Tomie
Recenzja
Niemal cztery lata minęły od premiery Uzumaki, pierwszej mangi Junjiego Itou nad Wisłą. Przez ten czas okazało się, iż komiksy tego autora przypadły polskim czytelnikom do gustu, bo wydawnictwo J.P. Fantastica opublikowało kilka kolejnych, zaś w tym roku wystartowała osobna seria wydawnicza, poświęcona w całości jego pracom. Może zastanawiać, dlaczego aż cztery lata trzeba było czekać na nasłynniejszą z mang tego autora – Tomie. Żaden z jego horrorów nie stał się aż tak znany i nie doczekał się tylu adaptacji. Poza tym uczciwie trzeba przyznać – nieliczne prace Itou trzymają tak wysoki poziom, jak makabryczne i mroczne historyjki o nieśmiertelnej piękności. Ale powody były – i o nich poniżej.
Tomie była pierwszym komiksem stworzonym przez Itou – i to widać, kreska jest jeszcze miejscami mocno nieporadna, fabuła pretekstowa, ale już widać zalążki tego, co miało przynieść autorowi sławę – charakterystyczny klimat unosi się nad opowiastką o niedawno zamordowanej uczennicy, która, ku zaskoczeniu wszystkich, powraca do szkoły, wywołując przerażenie, szok i zdziwienie. Osią dramatu jest tu trójkąt romantyczny, ale autor idzie o krok dalej – w prostej, wydawać by się mogło, makabresce kreśli dość pesymistyczną alegorię społeczeństwa japońskiego, gdzie „inna“ od reszty jednostka spotyka się z potępieniem, zaś zbrodnia dokonana na niej jest usprawiedliwiana w imię powszechnego dobra i spokoju.
Kolejna opowieść o Tomie zwarta jest w dwóch częściach: Szpital Morita i Piwnica. Rysunek Itou nieco się tu poprawił, kreska nabrała wyrazistości, autor kreśli postaci dużo pewniejszą ręką, przykładając się także do tła, zaś sama Tomie nareszcie zyskuje klasyczny wygląd. Fabuła rozgrywa się w tytułowym szpitalu, gdzie ścieżki życia dziewczyny z niesprawnymi nerkami oraz zauroczonego nią chłopaka po operacji przecina krwawy szlak, którym podąża Tomie. Tym razem nie ma już miejsca na żadne alegorie czy ukryte znaczenia, natomiast Itou robi krok do przodu, jeśli chodzi o osobliwe i dziwaczne, ale charakterystyczne dlań pomysły, z czego odrodzić się może Tomie. Mimo wszystko to raczej mało brutalna, jeśli chodzi o przemoc, historia, gdyby zestawić ją z poprzednią. Większą rolę odgrywa tu dramat, który nawet autorowi się udaje, aż do świetnego finału, pokazującego, że nie trzeba fizycznie uśmiercać postaci, aby ją zabić.
Następna historia liczy aż trzy części– Zdjęcia, Pocałunek i Posiadłość. Zaczyna się jak szkolna opowiastka o sympatiach i antypatiach, by stopniowo zmienić się w makabrę czystej wody. Tutaj Junji Itou jest już sobą w 100% – funduje nam sporo typowego dla siebie gore, ale, co godne odnotowania, szaleje też w sposób nieco bardziej fantazyjny i artystyczny – vide wielki robak w Posiadłości. Ta ostatnia część jest zresztą narysowana w sposób wyraźnie lepszy niż dwie poprzednie i kojarzy się z większością dojrzałych prac tego autora. Centralną postacią jest Tsukiko Izumisawa, licealistka, której pasją jest fotografia i która przypadkiem odkrywa sekret Tomie – co sprawia, że dla głównej bohaterki staje się celem. Jednak Tsukiko ma sporo szczęścia, dzięki czemu udaje jej się unikać kolejnych pułapek, które zastawia Tomie, korzystająca z pomocy ślepo jej oddanych mężczyzn. Ale jak długo to potrwa? Ta opowieść jest o tyle znacząca, że zdradza czytelnikowi nieco sekretów tytułowej postaci.
Zemsta Tomie to miniaturka z dość przewidywalną fabułą, którą można by na dobrą sprawę uznać za „wypełniacz”, gdyby nie to, że klimatem nie ustępuje reszcie. Mimo to jakoś mnie nie porwała. Niecka przy wodospadzie prezentuje dla odmiany inny typ narracji – poznajemy historię zbudowaną z plotek i opowieści, a główna bohaterka nie wypowiada tu ani jednego słowa. Muszę przyznać, że podobało mi się to – tej części najbliżej do tej odmiany horroru, która polega na budowaniu nastroju, a nie epatowaniu makabrą.
