, ale też ogólnie powieści młodzieżowych i widzę jednak kolosalne różnice w sposobie konstruowania fabuły. Na przykład w tych light novelkach. Z jakiegoś powodu te najpopularniejsze często są skierowane do mężczyzn. Jest harem, wszystkie panie lecą na głównego bohatera, a on nie ma w sobie nic szczególnego przeważnie, a i tak mu się powodzi bardziej niż kolegom. W literaturze młodzieżowej naszego kręgu kulturowego częściej jednak romans młodzieżowy wydaje się skierowany do kobiet. Może się mylę, ale takie mam przemyślenia.
Co Japończycy mają z tymi tsundere?
Podobało mi się, jak każda kolejna scena utrudnia położenie bohatera. Jak to wszystko jest przemyślane i przede wszystkim zaskakujące. Świeże. Ukochana, która wydawała się na początku nudną, idealną dziewczyną, taką jak wszystkie w podobnych seriach, pokazuje swój charakter. Sawa od początku jest agresywna i ciekawa, inna niż typ tsundere, do którego zdążyli mnie przyzwyczaić Japończycy. I główny bohater. Chociaż on dla mnie jest najmniej przekonujący z całej mangi.
Generalnie tom pierwszy był naprawdę dobry. Mówię tu o polskim wydaniu, czyli o połączeniu kilku części. Zakres czasowy mniej więcej pokrywa się z tym, co było w anime, czyli do momentu jak fabuła kliknij: ukryte kończy się zgarnięciem przez policję całej trójki z drogi na górę.
Dalsze części podobały mi się coraz mniej, zaś wydarzenia po pamiętnym festiwalu były dla mnie naciągane. Kompletnie mnie to wszystko nie przekonało. A rozczarowanie jest tym większe, że pierwszy tom rozbudził mój apetyt.
Nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, odnoszę wrażenie, że autor mangi darzył Sawę sympatią. Jest to, nazwijmy roboczo, taki syndrom Chyłki, jak u Remigiusza Mroza. Mamy postać, która jest wredna, podła i ma wiele cech, mogących klasyfikować ją jako antagonistkę, ale autor serii z jakiegoś powodu ją faworyzuje i lubi. To nastawienie zdaje się rzutować na prowadzenie fabuły. Tak było w tym przypadku. Zresztą, mangaka sam wspomina w różnych komentarzach, że wzorował Sawę na swojej koleżance z gimnazjum.
Nie wiem, co Japończycy z tym mają, że tak lubią kobiece postaci, które wyzywają i traktują jak śmieci męskich bohaterów. Takie odnoszę wrażenie, bo wcześniej czytałam nowelkę „Toradora” i nie mogłam dokończyć ze względu na Taigę i jej odzywki w stronę bohatera. Tutaj jest podobnie. O co w tym chodzi? Co to za syndrom sztokholmski i gloryfikowanie przemocy? Puentą tych serii może być to, że nieważne, czy ktoś się traktuje bez szacunku, jest to usprawiedliwiane jego problemami. Można się przebić przez tę skorupę i wtedy będzie dobrze. Chociaż w tej serii nie do końca tak jest; mam świadomość, że stosuję pewne uproszczenie.
Sawa napędza fabułę i z tego względu jako czytelniczka czułam cień sympatii do niej. Natomiast odnoszę wrażenie, że autor był nieco niekonsekwentny w określaniu tej historii, albo po prostu się z nim nie zgadzam.
Kiedy myślę o tym, w jaki sposób określić relacje bohaterów, to przychodzi mi na myśl, że dobrali się jak oprawca i ofiara. Cała ta „przyjaźń” była mocno toksyczna i chciało się momentami bohaterem potrząsnąć.
Być może to jest moje czepialstwo… Jakoś to wszystko mi się nie sklejało w sensowną całość. Mamy bohatera, który jest dosyć depresyjny, empatyczny i słaby. kliknij: ukryte W gimnazjum odrzuca swoją wcześniejszą muzę, bo ma z nią mniej wspólnego niż z Sawą. Jednak, czy na pewno? Czy po prostu to uzależnienie, które można tłumaczyć stresem i dojrzewaniem?
