Orange
Recenzja
W poprzednim tomiku miały miejsce dwa ważne wydarzenia: po pierwsze, cała szóstka głównych bohaterów zgłosiła się do szkolnej sztafety, z czego wszyscy oprócz Kakeru na ochotnika, czyniąc zawody swego rodzaju „biegiem przyjaźni”. Po drugie, okazało się, że każdy dostał list z przyszłości, więc osób starających się pomóc Kakeru jest już nie dwoje, lecz pięcioro, co znacznie zwiększa prawdopodobieństwo powodzenia misji. Wszyscy zgodnie uważają, że kluczową rolę w uratowaniu przyjaciela odgrywa Naho, jej uczucie do niego oraz jego do niej. A jako że do „grupki wtajemniczonych” w końcu dołączyły dwie obrotne, wygadane dziewczątka, którym bardzo leży na sercu szczęście i dobro przyjaciółki, teraz będzie już z górki. Jeśli dodamy do tego coraz lepiej radzącą sobie z wyrażaniem własnych uczuć Naho, ciche, lecz niezmienne wsparcie Suwy oraz niewyparzoną gębę Hagity (acz podejrzewam, że on to robi z premedytacją) – spróbujcie tylko ich powstrzymać!
Środkowe 3/4 (a nawet ciut więcej) tomiku to ciąg dalszy dni sportu. Zanim jednak do nich dojdziemy, ma miejsce urocza scenka z udziałem Naho i Kakeru – niby nic oryginalnego, bo niezapowiedziany deszcz i spacer pod jedną parasolką widzieliśmy już w shoujo milion razy, ale te kilka stron bardzo naturalnie pokazuje, jak z pozoru banalne i nic nieznaczące wydarzenia pozwalają poznać się lepiej i zbliżyć do siebie. No a poza tym ta mina Kakeru na widok przyjaciół otwierających jak na komendę parasolki, mimo że prognoza zapowiadała słońce… Zawody sportowe ograniczają się do: walki o słup (czyli chłopcy bez koszulek; od tego momentu Hagita definitywnie został moim ulubionym bohaterem Orange), zawodów cheerleaderskich (czyli dziewczęta w krótkich spódniczkach), Naho w sekcji pierwszej pomocy (czyli Kakeru robi się zazdrosny) oraz pièce de résistance, czyli wspomniana już sztafeta. Może zramolałam i zrobiłam się miękka na starość, ale przyznam, że z każdym przejęciem pałeczki wzruszałam się coraz bardziej, a na koniec uroniłam kilka łez. Ichigo Takano bardzo ładnie wszystko rozegrała i ponownie pokazała, że umie tworzyć wciągającą fabułę – jak zwykle pozornie na zewnątrz niewiele widać, ale w środku, na poziomie relacji międzyludzkich, dzieje się aż nadto. Poza tym już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad „nie‑do‑końca parami pobocznymi”: relacja Azu i Hagity to widoczne na pierwszy rzut oka „kto się czubi, ten się lubi” (chociaż wbrew pozorom ta dwójka naprawdę ma do siebie zaufanie), z kolei zaś Taka cały czas bacznie obserwuje Suwę i wyłapuje szczegóły, które umykają innym – musi więc o nim dużo myśleć i analizować. Ciekawi mnie, czy mangaczka jasno określi się w tej kwestii, czy też raczej postawi na wyobraźnię czytelników i zostawi otwarte zakończenie.
Do pięciu rozdziałów Orange tradycyjnie dołączony zostaje Zakochany astronauta i wbrew sobie czuję, że chyba zaczyna mi się podobać ta historyjka – trochę późno, bo w kolejnym tomiku zapewne nastąpi jej koniec. Co nie przeszkadza temu, że jak zwykle odnoszę wrażenie, iż wszystkie swoje pomysły na niebanalne przedstawienie banałów pani Takano wyczerpuje w głównej historii i całe szczęście, że Astronauta to tylko rozciągnięty na kilka tomów oneshot, bo takiego nagromadzenia sztampy rysowanego na serio chyba bym nie zdzierżyła. Innych dodatków od mangaczki tym razem nie uświadczymy, pomijając oczywiście uwagę na skrzydełku obwoluty.
