Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Komentarze

Salva

  • Avatar
    M
    Salva 21.11.2011 21:58
    Hyhy, czekałam na to...
    Komentarz do recenzji "Bloody Kiss"
    Od momentu jak przeczytałam mangę (dawno temu) miałam ochotę skomentować, ale bez recenzji to tak łyso. Nadal uwielbiam Twoje recenzje moshi, cudownie się znęciłaś, um wyżyłaś na tej mandze. Naprawdę jedyne co z tego pamiętam to to, że bohaterka miała związane włosy i uznałam to za miłą odmianę. Poza ogólną sympatią do romansów nie znalazłam tam niczego wartościowego…
  • Avatar
    Salva 7.07.2011 14:29
    Re: Opis
    Komentarz do recenzji "Absolutnie doskonały"
    True enough. Czy mogłabym prosić moderację o korektę?
  • Avatar
    Salva 7.07.2011 14:28
    Re: Coś zgrzyta
    Komentarz do recenzji "Ouran High School Host Club"
    Powiem tak, oni jej ROBIĄ krzywdę. Przynajmniej na początku sposób w jaki została zatrzymana w Host Clubie nie był miły. Jakby odrzeć mangę z otoczki humoru to jej sytuacja jest doprawdy niewesoła. Banda rozpieszczonych dzieciaków zabawia się jej kosztem nie starając się nawet ukryć tego, że jest dla nich zabawką. Na dodatek wykorzystują ją na wiele sposobów, nierzadko naprawdę balansując na granicy. Ale ona nie może nijak się na nich wypiąć o czym Kyouya jej nie omieszka przypominać za każdym razem jak takowe myśli ją nachodzą. Poza tym zapewne polubiła z czasem ich towarzystwo chociaż ma w życiu inne priorytety niż zabawiać grupkę bizonów.
  • Avatar
    M
    Salva 1.08.2010 19:42
    Because things don't always go the way we want them to...
    Komentarz do recenzji "Paradise Kiss"
    Mój pierwszy poważny komentarz do mangi ever. Tylko pani Yazawa i pan Adachi są w stanie mnie zmusić do: raz, że zapamiętania ich nazwisk jako autorów (wyczyn, bo ja kompletnie nie kojarzę nazwisk autorów, twórców, nazwa studia kiedy mamy do czynienia z anime też zazwyczaj jest mi obca…), dwa do pisania o mandze. Chociaż, jak teraz o tym myślę to robiłam wielki błąd, że dotąd pisywałam jedynie o anime.

    Przechodząc do rzeczy i nawiązując do tytułu, które jest mottem ParaKissa w ogóle i niestety teraz również i moim. Właściwie nie powinnam tego pisać tutaj ale pod recenzją anime, ale nad anime mam zamiar poznęcać się tylko trochę, o historii jako takiej, czyli o mandze chcę powiedzieć znacznie więcej.

    Zazwyczaj nie lubię czytania/oglądania czegoś po raz drugi gdy nie ma ku temu wyraźnej potrzeby. Jeśli obejrzałam coś w formie animowanej to poza przypadkami kiedy mamy do czynienia z kontynuacją albo kompletną zmianą fabuły, zupełnie mi to wystarcza. Nie mam potrzeby szukać mangi jeśli podobało mi się anime, co w przypadku tytułów jedynie lekko zmienionych w formie adaptacji, gdzie manga jest kontynuacją, jest naprawdę irytujące. Już dwa takie przypadki mi się zdarzyły. Tymczasem po obejrzeniu animowanego Paradise Kiss został mi w środku cierń, coś co mnie gryzło, gniotło i zmusiło do zaopatrzenia się w mangę. Właściwie powinnam zacząć od tego, że natykałam się na ten tytuł wielokrotnie w przeszłości. Wiele razy z pochlebnymi opiniami, ale rzut oka na kreskę, słowa o modzie – to mnie skutecznie odstraszało. Do dzisiaj, chociaż powolutku się to zmienia, uważam kwestie ciuchów za śmiertelnie nudną… No dobrze, po swojej reakcji jak pisałam te słowa widzę, że to zdecydowanie nie jest już prawda (coś wewnątrz mnie ryknęło „łżesz”). Więc przyznaję, że zmienił się mój stosunek do ubrań i do wyglądu. Co poniekąd uważam za jedną z przyczyn dla których Paradise