x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
...
Cóż, tego typu recenzja to najlepsza reklama mang Shinjo. Stałam się, jak ty, droga recenzentko, masochistką. Brr, naprawdę straszne. Odniosłam wrażenie, że wielkie dłonie głównego, eee, bishounena (?) są wielkości typowego informacyjnego znaku drogowego. Nie wiem, jak on posiadł umiejętność wkładania ich w, ee, różne „strategiczne” miejsca.
Teraz o protagonistce. Widziałam wiele idiotycznych bohaterek. Widziałam różne postaci, które w różnym stopniu mnie irytowały. Myślałam, że nikt nie zadziwi mnie bardziej niż historyczna już postać, Inoue z jej ciągłym zacięciem w mówieniu 'Kurosaki‑kun'. Jednak pani Mayu postanowiła wepchać się z brudnymi butami w kanon najbardziej debilnych dziewcząt w anime. Gratulacje! Udało się pani. To małe coś (bo „zwykłą nastolatką” nazwać tego nie mogę – prędzej określiłabym tym mianem Dziewczynętakąjakty™ z sagi Stephanie Meyer) jest tak bezmózgim i zupełnie nie do opisania stworzonkiem, że miałam ochotę zacząć walić laptopem/głową w ścianę.
Recenzentka Alira wykonała kawał dobrej roboty i nie dziwię jej się wcale, a wcale, że napisała tego typu recenzję. W tym szarym świecie, jeszcze brzydszym przez takich geniuszy mangi, jak „Shinjou‑sensei” potrzeba trochę humoru. Jestem także pewna, że pisząc to wszystko o wdzięcznej pozycji 'Sex=Love2' Alirę trafiał szlag i bolały palce. Gratuluję wytrwałości i ostatniego stadium masochizmu, do którego ja, na szczęście, nie muszę się posuwać.
PS: proszę pozdrowić Fabułę‑chan i pokazać jej parę godnych przeczytania pozycji.
Gratuluję
Uwierzcie mi – próbowałam. Pomyślałam, że kiedy wejdę z rozbiegu w ten ocean rozpaczy, to woda nie będzie aż tak zimna. Jednak się myliłam. Z pierwszymi kilkunastoma stronami straciłam wiarę w człowieka. Pomyślałam sobie tylko, jak niewyżytym i chorym na umyśle trzeba być, by stworzyć to to. Pani Shinjo, z tym się idzie do psychiatry, nie do wydawnictwa.
Najgorsze jednak w mojej opinii jest co innego. Bo w sumie, gdyby nie grono, ee, fanów (ekhm), manga w ogóle nie byłaby dostępna! A tu co? Wokół czytam pochlebne opinie, wyznania pod względem, jak to było, „Mayu‑sensei”... coś okropnego.
Nie polecam NIKOMU poza zwolennikom piersi ze sto razy większych od mózgów bohaterek oraz tym nastolatkom, którym brakuje w życiu tego typu rozrywek.
Ouran manga...
Na pierwszy ogień pójdzie humor. Niewybredna i nieprzereklamowana zabawa przy każdej stronie mangi (przynajmniej na początku. Potem nieco mniej, ale też zdarzają się rozluźniające scenki). Głównym kołem zamachowym są perypetie Króla Tamakiego i nieustannie gaszących go Haruhi i reszty (głównie Kyouya i bliźniacy). Często brzuch mnie bolał ze śmiechu, kiedy wpatrywałam się w liczne urocze SD, których w Ouran nagromadziła się masa i jeszcze trochę.
Dalej postaci. Chłopcy. Każdy z boskich bishów reprezentuje sobą jakiś określony gatunek. Powiecie, że to schematyczne? Może… ale o to w tym właśnie chodzi. Oni tak naprawdę pod maskami uroczych hostów są ludźmi z problemami, ciemniejszymi kartami historii w drzewie genealogicznym, ze złożonymi osobowościami. Największą jednak transformację przechodzi chyba kliknij: ukryte Tamaki. Od kilku(nastu) chapterów obserwujemy, jak ze słodkiego idioty i narcyza powoli staje się dorosły, choć nie ujmuje mu to i czyni go jeszcze wspanialszym… na swój sposób. Bardzo zmienia się też kliknij: ukryte Hikaru, który z głupiego i impulsywnego dzieciaka staje się poważnym człowiekiem, dla którego szczęście ukochanej jest ważniejsze, niż jego samego. . A Haruhi to nie kolejna sztampowa laleczka, która rumieni się, gdy zobaczy bisha. Ona ma głowę na karku – i prawdopodobnie tym zjednała sobie chyba wszystkich chłopców w host clubie. No cóż, ale wygrać mógł tylko jeden…
No i kreska. Prawda, jest nieco specyficzna, bo postaci mają długie, patykowate kończyny i nieco ostre fryzury. Ale taki urok tej mangi. Mi przypadła do gustu, pomimo tego, że postaci w anime miały trochę mniej pociągłe i pyzowate twarze (o wersję zanimowaną otarłam się jako pierwszą).
