Manga
Shinigamihime no Saikon
- 死神姫の再婚
Księżniczka Śmierci, mroczny bishounen, jeszcze mroczniejsza rezydencja, skrytobójca, trucizny, tajemnice i kilka trupów. Powieść grozy w wydaniu komiksowym, niezupełnie serio.
Recenzja / Opis
Alicia Faitlin to arystokratka z krwi i kości, tyle że bez fortuny, koneksji i odpowiedniej prezencji. Cóż, bywa i tak. Kiedy wreszcie trafia się kawaler chętny wziąć za żonę naszą nieco żałosną heroinę, zostaje zamordowany podczas ceremonii ślubnej na oczach wszystkich zebranych gości, a do bohaterki przylega przydomek „Księżniczka Śmierci”. Jakie jest zdziwienie Alicii, gdy jakiś czas po tym wydarzeniu wujek oświadcza jej, że pewien wpływowy człowiek chce się z nią ożenić. Co prawda pan ma opinię tyrana i potwora, ale jak się okazuje, dla bohaterki zakochanej w powieściach grozy to tylko zachęta. Pełna nadziei na ślub z wampirem lub innym wilkołakiem, wyrusza w drogę…
Shinigamihime no Saikon to trzytomowa manga oparta na wciąż wydawanej powieści o tym samym tytule. Fabuła obejmuje początek znajomości Alicii Faitlin i jej tajemniczego męża, Kashburna Licena, jednak autorka poświęca więcej uwagi pewnej „politycznej” intrydze niż nietypowemu związkowi bohaterów. Zaraz po przybyciu dziewczyny do nowego domu i krótkiej oraz niespodziewanej ceremonii ślubnej, na scenę wkraczają niejaki Theonard Reiden, młody dziedzic majątku sąsiadującego z ziemiami Licena, a także jego zausznik, kapłan Eulan. Panowie nie chcą dopuścić do uroczystości, przekonani, że ich wróg zmusił biedną bohaterkę do zamążpójścia – przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Cóż, lord Kashburn uchodzi za skończonego drania, na dodatek pochodzi z „nowej arystokracji” i gdzie mu tam do zasłużonych rodów. Jak sam obszernie wyjaśnia, wziął Alicię za żonę tylko dlatego, żeby dodać splendoru swojemu nazwisku, a fakt, że uchodzi ona za wysłanniczkę śmierci, idealnie pasuje do obiegowej opinii o nim samym.
„Tyran Kashburn” i „Księżniczka Śmierci” – wprost idealne połączenie. Tylko że tu pojawia się malutki problem… Otóż Alicia nijak nie prezentuje się jak okrutna i zimna szlachcianka, wręcz przeciwnie. Mówiąc wprost, bohaterka jest osóbką szalenie specyficzną. Ze spokojem, a nawet wdzięcznością przyjmuje propozycję Licena, zachwycona szansą dostatniego życia w mrocznej rezydencji, z jeszcze mroczniejszym bishounenem u boku (jakoś przeżyje fakt, że pan nie jest wampirem). Zasadniczo lady Faitlin nie należy do grupy księżniczek chowanych w kryształowej wieży – doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda życie arystokratki i że małżeństwa z rozsądku są w jej sferze na porządku dziennym. Na dodatek, jako miłośniczka powieści grozy uważa, że lepiej nie mogła trafić. Wychowywana w biedzie, docenia niespodziewane szczęście i dopóki ma co do garnka włożyć, nie straszne jej humory męża, służąca‑kochanka i czający się w mroku skrytobójcy (konkretnie jeden). Alicia zrobi wszystko, by wykorzystać tę okazję, gdyż, jak sama zauważa, jeśli jej mężowi nie daj Boże coś się stanie lub dojdzie do rozwodu, nie znajdzie się trzeci naiwny, co stanie z nią przed ołtarzem. Mamy do czynienia z mądrą i uroczą panną, tygrysy lubią takie!
