x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Osobiście zawsze uważałam, że tytuł mangi KnB, chociaż bardzo jednoznaczny i sam w sobie treściwy, jest trochę lewy, zwłaszcza gdy ktoś stara się to przełożyć na inny język. Albo wychodzi z tego tytuł, który zwyczajnie zgrzyta, albo zdanie w domyśle zajmujące pół okładki mangi (w typie tytułu, który pojawia się w pierwszej sekundzie pierwszego openingu drugiego sezonu anime: „THE BASKETBALL WHICH KUROKO PLAYS”).
I znowu Kuroko, a raczej sprawa podtytułu do niego – z powodu zdecydowanej większości głosów na „nie” w sprawie polskiego podtytułu podjęliśmy decyzję, aby jednak z niego zrezygnować. Tak więc na obwolutach mangi pojawi się jedynie logo oraz tytuł danego tomu (np. w przypadku 1 tomiku będzie on brzmiał „Jestem Kuroko”).
Jako współpracownik redakcji, a nie jej członek, nie mam dostępu do bezpośredniego edytowania tekstów. I generalnie mam w życiu kilka ważniejszych rzeczy niż wracanie do recenzji, którą napisałam 5 lat temu.
Chapter 97
Właśnie przeczytałam najnowszy rozdział i naprawdę zaczynam serio się zastanawiać, dlaczego ja właściwie kupuję tę mangę. Myślałam, że od tomiszczy opisujących krykieta w Hogwarcie gorzej nie będzie… ale się myliłam.
kliknij: ukryte Nadajniki? Serio? Ten misz‑masz, który na początku był całkiem uroczy i ciekawy, teraz zaczyna być niestrawny. Bo z jednej strony mamy wioskę, która zatrzymała się gdzieś na epoce późnego średniowiecza/wczesnego renesansu, a z drugiej w jej podziemiach dostajemy jakiś dieselpunk (moją reakcją na widok tego pokoiku z ekranami było: „No chyba sobie jaja robicie!…”). C'mon, Yana, daj jeszcze jakiegoś oficera Wehrmachtu, będzie jeszcze fajniej.
A już myślałam, że mangaczka sobie przypomniała o głównej zagadce tej mangi i po akcji z Undertakerem wrócimy to kwestii morderstwa rodziców Ciela. Ale nie, bo po co. Prędzej sama się domyślę, kto to zrobił, niż dostanę to od Yany. Patrząc na aktualnie istniejące tendencje, głównym złym bossem pewnie i tak będzie kliknij: ukryte królowa Wiktoria, bo nie dość, że babiszcze chce wykorzystać zombie, to pewnie jeszcze oczka jej się zaświecą na wieść o trującym gazie. To zła kobieta jest.
Łiiii~!!
Re: błąd?
Re: Polskie wydanie
A swoją drogą, słowo „lokaj” (a nie „kamerdyner”) używane przeze mnie w recenzji to mój błąd, będę musiała prosić szefostwo o wprowadzenie poprawek.
Re: ouran
Re: Szlag
Re: Warto?
Kilkanaście pierwszych tomów jest zdecydowanie wartych przeczytania, ale niestety później przez kilka kolejnych tomów akcja zwyczajnie stoi w miejscu i jest nudna jak flaki z olejem, jako że dwoje głównych bohaterów (Kyouko i Ren) okazuje się być jeszcze bardziej beznadziejnymi przypadkami niż Sawako i Kazehaya z Kimi ni Todoke.
Odpowiedź brzmi więc: pół na pół. Najlepszym wyjściem jest darowanie sobie dalszej lektury w okolicach dwudziestego któregoś tomu, kiedy zaczyna się zastój.
Re: Pytanie
Flaki z olejem
Od Roya zdenerwował mnie bardziej jedynie nieśmiertelny motyw z okularnicą, która po zdjęciu okularów i rozpuszczeniu włosów staje się niemalże Miss Japonii. Drogie mangaczki. To NIE DZIAŁA w ten sposób. Przynajmniej nie zawsze. Ja tam czuję się o wiele szczęśliwsza w okularach, no chyba że jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę. Ale nie sądzę.