No i fabuła. Z początku to ciąg luźno powiązanych historyjek z życia host clubu – mnóstwo niebanalnego humoru, parę wzruszeń i dużo bólu brzucha. Potem kliknij: ukryte gdy do akcji wkraczają przeróżne rodziny robi się nieco poważnej. Ale Ouran nie traci tej żyłki, dzięki której tak bardzo go kochamy.
Podsumowując, jest to jedna z moich absolutnie ulubionych mang. Szkoda tylko, że wychodzi tak rzadko i następny kliknij: ukryte PRAWDOPODOBNIE OSTATNI TT^TT chapter wyjdzie dopiero pod koniec lipca -.-
Ouran = pełna rozrywka, parę wzruszeń, parę smutków i dużo satysfakcji z czytania! <3
Love*Com
Polubiłam większość bohaterów, w każdym razie pierwszo- i drugoplanowych, gdyż po prostu nie da się ich znielubić. Każdy ma prywatne cechy osobowości, każde z szóstki przyjaciół jest na swój sposób urocze i łatwe do pokochania.
Nakahara‑sensei ma, co prawda, oryginalną jak na standardy mangi kreskę, ale mnie osobiście przypadła do gustu. Poza tym, postaci (głównie Koizumi) często zmieniają ubrania i, w jej przypadku, fryzury. Może nie zawsze się to zauważa, ale stanowi to miły szczegół i odmianę od szaf pełnych identycznych pomarańczowych dresów.
O samym wątku głównym mówić nie będę, chociaż może i wspomnę: to jeden z najsłodszych pairingów, jaki oglądałam! Uwielbiam ich w każdym calu i do tej pory snuję sobie przed snem dalsze losy Risy i Atsushiego (nikt mi nie wmówi, że to spoiler).
Ogólnie, polecam wszystkim miłośnikom komedii romantycznych, do których ja z radością się zaliczam i muszę powiedzieć, że jest do dla nich pozycja obowiązkowa, należąca do ich kanonu. Choć uważam, że nie tylko im ma szansę się spodobać.
Może nieco subiektywnie, przymykając oko, ale z czystym sumieniem wystawiam 10, choć dla paru scen gotowam dać i 100/10.
...
Solidnie
Fabularnie, jest wierne pierwowzorowi, dodanych jest kilka 'smaczków' od autorki, kreska jest bardzo a'la Kishimoto. Miło było poznać bliżej Yondaime, choćby to było tylko doujinshi (nie muszę chyba mówić, że jest on jedną z moich ulubionych postaci w Naruto…).
Ogółem, bardzo miło się czytało. Może zakończenie trochę naiwne, ale dość sensowne, autorce bardzo ładnie udało się wybrnąć z sytuacji, nie robiąc przy tym takiego dramatu. Ale aż mi się smutno robi, gdy czytam o tej rodzinnej idylli, bo wiem, co się zdarzyło potem…
Powoli, jak żółw ociężale...
Sama w sobie jest całkiem sympatyczną mangą, miło pooglądać jakże liczne superdeformed, altruistyczną, z chorobliwie niską samooceną Sawako, jej sympatycznych, ciekawszych lub mniej przyjaciół i ich szkolne perypetie. Jednakże, jak do tej pory absolutnie NIC SIĘ NIE DZIEJE. No, może nie do końca nic, biorąc pod uwagę kilka „wyglądasz ładnie”, „jesteś wspaniała i wartościowa” i tym podobnych. I, oczywiście, ciągłe rozterki w głowie bohaterów, które są nienahalne i miło się z nich trochę pośmiać.
Kreska naprawdę nie jest najgorsza, patrząc na inne romanse. Jednakże, czy poza tymi kilkoma nielicznymi okienkami na mangę nie można poświęcić 'prawdziwej' Sawako więcej miejsca? Bo jakieś 3/4 dziewczyny to zakompleksione SD. Wiem, że to specjalny zabieg, aby jeszcze bardziej zachwycić czytelników pięknym uśmiechem, ale czy to aby nie przesada?
Fabuła, jakich wiele, okraszona kilkoma elementami przyciągającymi fanki. Bishouneni, śliczne dziewczyny, romans, jaki „może przydarzyć się każdej z nas”.
Co do samego romansu, przy każdym chapterze podnosi mi się ciśnienie. Może i przesadzam, ale kliknij: ukryte mając tyle sposobności do wyznania sobie miłości: w święta, w sylwestra, w walentynki – oni ciągle są, ekhm, NIEŚMIALI . Pewnie fanki mnie zlinczują i powiedzą, że właśnie za to ich kochamy? Przykro mi bardzo, ale mnie ten argument nie przekonuje.
Cieszę się, że przynajmniej kliknij: ukryte szykuje się bohater, który może nieco namieszać w przyjacielskich relacjach Sawako i Shouty. Mam nadzieję, że w końcu zrozumieją, co do siebie mają. .
Ogółem mówiąc, „Kimi ni Todoke” to tzw. seria 'co za dużo, to niezdrowo'. Obyć bez niej się można, ale trochę końskiej dawki słodyczy i nieśmiałości nie zaszkodzi raz na jakiś czas, prawda?