Następnie trafia na kolejną kobietę. Z jakiegoś powodu ona przypomina mu Sawę, podczas gdy mnie jako czytelniczce zdecydowanie bardziej przypomina jego czarnowłosą ukochaną. Dziewczyna jest poukładana, spokojna, traktuje bohatera z szacunkiem. Chce się dowiedzieć, co on czuje i tak dalej. A bohater zaprezentował się jako ktoś ze skłonnością do masochizmu albo do wchodzenia w związki, w których jest upokarzany, traktowany przedmiotowo i nie na równi.
Nie umiem jakoś połączyć jego przemiany, jego tęsknoty za Sawą oraz tkwienia w przeszłości jedną nogą z byciem dobrym partnerem w normalnej relacji, z zaangażowaniem w stabilny związek. Mówiąc wprost, wydaje się, że bohater (nie pamiętam imienia) ma jakiś poważny problem, bo to, co robił dla Sawy, było nieproporcjonalnie zbyt ogromne jak na to, co otrzymywał. A otrzymywał, że tak zacytuję samą Sawę, kupę gówna.
Nie wiem do końca, jak to ująć, ale… jeżeli ta relacja z Sawą była jakąś chwilową fascynacją, to wydawałoby się, że po dwóch latach bohater już w jakimś sensie odzyska stabilność psychiczną. To tak jak z odstawieniem używki, będąc w silnym uzależnieniu. Tak się jednak nie dzieje. Ciągle nie umie zamknąć tego wątku z przyszłości. Pojawia się dziewczyna, która wydaje mi się kompletnie do niego NIE pasować. Wcześniej już odrzucił taką spokojną, miłą kobietę. A tym razem z nią nawiązuje relację.
Oczywiście, najładniejsze dziewczyny, które podobają się wszystkim, akurat interesują się mrukiem i samotnikiem, który unika spotkań.
Bohater daje dużo atencji Sawie, która podczas całej serii chyba ani razu nie potraktowała go w porządku, kierowana tylko swoim egoizmem. A wydaje się, że twórca stara się przedstawić to jako coś do zaakceptowania, „bo depresja”, bo Sawa biedna itd.
Pierwszy tom polskiego wydania to dla mnie takie mocne 9 na 10, ale reszta mi się nie podobała. Wydaje się prowadzona niekonsekwentnie.
Trzeba przyznać, że seria skłania do przemyśleń, jest angażująca, o czym świadczy chociażby tak długi komentarz, jaki zdecydowałam się napisać. Dopowiadałam sobie, że bohaterowie są tak naprawdę w liceum, bo ich zachowanie wydawało się jednak bardziej pasować wiekowo do grupy licealnej. Później idą do liceum i byłam przekonana, że są już na studiach. Zdecydowanie bardziej by mi to wszystko pasowało, gdyby tak to się właśnie rozkładało wiekowo.
Ciekawe jest to, że zmieniają fryzury na przestrzeni fabuły. Mały szczegół, ale interesujący.
Pamiętam ekranizację tej serii – dosyć niefortunną, z grafiką śniącą się po nocach, ale – teraz mogę to przyznać – jakoś dopełniającą nastroju sennego koszmaru. Chociaż ten eksperyment można zaliczyć do niewypałów, bo anime nie otrzymało kontynuacji i było raczej pośmiewiskiem, to mimo wszystko mocno zapadło mi w pamięć. I jakoś pasowało do tej historii. W mandze Sawa była zbyt urocza, śliczna, a w anime przypominała brzydulę, co dodawało jej realizmu.
Re: Zaczyna się obiecująco
Zaczyna się obiecująco
Poddałam się
Wiem, że ktoś powie: „To tylko manga”, ale skoro ma imitować realistyczną, to powinna jednak trzymać się pewnych ram.
Zastanawiałam się dosyć długo, jaki mam problem z Monsterem. Co ciekawe, z pomocą przyszedł podręcznik scenopisania, gdzie autor (Snyder) umownie dzielił gatunki filmowe/powieściowe na swoje indywidualne kategorie. Otóż ta manga powinna wliczać się – według założeń – do kategorii Whydunit, czyli szukanie sprawcy i odkrycie motywów, które nim kierują. Tyle że sprawca jest płaski. Nudny. Jednowymiarowy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby jego motywem było po prostu sianie zamętu dla samego zamętu, bo taki skrzywdzony z niego chłopiec. Czyli nie ma tu drugiego dna.(Chyba że coś się zmienia pod koniec – proszę dać mi znać w komentarzu lub pw).