A skoro już przy tym jesteśmy – znowu użyłam Google Street View i porównałam ilustrację z obwoluty z rzeczywistością. Naprawdę podziwiam zacięcie autorki oraz jej dbałość o realizm. Ponownie nie dziwię się, że pani Takano miała ochotę się poddać, ja zrobiłabym to już podczas kolorowania połowy dachówek z najwyższego dachu zamku Matsumoto – a jest tych dachów kilka; plus kamienie tworzące mur, wiernie odwzorowane budynki dookoła, mostek, drzewka i płotek w oddali. Najważniejsze są jednak postaci: dorośli Suwa i Naho oraz mały Kakeru machający do nastoletniego Kakeru… którego nikt poza dzieckiem nie widzi. Niby smutne, ale chłopak z przeszłości (lub teraźniejszości; do tej pory nie mogę się zdecydować) się uśmiecha – przez co obrazek jest dość optymistyczny. Pod spodem, na okładce, widnieją oddalający się od siebie Kakeru i Naho (w sukience, w jakiej tylko Azjatki wyglądają uroczo).
Jeśli chodzi o polskie wydanie, nie odbiega ono od standardu poprzednich tomików, jeśli chodzi o jakość papieru, druku i czyszczenie. Na numerację stron – czy też jej brak – postanowiłam machnąć ręką, chociaż w tym tomiku okazało się, że nawet ludziom z wydawnictwa może to sprawić kłopoty, bo jak inaczej wytłumaczyć, że mamy stronę z numerkiem 152, na następnej stronie nic, a potem 155? Coraz bardziej zaczyna mnie jednak dobijać czcionka – i niestety z tego powodu cieszę się, że został mi jeszcze tylko jeden tom użerania się z nią. Naprawdę męczy mnie domyślanie się, czy to co widzę, to kropka czy przecinek – a temu, kto w wypowiedzi Taki na stronie 59 (prawdopodobnie) pokaże mi różnicę pomiędzy jednym a drugim, stawiam pizzę. Ponadto na stronie 11 (chyba) w wypowiedzi Azu wyłapałam literówkę: „ne jest”, a na stronie 67 (o ile dobrze liczę) źle przedzielono wyraz podczas przenoszenia do następnej linijki, wskutek czego dostaliśmy dziwacznie wyglądające „ty‑lko”. W tomie czwartym dwukrotnie pojawia się też wyrażenie „dokładnie”, które wyjątkowo mnie razi. Wiem, że już nawet filolodzy i językoznawcy zwykle wzruszają w tym przypadku ramionami, bo dzisiaj mówi tak większość społeczeństwa, niemniej jest to błąd i przykro patrzeć, że drukuje się niepoprawną polszczyznę. Zwłaszcza że na stronie 105 (tak mi się wydaje) zostałam dobita słowem „nadwyrężać” – czy tylko ja nadal stosuję poprawniejszą formę „nadwerężać”? Kolejnym małym zgrzytem było też użycie na stronie 30 (umiejętność liczenia bardzo się w tym tytule przydaje) zaraz po sobie słów „ciągłe” i „nieprzerwane”, które są synonimami, jedno z nich jest więc niepotrzebne. Ciekawi mnie też, co oznacza pojawiający się na stronie 57 (tak przypuszczam) okrzyk Naho: „Be?!”.
A z zupełnie innej beczki – mam wrażenie, że w tym tomiku tłumaczki nieco zaszalały. Do tej pory chwaliłam zastosowanie młodzieżowego języka, ale tym razem trochę przesadzono. Gdyby ktokolwiek, nawet przyjaciel, powiedział do mnie w celu uciszenia: „Morda!”, na bank skończyłoby się to rękoczynami. Nie dało się jakoś bardziej po ludzku? Nie widzę zwłaszcza Kakeru, było nie było wrażliwego chłopca, odzywającego się w ten sposób do koleżanki. Ponadto pierwszy raz w życiu spotkałam się ze słowem „złol”. Chyba naprawdę jestem zramolała, bo załapałam dopiero przy trzeciej próbie, jako że „zbol” oraz „złom” nieszczególnie pasowały do kontekstu. Zastanawia mnie też, dlaczego na stronie 21 (to akurat było łatwe, strona 23 jest ponumerowana!) Azu, która jak do tej pory wydawała mi się fanką uroczych rzeczy (spójrzcie na te kolczyki‑wisienki!), z niejaką pogardą wyraża się o prezencie urodzinowym od Hagity, dziewczęcej parasolce w kwiatuszki: „No bo to wzorek dla jakiejś dziuni!”. Wydaje mi się, że pierwotnie chodziło tu o zdziwienie, że mocno stąpający po ziemi chłopak z wiecznym pokerowym wyrazem twarzy kupił coś tak słodkiego.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Waneko | 11.2014 |
2 | Tom 2 | Waneko | 1.2015 |
3 | Tom 3 | Waneko | 3.2015 |
4 | Tom 4 | Waneko | 5.2015 |
5 | Tom 5 | Waneko | 2.2016 |
6 | Przyszłość | Waneko | 10.2017 |
7 | Tom 7 | Waneko | 11.2022 |