Kiss podziałał na mnie w taki sposób w jaki podziałał. Ale do niedawna uznawałam, że moda to naprawdę nuda. Poza tym świat modelek, pokazów wydawał mi się obrzydliwy, brudny, coś z nim było nie tak. Teraz wreszcie wiem co było nie tak. Dopiero teraz dojrzałam do josei. Dlatego też mam sporo zastrzeżeń do recenzji tego tytułu tutaj. Jak mi starczy samozaparcia, a z moją skłonnością do nabywania cech bohaterów o których czytam, po Yukari długo nie powinno mi go zabraknąć, to napiszę recenzję alternatywną. Nareszcie byłam wystarczająco dojrzała, żeby móc odebrać ten tytuł właściwie. Trochę przygnębiające, że zrozumiałam historię o 18­‑latkach (it was SO damn wrong, do teraz stanowczo protestuję przeciw dawaniu Gorgeowi 18 lat, co najmniej 25, NIE 18, to mi tak upiornie zgrzytało, i w tym się pocieszam, że był nad wiek… no dojrzały to on nie był, ale zachowywał się starzej) sama mając nieco więcej, ale cieszy mnie, że w ogóle byłam w stanie dojrzeć do bycia targetem takiej serii jak ta. Ciekawe czy już widać z mojego komentarza, jak upiornie ta seria mi się podobała? Chociaż nie jest to czysty zachwyt jak w przypadku świetnego romansu, albo genialnej komedii. To raczej ogromny podziw dla umiejętności pokazania bohaterów w taki sposób, że żal było mi się z nimi rozstawać. Chociaż muszę przyznać, że manga podobała mi się po części na zasadzie kontrastu z anime. Cierń, który siedział gdzieś w środku podczas anime, tutaj został wyciągnięty. Manga złagodziła moje wrażenia i uczucia. I naprawdę mam ochotę twórcom anime oczka powydłubywać za tak skandaliczne skracanie najważniejszych kwestii (i za głupie farfocle w przerywnikach). Ale wracając do kwestii bo zdaje się, że zrobiłam gigantyczną dygresję. Nie znosiłam mody, nie podobała mi się kreska. Źle mi się to wszystko kojarzyło. Byłam zbyt naiwna, żeby znieść patrzenie na pewne siebie kobiety w stylu Yukari. Nie nazwę jej tu mianem samicy pewnego gatunku zwierzątka domowego, ale naprawdę trudno mi znaleźć zamiennik żeby określić o co mi chodzi. Ona naprawdę była kobietą drapieżną, z charakterkiem (jej jedyny sprzymierzeniec w walce z Georgem). Mnie ten typ zwykle drażnił. Nie mogłam go znieść, ale w miarę poznawania Yukari przeszło jak ręką odjął, za to uwydatniła się niechęć do innej postaci, której nie mogę strawić, mianowicie Mikako. Przez nią nie byłam w stanie obejrzeć GM czego trochę żałuję, ale ta kobieta mnie drażni. Ale no właśnie, nadziałam się na GM (a tak, przez Ciebie Yumegari!), nadziałam się na Nanę, w której zakochałam się bez pamięci. Więc mimowolnie ParaKiss wskoczyło nieco wyżej na drabince mojego zainteresowania, gdzie dotychczas było na szarym końcu, na najdalszym szczeblu. Potem, kiedy przeżywałam kryzys tęsknoty za Naną (pod koniec oglądania anime nadziałam się na brzydkie spoilery z mangi, więc odmówiłam sięgania po nią, żeby się nie dobić) znalazłam na półce w Matrasie 2 tomiki Paradise Kiss po polsku. Był to okres obniżki, więc uznałam że grzechem by było nie kupić, zwłaszcza, że kreska była tak bliska sercu. Po Nanie zakochałam się w stylu rysowania pani Yazawy, chociaż kreska anime jest generalnie paskudna. Ai Yazawa miała niesamowity talent do rysowania kobiet, co chwilowo zbiegało się z potrzebami mojego zmysłu estetycznego. Nabyłam więc dwa tomiki, które do dzisiaj leżą sobie na półce bo jakoś nie mogłam się przemóc do czytania od razu 3 i 4 tomu, dostać 1 i 2 było cudem. Więc z biegiem czasu dojrzewałam sobie do kolejnej serii josei. Stwierdziłam, że niestety ale poza Yazawą raczej nie znajdę