Nie tylko czytelnik jest zaskoczony zachowaniem Alicii, również lord Licen wydaje się zupełnie nie wiedzieć, co z tym fantem zrobić. Wprawdzie docenia, że trafiła mu się rozsądna i ugodowa żona, ale ileż z nią kłopotu! Przyzwyczajony do osób ślepo mu posłusznych, nie bardzo ma pomysł, jak poradzić sobie z kłopotliwym dziewczęciem, które wszystkim się interesuje i ma w zwyczaju zadawać za dużo niezwykle celnych pytań. Żeby jeszcze młodziutka żona słuchała poleceń, ale gdzież tam – Alicię ciągnie do kłopotów jak pszczołę do miodu. Jakby mało było domowych problemów, panicz Reiden rozbił w pobliskim lesie namiot i zupełnie nie przejawia ochoty powrotu do domu, odgrażając się, że jeszcze pokaże Licenowi, najczęściej kiedy nawiedza jego rezydencję bez zapowiedzi. Życie mrocznego władcy nie należy do najłatwiejszych, oj nie… Zła reputacja sama się nie rozprzestrzeni, trzeba pilnować zwłok poukrywanych tu i tam, przy okazji zarządzając całym tym radosnym bajzlem. Żarty żartami, ale lord Kashburn Licen okazuje się szalenie sensownym i poukładanym człowiekiem, który doskonale radzi sobie z rządzeniem i to niekoniecznie wykorzystując zastraszanie i terror. Chociaż lady Faitlin nie jest ani najpiękniejszą, ani najbystrzejszą (wróć – akurat bystra jest niesamowicie), ani ukochaną kobietą, Kashburn traktuje ją z szacunkiem, na jaki z pewnością zasługuje. Zresztą nie muszę chyba wspominać, że bardzo szybko zaczyna przywiązywać się do żony, zdradzając oznaki cieplejszego uczucia, acz fani romansów nastawieni na jasne deklaracje będą musieli obejść się smakiem.
Tak, bohaterowie to zdecydowanie mocna strona mangi. Oprócz przebojowej pary protagonistów, między którymi iskrzy aż miło, w zestawie otrzymujemy także Norę, służącą‑kochankę, byłego sługę i przy okazji najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, Treice'a, uroczego skrytobójcę Ruraka oraz wspomnianych już Reidena i Eulana. Co prawda nie mamy do czynienia z głębokimi i psychologicznie wiarygodnymi postaciami, ale z pewnością daleko im do schematów. Nie zostali oni odrysowani od jednej kalki, każdy ma swoje dobre i złe strony, ale też znakomicie wpisuje się w nie do końca poważny świat przedstawiony. Interesujące jest także to, że nikt (może poza Reidenem, acz ten typ tak ma) nie trzęsie się nad Alicią jak nad jajkiem. Owszem, bohaterka otrzymuje specjalne względy, w końcu jest żoną Licena, ale reszta domowników traktuje ją zwyczajnie. Panienka z tych, co to jakoś dadzą sobie radę w różnych sytuacjach, ku ogólnemu zaskoczeniu, chociaż na pierwszy rzut oka Alicia to sierotka jakich mało.
Wracając jednak na chwilę do świata przedstawionego i głównej intrygi. Niestety powieściowe powinowactwo jest największą wadą komiksu. O ile relacje między bohaterami zostały ładnie zarysowane, tak zasady rządzące światem przedstawionym ukazano bardzo pobieżnie. Wynikł z tego drugi problem, a mianowicie wątek politycznej intrygi pozostaje mglisty i niezbyt przekonujący. W sumie o realiach panujących w królestwie, w którym dzieje się akcja, niewiele wiadomo – jest jakiś król, arystokracja ma różne tytuły i sprawuje władzę nad określonymi terenami, w tle plączą się kapłani jakiejś religii, ale co i jak dokładnie… Jest to o tyle istotne, że w scenariuszu jasno stoi, iż Kashburn ma zatarg z kapłanami i chociaż wiadomo, o co poszło, nie znając panujących obyczajów i wpływów wspomnianego kleru, trudno powiedzieć, jak tragiczne skutki może mieć ta sytuacja. Zabrakło mi spojrzenia na wydarzenia z szerszej perspektywy, a ukazywane od niechcenia migawki z przeszłości i historie niektórych bohaterów dodatkowo zaciemniają obraz całości.