W dodatku główny bohater, Tenma, jest nieskazitelny. Taki Gary Stu (męski odpowiednik Mary Sue). I robi się z tej serii inna kategoria – Superhero, czyli śledzenie nadczłowieka, poddanego trudnemu zadaniu ratowania świata.Genialny lekarz, dobry człowiek. Nie popełnia błędów, a jeśli je popełni, to z jakiejś błahej słabostki, a nie z powodu np. egoizmu czy innych brudnych motywów. Nie da się tego faceta znieść na tle pozostałych postaci, które są paskudne, zapatrzone w siebie, złośliwe itd.
Czyli co zawiniło? Moim zdaniem – miszmasz tych dwóch kategorii. Gdyby Tenma był bardziej ludzki, manga wiele by zyskała w moich oczach. Gdyby „złol” miał jakieś ukryte motywacje, stałby się ciekawszy. W Superhero podobno odczucia widzów mają oscylować wokół podziwu do „nadczłowieka” przy jednoczesnym współczuciu mu, bo musi ponieść konsekwencje swojej, nazwijmy to, boskości. Tyle że Tenma jest przedstawiany jako taki koleś jak wszyscy, mimo że to nieprawda, bo jego kompas moralny zawsze jest prawidłowo nastrojony, nie w głowie mu własne potrzeby czy zrobienie komuś świństwa celem ratowania siebie. A, i wszyscy go kochają – nie ma pacjenta, który by go nie uwielbiał.
Nie twierdzę, że to zła manga. Parę pomysłów ciekawych. Tyle że równoległe wątki, które się przeplatają, w pewnym momencie wydają się zbyt zawiłe, na siłę, umowne… Nie po drodze mi z tym tytułem. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się początek, czyli pierwsza połowa polskiego wydania I tomu. Potem robi się z tego sensacyjna opowiastka pełna absurdalnych plot twistów.
Re: 3 dziwne szczegóły w 1. tomie
3 dziwne szczegóły w 1. tomie
Ciekawa fabuła, początek historii był genialny, ale takie elementy fantasy mocno zniechęcają do lektury kolejnych tomów. Niemniej postanowiłam, że zapoznam się co najmniej z trzema. Zobaczymy, jak będzie.
Coś jednak nie pozwalało mi zapomnieć o tej serii. Może oryginalny – przynajmniej dla osoby, która w fantastyce nie siedzi – pomysł na motyw podróży inteligentnego, sympatycznego kupca i boginki z ciętym językiem? Może przyjemna rzeczywistość średniowiecza, w której Kościół nie jest demonizowany i stawiany jako wróg numer jeden (pomijając parę wątków, gdzie stanowi rzeczywiście zagrożenie, jednak nie robi się z tej instytucji tego głównego, najbardziej niebezpiecznego złego)? Może ciekawość odnośnie tego, jak „związek” Lawrence i Horo będzie ewoluował?
Tak czy inaczej, mając już na karku ćwierć wieku, ponownie zagłębiłam się w „Spice and Wolf” (ubolewając, że w Polsce nie wydano wersji książkowej). Inaczej podeszłam do fabuły i byłam w stanie wykrzesać wobec niej dużo więcej cierpliwości. Czytałam gładko i z zainteresowaniem. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że kwestie kupieckie są przekłamane albo ponaciągane, podobnie jak u Mroza kwestie prawnicze w jego serii z „Chyłką”. Jednak z punktu widzenia rozrywkowego mangi spełniają swoje zadanie.
Historia jest ciepła, interesująca i ma swojski, magiczny klimat, który ujął mnie najbardziej ze wszystkich innych komponentów fabuły. Na uwagę zasługuje postać Lawrence’a, który bardzo mi się podobał jako bohater. Jest opanowany, z poczuciem humoru, jednak ma swoje słabości, a jednocześnie daleko mu do idealnego herosa lub życiowej ciapy. Ma w sobie coś oryginalnego, co sprawia, że z przyjemnością towarzyszy się w jego podróży. Dojrzały, wyrozumiały wobec Horo, a jednocześnie czasami naiwny i przesadnie martwiący się. Duży plus za kreację.
Horo wypada jednak dużo gorzej, chociaż po początkowych tomach żywiłam ogromną nadzieję, że relacja tej dwójki będzie czymś najbardziej interesującym ze wszystkich wątków. Nie była.