niczego co mnie usatysfakcjonuje i tak rozpoczęłam pierwszy odcinek anime Paradise Kiss. Nie porwało mnie na początku, natomiast zaciekawiło mnie co będzie dalej. Osoba George'a mnie drażniła i fascynowała jednocześnie. Nie mogłam go rozgryźć, nie umiałam powiedzieć co ten człowiek sobie myśli, do czego zmierza. Do końca anime nie znosiłam George'a i nie mogłam przestać być zainteresowana tym co się z nim dzieje. To się nazywa charyzma… Dozowanie odcinków po jednym albo maksymalnie po dwa też wpływało na frustrację z powodu osoby głównego bohatera. I anime pozostawiło po sobie ogromny żal, niechęć do Arashiego (ten paskudny design), oraz ogromny podziw i zachwyt openingiem. TEN motyl to był dla mnie zawsze najlepszy moment, ten dreszcz po plecach kiedy pojawiała się muzyka i pojawiało się logo Paradise'a. Pomijając genialną piosenkę. Nie przypadła mi do gustu od razu, ale z biegiem czasu, za sprawą tego motyla właśnie zmieniłam moje zdanie o niej. Dopiero ta piosenka uświadomiła mi jak bardzo pasuje do George'a jego imię. Chociaż żywiołowo go nie znoszę, a tu mi nie przeszkadzało. Swoją drogą jak tak teraz sobie myślę to ten motyl naprawdę świetnie pasował, po pierwsze był w kolorach George'a (a jakże), po drugie ta cała historia, przemiana Yukari miała w sobie coś z metamorfozy motyla. Najpierw poczwarka czekająca na przebudzenie, świeżo wykluty motyl, z jeszcze mokrymi skrzydłami, który dopiero uczy się latać. I dopiero potem, ta prawdziwa Yukari, którą możemy zobaczyć na końcu 5 tomu.

    Po anime został mi niedosyt, nie usatysfakcjonowało mnie. Znałam Nanę, wiedziałam, że autorka naprawdę ma talent do smutnych, ale w gruncie rzeczy niezwykle optymistycznych historii. Bo, proszę Państwa, tam musi być optymizm, ja bym inaczej tego nie ruszyła, to nic, że w sumie to się wszystko wali… Chociaż nie, guzik, wcale nie wszystko, pani Yazawa pokazała, że życie uczuciowe jednostki to wcale nie jest to na czym się świat kończy i chwała jej za to. Może to jest właśnie to, za co tak bardzo lubię jej twórczość. Bo na Nanie i Paradise Kiss moja znajomość z tą autorką się nie skończyła. Aktualnie dojrzewam do sięgnięcia po GM i chyba w końcu niedługo to zrobię. Przy końcu anime PK tego optymizmu Yazawy mi brakło. Magnetyzm był, ale czegoś brakowało. I chyba dlatego (i z faktu, że cudem przez przypadek znalazłam mangę PK, oraz jak zwykle z ssącej potrzeby josei) zdecydowałam się powtórzyć sobie tę historię. A ja zwykle smutnych, w moim mniemaniu, opowieści nie powtarzam. Ewentualnie tliła się we mnie iskierka nadziei, że to wszystko wcale nie było takie beznadziejne jak pokazano to w anime. Nie przyjęłam do wiadomości końcówki animowanego Paradise Kiss'a i koniec (nie, wcale nie mam na myśli rozwoju pairingowego). I alleluja. Manga naprawdę jest niesamowita. Ma w sobie duszę, której zabrakło wersji animowanej (chociaż manga nie posiada Lonely in Georgeus, ha! dzięki Paradise Kiss wreszcie nauczyłam się pisać to słowo). Po pierwsze całość jest wolniejsza i daje czas na zapoznanie się ze wszystkim spokojnie i po kolei. Choć nie ukrywam, że te 6 dni z życia Yukari naprawdę zdawały się być kilkoma tygodniami. Przy czytaniu mangi to wrażenie się pogłębiło. Tyle się działo w życiu Yukari. Cała historia była okraszona uroczym humorem. Ach, te nieco SD­‑czkowane postaci w sytuacjach „wtf?!”. Ewentualnie absolutnie genialne dialogi łóżkowe (pokochałam zwłaszcza jeden, „pierwszy raz” Yukari i George'a). Chociaż generalnie sytuacje poszczególnych bohaterów były dalekie od wesołych.