Re: Miałkie.
A na serio: nie generalizujmy, proszę. Chociaż najnowsze rozdziały faktycznie nie są najlepsze, to manga aż do Circus Arc włącznie podoba mi się teraz tak samo, jak kilka lat temu, kiedy byłam nie do końca młodą nastolatką (a właściwie to wcale nastolatką już nie byłam, bo gdy zaczęłam czytać „Kuroshitsuji”, stuknęła mi chyba 20).
Re: Messi
Tylko mała uwaga odnośnie tej nieszczęsnej czcionki – nie chodziło mi o żadną wymyślną czcionkę, tylko o jakąkolwiek podstawową (Times New Roman, Arial, Verdana, Garamond…), która nie jest paskudnym (wg mnie) Comic Sansem.
Re: Nie warto się kierować tą recenzją
Re: Nie wybaczę twórcom anime, za to manga świetna!
Podrzeć, spalić i zakopać - to za mało
Z „Love Celeb” przeczytałam kilka rozdziałów. Później ze 3‑4 razy próbowałam wznowić lekturę, ale za każdym razem po przeczytaniu paru stron znajdywałam coś o wiele ciekawszego do roboty. Na przykład bezcelowe gapienie się w monitor podczas słuchania muzyki. Ta manga to totalne zero: zero fabuły, zero postaci, zero kreski, zero wszystkiego. Główna bohaterka jest beznadziejna. Żeby chociaż była ładna, to zrozumiałabym wpychanie jej do show‑biznesu, nawet jeśli nie posiada talentu, w Japonii to chyba nikogo by nie zdziwiło. Ale dziewczyna jest bardzo przeciętna, a gdybym miała takie czoło jak ona, błyskawicznie popędziłabym do fryzjera, żeby mi zrobił grzywkę. Jej głupota i naiwność to już osobny temat, na który szkoda jednak marnować czasu i miejsca. Z kolei Gin jest żałosny. I nie chodzi już o jego egoizm i brutalność, ale o fakt, że facet, który potrafi przelecieć wszystko co żyje i co jest przy tym płci żeńskiej, nagle wymięka (w przenośni i dosłownie) przy wyglądającej jak niedożywione dziecko dziewuszce. Może w zamyśle autorki miał być to zabieg dodający postaci uroku i każda czytelniczka widząc rozterki Gina, powinna westchnąć i zacząć się rozczulać nad bidulkiem. Chyba jednak nie za bardzo wyszło, bo jakoś nie miałam ochoty się rozczulać, przeciwnie – walczyłam z dzikim pragnieniem wytatuowania mu na czole wyrazu „DEBIL”.
Zadziwia mnie też fakt, jak ktoś, kto od 14 lat zawodowo zajmuje się rysowaniem mang do publikacji, dalej nie potrafi narysować prostej kreski. Okej, przesadzam, to może potrafi. Ale „właściwe proporcje” to już chyba dla mangaczki termin zupełnie obcy. Postaci żeńskie są beznadziejne, małe, niedożywione chudziny, z koszmarnymi fryzurami i oczami na 3/4 twarzy. Faceci są jeszcze gorsi, z perukami na głowach, zabójczymi podbródkami barami od framugi do framugi i – co jest dla mnie zbrodnią najgorszej kategorii – paskudnymi, wielkimi dłońmi, tfu!, łapami, które mogą co do wielkości konkurować z łopatami do odśnieżania. Aż ma się ochotę chwycić mangaczkę za bluzkę, potrząsnąć nią i wrzasnąć: „Kobieto, kup se podręcznik do rysowania oraz jeszcze jeden do anatomii i ćwicz, ćwicz, ćwicz, aż ci umrą obie ręce, a jak ci umrą, to rysuj stopami!”
Straszne jest to, że ta kobieta wciąż tworzy i myśli, że jej prace się podobają. A najtragiczniejsze jest, że ma rację, bo zawsze znajdzie się jakaś banda dewiantów i degeneratów, którzy z radością przyklasną mangom wypełnionym tylko i wyłącznie seksem w chorej i wypaczonej postaci.