Przejdźmy jednak do kwestii technicznych. Osobą odpowiedzialną za rysunek jest Ryo Fujiwara i muszę przyznać, że autorka, Meiya Onogami miała niesamowite szczęście, kiedy trafiła na tak uzdolnioną artystkę. Projekty postaci, utrzymane w stylistyce shoujo, są niezwykle estetyczne i dopracowane. Dla odmiany panie nie zrobiły z Alicii Kopciuszka, co to wystarczy ubrać w strojną suknię i już zamienia się w piękność. Dziewczyna jest przeciętna, niebrzydka, ale zdecydowanie odstaje od mangowego kanonu piękności – ot, płaska okularnica. W porównaniu z hojnie obdarzoną przez naturę Norą wypada raczej blado. Nieco inaczej ma się sprawa panów, cudnych bishounenów co do jednego. Oczywiście lord Licen wiedzie prym w tym stadzie przystojniaków, ale reszta bohaterów niewiele mu ustępuje. Pani Fujiwara świetnie radzi sobie z anatomią i chociaż komiks nie obfituje w dynamiczne sceny, kolejne panele świadczą o tym, że ludzka sylwetka nie stanowi dla rysowniczki żadnego problemu. Standardowo trochę gorzej wygląda sprawa tła. W końcu mamy pokaźne grono ślicznych postaci, kto by się przejmował, czy coś za nimi stoi. No dobrze, nie jest tak źle, od czasu do czasu artystka udowadnia, że i z tłem nieźle sobie radzi, gdyż widoki i wnętrza rezydencji prezentują się dość widowiskowo. Kontur w mandze jest bardzo czysty i płynny, linia służy tylko do nadania rzeczom kształtu, podczas gdy do wypełnienia rysowniczka używa rastrów. Te nie są szczególnie wyszukane – dominują proste, drobne wzory, a i ilość odcieni jest mocno ograniczona. Mimo to widać, że pani Fujiwara ma ogromny talent, dzięki czemu komiks ogląda się z przyjemnością. Na tle wielu dzieł shoujo wypada on bardzo dobrze i byłabym niezmiernie szczęśliwa, gdyby chociaż jedna trzecia mangaczek przykładała się tak do swoich prac.
Shinigamihime no Saikon okazało się miłym zaskoczeniem i powiewem świeżości w dość zatęchłym środowisku romansów shoujo. Autorce należą się duże brawa za wyjątkowo sympatyczną i pozbieraną protagonistkę, acz przy okazji postać niezwykle oryginalną i specyficzną. Zapewne niektórzy czytelnicy zarzucą jej wypranie z emocji, ale wydaje mi się, że to nie do końca prawda. Ostatecznie mamy do czynienia z osobą wychowywaną w pewnej tradycji i przekonaną, że jej los będzie taki, a nie inny. Z przyjemnością obserwowałam rozwój związku Alicii i Kashburna, gdyż tak zgranych duetów nie ma zbyt wiele w mangowym świecie. Nie można też zapomnieć o przednim humorze i zabawie schematami, zarówno mangowymi, jak i tymi z powieści grozy. Dużym optymizmem napawa mnie informacja o kontynuacji Shinigamihime no Saikon, zatytułowanej Shinigamihime no Saikon – Baraen no Tokei Koushaku, niestety rysowanej przez inną artystkę, Kou Natsume (okłada pierwszego tomu świadczy, że do talentu pani Fujiwary sporo rysowniczce brakuje). Tymczasem zachęcam wszystkie fanki lekkich komediowych historii do lektury, bo zdecydowanie warto!
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Enterbrain |
Rysunki: | Ryou Fujiwara |
Scenariusz: | Meiya Onogami |