    Przechodząc do analizy postaci, zacznijmy może nie od głównej postaci kobiecej, ale od męskiej. Cyniczny George, który kompletnie nie zachowywał się na swój wiek. Od momentu jak go zobaczyłam nie przyjęłam do wiadomości ile ma lat. Długo nie mogłam w to uwierzyć i aktualnie odmawiam uznania tego faktu. Jeśli tak wygląda i zachowuje się 18­‑letni chłopak to ja idę skakać z mostu. Nie zgadzam się i już. To była za duża abstrakcja, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę jak go wychowano. Te wszystkie cechy charakteru nie pasowały mi do 18­‑letniej jednostki ludzkiej. Był dziecinny, miewał momenty zidiocenia, był niezłym wrzodem na tyłku innych postaci, ale miał swój niezaprzeczalny urok. I umiał porwać za sobą ludzi. Nawet jeśli nie troszczył się o nich w ogóle i generalnie to miał ich w nosie. Ale NIE miał 18 lat.
    Nie umiałam określić mojego stosunku do niego kiedy oglądałam anime, ale przy czytaniu mangi doszłam do pewnej konkluzji. Straciłam do niego nawet nie serce, bo to zbyt niebezpieczny typ, ale sympatię w momencie jak nazwał Yukari idiotką, kiedy została z nim na noc zamiast mu powiedzieć o pracy modelki. Wtedy doskonale pojmowałam uczucia Yukari. Zrobiła to dla niego, chciała być obok, przy jego boku. W tym momencie zrobiła coś chyba jeden jedyny raz zgodnie z filozofią Izabel…i. Już się potem nie zdarzyło, żeby
    poszła za jej przykładem (zazwyczaj nie biorę pod uwagę stanowiska postaci na swój temat w kwestii płci, ale Daisuke mnie przekonał do siebie zupełnie, respektuję, że to jest mimo wszystko „ona”). George się sam o to postarał, ciekawe swoją drogą czy zeszli się z Kaori… Przypuszczam, że jednak tak. Yukari niestety była dla George'a tylko muzą. Smutne ale prawdziwe, czasem warto odpuścić dla dobra obojga, zamiast pchać się wiedząc co się może kiedyś sypnąć. Właśnie w tym momencie, kiedy George wbił szpilkę tam gdzie nie powinien (wcześniej mniej lub bardziej ale miał rację w swoim ostrym traktowaniu) doszłam do wniosku, że nie żal mi, że ten związek się rozpadnie. Tego szukałam. Jakichś znaków, że to jednak nie to, bo anime nie pokazało ich niedopasowania, twórcy raczej poszli w dramę zupełną. Kiedy tu wcale nie ma wielkiej tragedii. Jasne, że to było smutne, bo coś do siebie czuli (chociaż w mandze nie było George'owej łezki…), ale mieli na tyle mocne charaktery, że dali sobie z tym radę. Nie warto poświęcać swojego życia dla czegoś tak niepewnego. Warto podążać za tym co się chce robić. Iść swoją drogą. Spore znaczenie w moim zachwycie nad Paradise Kiss ma fakt, że jestem w takim okresie życia i sytuacji kiedy akurat to przesłanie wyjątkowo do mnie trafia. I nie sposób się z nim nie zgodzić. Ten związek nie miał szans przetrwania, bo chociaż Yukari była gotowa na poświęcenia to jednak George nie był typem, który się zmieni specjalnie dla kobiety (18­‑lat, psia jego mać). I nie zmienił się, do samego końca, było widać, że mieli trochę inne cele w życiu i nie było im po drodze. Do George'a i Yukari pewnie jeszcze wrócę, bo o niej to całą epopeję można pisać, a spodobała mi się naprawdę wyjątkowo ta dziewczyna z Charakterem.