Mam problem z Horo i Lawrencem jako parą. Odnoszę wrażenie, że oni dosyć szybko zaczęli czuć do siebie miętę i świetnie się to czytało: wzajemne dogryzanie i igranie ze sobą poprzez niedopowiedzenia. Jednak… ile można? Szczerze powiedziawszy, byłam pewna, że kliknij: ukryte oni sypiają ze sobą już od tomu 5‑6, a dopiero w 12 Horo daje buziaka w policzek Lawrence’owi i wyznaje mu miłość. A po tym wydarzeniu właściwie niewiele się zmienia… I w 16 tomie otrzymujemy ślub oraz więcej przytulasów z ich strony. Ale całość wypada dla mnie jakoś nieprzekonująco. Ten ich związek drepcze w miejscu – takie odniosłam wrażenie. Gdy nie byli razem, zachowywali się, jakby byli starym dobrym małżeństwem, a jak byli, to wciąż tak samo, przez co moment wyznania uczuć zdawał się niczego nie zmieniać. Akcja ma miejsce w Europie, jednak czułam, że mentalność jest bardzo japońska. Nie, żeby postacie miały od razu nawiązać seksualną relację, ledwo się poznały, ale skrzętne pomijanie tego tematu, podczas gdy Horo na golasa spała z Lawrencem w jednym łóżku, zdawało mi się nieco dziwne. W anime – z tego, co pamiętam – ta chemia, również pod względem fizycznym, była bardziej wyczuwalna.
Pojawia się dużo damskich postaci, co zdaje się, miało realizować wątek haremu, ale zrobiono to z taką wprawą, że nie bije to po oczach. Dużo pań ma zdecydowany, ciekawy charakter. Nie wiem jedynie, czy faktycznie z taką uwagą i na równi traktowano kobiety w średniowieczu, by np. mogły być traktowane w handlu na równi z mężczyznami.
Co do kreski, nie jestem jej ogromną fanką, ale z kolejnymi tomami całkiem przypadła mi do gustu. O wiele bardziej podobały mi się ilustracje w light novel, mimo że były prostsze. Niestety, osoba, która rysowała komiks, nie za dobrze radziła sobie z męskimi postaciami. Niektóre wyglądają bardzo podobnie, a te, które mają taką charakterystyczną, złowieszczą buźkę, od razu zwiastują, że bohater będzie negatywny. Sprawdza się to nawet w przypadku przyjaciela jednej z postaci, który właśnie wygląda na złoczyńcę i kliknij: ukryte potem zdradzi wszystkich :P Za ten brak zaskoczenia przez tendencyjny rysunek daję mały minus.
Spice and Wolf zdaje się mieć pecha co do adaptacji. Nie rozumiem, czemu historia urywa się na 16 tomie, skoro podobno książkowa wersja jest dłuższa. Słaba sprzedaż? Brak cierpliwości, co do opowieści? Nie wiem. Anime też nie było najlepsze i również pokazało mały wycinek mangi, bodajże do 9 tomu. Obecnie wychodzi remake animowanej wersji tej opowieści w 2024 roku, jednak kreska wydaje mi się jakaś za słodka. Podobnie było z Kino no Tabi – mroczna historia w szatach moe. Niezbyt to pasuje, ale pożyjemy, zobaczymy.
Re: Dlaczego
Re: Dlaczego
Dlaczego
Schematy, staniki i słowa
Co do fabuły, szału nie ma. Nie przepadam za dziełami, które są mało porywające i ich wartością dodaną są liczne odniesienia do popkultury, bo mnie te odniesienia zwykle mało interesują. Jest schematycznie, ale również lekko. Pojawiają się dziwne elementy w stylu broni w postaci zszywaczy itd., co mało jest realistyczne, ale też nie oczekuję po takich opowiastkach wielkiego realizmu.
Pierwszy tom, mimo licznych wad, zrobił mi apetyt na to, że opowieść w nieszablonowy sposób podejdzie do problemów młodych ludzi. Niestety, moim zdaniem popełniłam błąd. Seria raczej stara się być czymś „głębszym”, ale jej to średnio wychodzi. Bohaterowie od kalki, lecz na tyle ciekawi, by przerzucać kolejne strony. Językowe gry i zabawy są dla mnie niedostępne ze względu na brak znajomości japońskiego.
Można czytać, by sobie odpocząć. Rysunki też bardzo ładne, uwydatniające wdzięki bohaterek.
SPOILERY! Proszę je ukryć!