Malarz to znowu coś z nieco innej beczki, jakby autor chciał odpocząć do schematu fabularnego i zbudować typową opowiastkę o femme fatale, oczywiście z Tomie w roli głównej. Makabra schodzi na daleki plan, a najważniejsze jest postępujące szaleństwo, jakie u głównego bohatera i innych postaci wywołują obecność i zachowanie Tomie. Ze wszystkich opowieści ta najlepiej chyba pokazuje destrukcyjny wpływ Tomie na innych – bez przesady i zbyt szybkiego tempa, ale dobitnie i z mocnym akcentem w finale.
Polskie wydanie Tomie otwiera nową serię wydawnictwa J.P. Fantastica, zatytułowaną Junji Ito – Kolekcja horrorów, siostrzaną do Mega Mangi, z którą, wedle zapewnień wydawcy, ma się przeplatać. Obwoluta prezentuje się bardzo dobrze, w dużej mierze dzięki mocnemu nasyceniu barw, przez co nawet rysunek znajdujący się na niej, nie będący wszak dziełem sztuki, nie razi w oczy. W porównaniu z japońską wersją mniej tu napisów, a wybrana czcionka bardzo dobrze pasuje do tytułu. Wydrukowanie imienia i nazwiska autora pionowo to kontrowersyjny zabieg, ale ma on swoją logikę, bo nie burzy kompozycji graficznej. Na grzbiecie znalazło się logo wydawnictwa, wyraźnie mniejsze od tego, jakie widniało na grzbietach Mega Manga, tytuł, numer tomu oraz logo cyklu. To ostatnie jest dla mnie nieco kontrowersyjne – kompozycja jest stylowa, ale nie wiem, czy wybór głównego bohatera mangi Souichi i jego głupie klątwy należy uznać za sensowny. To mniej znana manga, niekoniecznie dobrze reprezentująca twórczość Itou. Tomie albo ryby z Gyo pasowałyby tu lepiej. Na ostatniej stronie obwoluty znalazł się z kolei skrócony, ale udany i odpowiednio klimatyczny opis tego, o czym jest Tomie.
Zaskoczyło mnie natomiast, że nie znalazłem żadnego ostrzeżenia ani ograniczenia wiekowego. Mamy do czynienia z pełnokrwistym horrorem, co prawda pozbawionym wątków erotycznych, ale pamiętam, że na okładce np. Gyo widniał znaczek ostrzegający, iż jest to komiks dla czytelników powyżej siedemnastego roku życia. Podejrzewam, że przyczyną jest to, iż Tomie nie trafi do księgarń ani do Empików.
Próżno niestety szukać w Tomie kolorowych stron – ale do tego czytelnicy mang Itou przywykli. Manga liczy trzysta osiemdziesiąt stron, czyli ciut mniej niż Gyo, ale więcej niż większość wydanych u nas mang tego autora. W odróżnieniu od nich nie zawiera żadnych historii dodatkowych. Ciekawostką jest dodatek, czyli wywiad z Masahiko Hiratą, producentem filmów o Tomie. Niestety, ciekawostka jak ciekawostka, a wywiad nie ujawnia tak naprawdę niczego nowego ani ciekawego. Hirata odpowiada jak typowy Japończyk – powściągliwie, kurtuazyjnie i zwięźle. O ile zatem pomysł zdecydowanie na plus, tak realizacja – już gorzej, choć niekoniecznie z winy wydawnictwa. Na końcu znalazła się zapowiedź kolejnych mang, które mają się ukazać w ramach serii – drugiego tomu Tomie oraz Souichi i jego głupie klątwy.
Warto odnotować, że Tomie jest debiutem nowego tłumacza wydawnictwa J.P. Fantastica – Damiana Stankowskiego. Choć trudno nazwać ten tytuł szczególnie wymagającym, trzeba przyznać, że tłumacz poradził sobie nieźle, bo podczas lektury nie natrafiłem na nic, co by wywołało moje zaskoczenie lub też brzmiało dziwnie. Miejscami można mieć uwagi co do sztuczności wypowiadanych przez bohaterów kwestii, ale mam wrażenie, iż to nie kwestia tłumacza, tylko oryginału – Tomie powstawała latami, zaś pierwsze jej rozdziały to swego rodzaju mangowa podstawówka i liceum Junjiego Itou. Niemniej debiut nowego tłumacza trzeba ocenić pozytywnie.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 2.2015 |
2 | Tom 2 | J.P.Fantastica | 5.2015 |