    Kolejna postać zasługując na wyróżnienie to Miwako. Nie ufałam jej na początku i podchodziłam nieco podejrzliwie do tego co mówi, robi, jak się zachowuje. Potem natomiast okazała się uroczą i sympatyczną postacią. Chociaż przyznam szczerze, że w anime zabiła mnie kilka razy zupełnie. Np kiedy Yukari nieopatrznie wlazła do Atelier w nieodpowiednim momencie. Widać było jedynie, że nie wszystko tu jest takie jakie się wydaje. Z Isabelą włącznie. Miwako zyskała moją sympatię ale podejrzewałam, że coś tam musi być jeszcze i to nie jest takie proste. Anime pokazało, że owszem miałam rację, ale nie przypuszczałam, że to aż tak złożony problem. Manga ukazała to w zupełnie innym świetle. Po pierwsze problem Miwako był dużo bardziej złożony i głębszy. A te jej nerwowe bóle brzucha na każdą wzmiankę o Hiro nieco się wyjaśniły. Arashi za to zaskoczył mnie negatywnie. W anime mi się nie podobał, nie pasował mi do Miwako i pewnie dlatego fakt, że są razem tak mnie zaskoczył i zdziwił. Nie spodziewałam się zupełnie. W mandze podobał mi się bardziej, przede wszystkim nie był pokazany jako taki wulgarny i nieokrzesany typ. Wręcz przeciwnie, potrafił być bardzo czułym człowiekiem i on jeden chyba faktycznie naprawdę się martwił tym co się ze wszystkimi dzieje. Oraz wyglądał jak Nobu… Co mimowolnie kazało mi patrzeć na niego łagodniej niż na wersję animowaną. Ale nie spodziewałam się tego, o czym przeczytałam w 5 tomie. Nie spodziewałam się, że zrobił coś takiego Miwako. Generalnie widać było, że ona się mocno poświ… nawet nie to, że ona dużo, naprawdę dużo oddała za bycie z nim. I że ciągle jest gotowa do ofiar dla niego. Tymczasem Arashi robił problemy o zwykłe smsy, nie podobało mi się to. To jak go Hiro zdiagnozował naprawdę mnie wmurowało. Cały czas prysł, cała sympatia zgasła. Został ogromny podziw dla Miwako, że wybrała jednak jego i była konsekwentna w swoim wyborze. Kiedy Arashi przyszedł po poradę do Hiro widać było, że szukał kogoś kto go w tyłek kopnie i pokaże jak powinien traktować Miwako. Swoją drogą, ja wiem, że nie powinnam, bo to silny człowiek jest, ale Hiro­‑kun… jakiego Ty facet masz pecha… Takiego kosmicznego pecha. Najpierw jedna, potem druga, w generalnie okazało się, że obie były w jakiejś fazie latania za nim… To bohater dla którego żywię największy respekt i szacunek. Poza tym, że pocieszny z niego człowiek, taka sympatyczna postać, która niepowodzenia przyjmuje na wesoło i ze spokojem. Dodawał sporo uroku tej serii. Chociaż było i parę innych rzeczy, które dodawały uroku serii, np całe gejowate zachowanie George'a z którym było mu szalenie do twarzy. Ta jego książęcość czy jak sam to określił hrabiowatość… (rany, ale słowo mi wyszło) też była świetna. Rozterki Yukari pt „Kaori czy Seiji?!” rozczulały. I manga dokonała tego, czego nie dokonało anime, ukoiła moje serducho w jednej kwestii. Tokumoriego właśnie. Kłania się końcówka ostatniego tomu. Tak właśnie to widziałam od momentu jak George powiedział jej, że jest głupia, że stawia jego wyżej od marzeń. Do łba mu nie przyszło, że on sam dla kogoś może być marzeniem. Ale on nie lubił kobiet które były od niego zależne. Tak, Yukari też mi żal, acz widziały gały co brały. Te bilety na samym końcu mnie rozczuliły, but that's exactly how it should be.