Manga
Deep Love: Reina no Unmei
- Deep Love - Reina's Fate
- Deep Love レイナの運命
O jeden podbródek za daleko, czyli Pollyanna dla dorosłych.
Recenzja / Opis
Znacie Pollyannę? Taką lekko zdziwaczałą dziewczynkę z książeczek dla grzecznych dzieci, która zamiast płakać nad tym, że nie dostała wymarzonej lalki, skakała z radości, bo przecież nie jest kaleką? A potem spotykały ją niemiłe przygody, ale zawsze zachowywała promienny uśmiech, wyzwalając dobro w napotkanych ludziach. Opowieść o Reinie to jej kolejna inkarnacja, o tyle różniąca się od oryginału, że tamten nie zawierał morderstw, gwałtów i seksualnego niewolnictwa osób kwalifikujących się do stwierdzenia niepoczytalności. Uśmiech, dzieciaczki!
Historia rzeczonej Reiny winna być znana czytelnikom z poprzedniej części, ale w sumie da się ją wyjaśnić jednym zdaniem wstępu. Miła i uśmiechnięta dziewczyna zostaje brutalnie zgwałcona, zachodzi w ciążę, rodzi dziecko i dalej zajmuje się uśmiechaniem, psuciem świetnie zapowiadającej się historii i ogólnym wkurzaniem czytelnika.
Wątek Reiny nie pasował mi już w Deep Love: Ayu no Monogatari. W porównaniu z wiecznie błądzącą i bardzo ludzką Ayu, Reina sprawiała wrażenie kukiełki zaprogramowanej na uśmiechanie się i nic poza tym. Po rzeczonym gwałcie trochę pochlipie, ale to tyle. Dowiadując się, że jest w ciąży, przez dwa kadry martwi się, co powie rodzicom. Brzydkie słowo na „A” ani razu nie przechodzi jej przez myśl. Bardzo symptomatyczne dla kraju, gdzie prędzej niż pigułkę znajdziesz ginekologa rutynowo wykonującego zabiegi przywrócenia okresu. Drugie słowo na „A” też nie jest brane pod uwagę. Pierwszy morał – co ma zrobić zgwałcona nastolatka? Oczywiście uśmiechać się bez przerrrwy, z uśmiechem na ustach urodzić i od razu pokochać, nie mieć ani jednej myśli o początkach tego dziecka, wiecznie szczerzyć się w uśmiechu, który z każdym kadrem staje się coraz bardziej drażniący. Poza kochaniem córeczki i uśmiechaniem się, Reinie czas zajmują rozmaite tragedie, z których każda jest gorsza od poprzedniej. Słowo daję, brakuje tu chyba jeno ukrzyżowania. Ale będzie biczowanie, więc chyba się liczy?
Reina no Unmei jest złym sequelem, złą mangą, złą historią, złym wszystkim. Wydaje mi się, że autorzy po sukcesie Ayu no Monogatari uznali, że kolejna historia musi być tym samym, tylko mocniej opowiedzianym. O ile pierwszą część chwaliłam za zachowanie dobrego smaku, tutaj mamy do czynienia z efektem otwartej pieprzniczki – tych wszystkich tragedii jest zwyczajnie za dużo, by cokolwiek zdołało czytelnika poruszyć. Ze wszystkich wątków tylko ten dotyczący nowego chłopaka Reiny wydał mi się interesujący i na dobrą sprawę mógłby sam stanowić kanwę niezłej historii. Dla młodego człowieka usłyszeć od dziewczyny, że ma dziecko, to ciężka próba. Jeśli zaraz za nią podąży wyznanie o gwałcie, to szybki odwrót wydaje się czynem nie do końca szlachetnym, acz w sumie zrozumiałym. Jeśli opamięta się i wróci – może być całkiem dobrze. Niestety autor stwierdził, że bez kopania bohaterów nie ma zabawy, więc z marszu funduje jej najgorszą traumę, jaką mógł zapewne wymyślić. Czytelników, których ostrzec nie zdążyłam, zapewniam, że podczas drutowania żuchwy niebezpieczeństwo przecięcia nerwów wzrokowych istnieje, jeśli chirurg‑sadysta złośliwie i celowo zechce wpierw Kocherem wydłubać oczka, bowiem rzeczone nerwy wzrokowe na złość autorowi są dość grube, dobrze schowane i wcale nie rwą się do bycia przecinanymi, nawet jeśli lekarz jest pijany w trzy trąbki. Jednak tragedia się stała i bohaterka ma czuć się winna, bowiem jest to tylko i wyłącznie skutkiem tego, że w swym strasznym samolubstwie chciała sekundę pobyć sama i zastanowić się nad jakże trywialnym zagadnieniem podjęcia pracy przez osobę z wykształceniem niepełnym średnim.
Potem jest gorzej. Będzie burdel z dziewicami, dramatyczne rozstania i powroty, seks w wydaniu sado‑maso i walki, pogonie i wspomniane seksualne wykorzystywanie osoby o ograniczonej zdolności rozumowania. A na końcu czekam ja z wielkim karnym jeżem dla obydwu autorów. Na przyszłość radzę nie robić z czytelników i postaci idiotów, to może się wzruszę. Wszystkie bowiem tragedie, poza wspomnianym chłopakiem, spowodowane są albo żałosną głupotą bohaterów, albo przekonaniem, że czytelnik jak pelikan wszystko łyknie. Ktoś ryzykuje życie, byś mogła uciec, nie zostawiając śladów? Wracaj i sprawdź, czy na pewno nic się tej osobie nie stało. Najlepszym znakiem, że kochasz najbliższą ci osobę, jest zostawienie jej w cholerę w ciężkiej sytuacji zdrowotnej. I masz się uśmiechać.
Jeśli by wymieniać z imienia, to mamy Chłopaka Marnotrawnego, który do spółki z zimną prostytutką stanowią parę myślących bohaterów. Córeczkę Reiny, aniołka bez skazy, dziwaczny miks Małej Ksieżniczki, Małego Księcia i Lilki z Rodziny Połanieckich – ogólnie niestrawna do granic. Jest boss burdelu, zły, morderczy i lubiący zabawy sado‑maso (aczkolwiek zawsze zostawiający ofiarę w bieliźnie) i ogólnie taaaaaki okropny.
Na grafikę patrzę zawsze w drugiej kolejności. Skoro zawiodła fabuła i postacie, to się nudzę, a jak się nudzę, to marudzę. Tło poproszę. Więcej mimiki. Pusta twarz na cały kadr to może być w mangach, gdzie żaden grymas się nie powtarza, ale nie tu, gdzie mamy kilka min od sztancy.
Bohaterowie ostatecznie skopani, recenzja napisana. Nie podoba mi się, choć muszę przyznać, że mogłam się domyślić, jak to się skończy. Manga wypada szczególnie blado, jeśli porównamy ją do historii Ayu. Nie wiem, jakim cudem te dwie pozycje może dzielić taka przepaść. Nie polecam nikomu, zwłaszcza tym, którym podobał się pierwszy tom cyklu.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Kodansha |
Rysunki: | Yuu Yoshii |
Scenariusz: | Yoshi |