Dragon Ball Super
Recenzja
W październiku 1999 roku stacja RTL7 wyemitowała pierwszy odcinek anime Dragon Ball, które momentalnie zyskało niesamowitą popularność w naszym kraju i stało się jednym z kamieni milowych rozwoju polskiego rynku i fandomu. Rzesze ludzi, nie tylko miłośników japońskiej animacji, siadały przed telewizorami, żeby śledzić losy Gokū i spółki. W sklepach bez problemu można było kupić gadżety z tej serii, zwykle dość koszmarne, ale wtedy nie miało to większego znaczenia, a fani z wielkim zapałem zbierali karty dołączane do czipsów Chio. Na fali popularności serialu wydawnictwo J.P. Fantastica wydało mangowy pierwowzór autorstwa Akiry Toriyamy. Ostatni z czterdziestu dwóch tomów ukazał się w maju 2003 roku. Od tamtych pamiętnych wydarzeń upłynęło nieco czasu. I oto, po ponad dekadzie, gdzieś we wszechświecie, na planecie zwanej Ziemią, w Polsce w czasie srogiej zimy 2018 roku nakładem tego samego wydawnictwa ukazał się pierwszy tom mangi Dragon Ball Super, rysowanej przez Toyotarou do scenariusza Akiry Toriyamy.
Akcja nowej odsłony dzieje się po pokonaniu Buu, podczas dziesięciu lat przed turniejem, w którym wziął udział Uub. Przed Gokū, trenującym u Króla Światów Północnych, pojawia się najpotężniejszy w całym wszechświecie bóg zniszczenia Piwus, który szuka godnego siebie przeciwnika o nazwie Super Saiyanin Bóg. Okazuje się, że Gokū niewiele jest w stanie zdziałać przeciwko niemu i nie potrafi osiągnąć wspomnianej wyżej przemiany. Rozczarowany Piwus bez problemu go nokautuje i udaje się na Ziemię w poszukiwaniu pozostałych Saiyan. Trafia w sam środek przyjęcia urodzinowego Bulmy, jednak żaden ze zgromadzonych tam wojowników również nie dorównuje mu siłą. Nagle pojawia się Gokū, by zaproponować wezwanie Shenlonga i poproszenie go o wyjawienie tajemnicy Super Saiyanina Boga. I to jest pierwsze rozczarowanie, bo zamiast epickiej opowieści o przemianie dostajemy streszczenie wydarzeń przez narratora, zawarte w kilku kadrach. Gokū ponownie staje do walki z Piwusem, później zaś wraz z Vegetą podejmuje trening u przybocznego boga zniszczenia, Whisa, co pozwala im osiągnąć kolejny poziom mocy, czyli Super Saiyanin Blue. Istna feeria barw saiyańskich możliwości. Dzięki temu udaje im się pokonać przywróconego do życia Frizera, o czym dowiadujemy się wyłącznie z tekstu narratora. I to jest drugie rozczarowanie. Jeśli ten epizod z jakiegoś powodu nie został narysowany, to po co w ogóle o tym wspominać, skoro i tak nie miał wpływu na dalsze wydarzenia? Na planecie, gdzie trenują Gokū i Vegeta, pojawia się Szampa – bóg zniszczenia z innego wszechświata, a zarazem bliźniak Piwusa, i jego pomocnica Vados. W związku z pewną kulinarną rywalizacją między braćmi nowo przybyły proponuje wielki turniej reprezentantów z obu wszechświatów. Przy okazji bohaterowie dowiadują się o istnieniu super smoczych kul, zwanych też kulami pragnień. Pod koniec wyjątkowo naszpikowanego wydarzeniami tomu rozpoczyna się turniej.
Jaki jest Dragon Ball, chyba każdy wie: widowiskowe techniki i pojedynki, osiąganie coraz wyższych poziomów mocy i różne przemiany, by walczyć z coraz potężniejszymi przeciwnikami, do tego niesamowita zgraja różnorodnych bohaterów, wśród których nie sposób nie znaleźć swojego ulubieńca, a wszystko to podlane odpowiednią dawką humoru. Zapowiada się, że w nowej odsłonie będzie dokładnie tak samo. W pierwszym tomie pojawia się większość postaci poznanych wcześniej, zabrakło mi jedynie Lunch, Karina i Żarłomira. Znaczniejsze role odgrywa wprawdzie tylko kilkoro z nich, w tym Vegeta – moja wielka miłość z lat młodości, a reszta przewija się gdzieś w tle. Jednak mimo wszystko zawsze miło oglądać znane i lubiane twarze. Pewnym zaskoczeniem może być obecność Pilafa i jego grupy w otoczeniu Gokū – jak by nie patrzeć, pierwszych wrogów głównego bohatera, choć w sumie niezbyt groźnych i pociesznych. Warto również odnotować pojawienie się postaci z mangi Ginga Patrol Jaco, której wydanie J.P. Fantastica zapowiedziało na maj 2018 roku.
Tomik prezentuje się przyzwoicie. Ma sztywną okładkę bez obwoluty, tak jak woluminy z wcześniejszej odsłony. Przypomina je również pod innymi względami, choćby kompozycji okładki czy grzbietu, przez co została zachowana ciągłość. Tomiki nowej serii będą pasować do starej, mimo takich zmian, jak: nowy wygląd tytułu, inaczej wyglądające logo wydawnictwa, pojawienie się dwóch autorów czy zniknięcie napisu „polska edycja”. Cieszy fakt, że obrazki na grzbietach znów utworzą jedną całość, a ilustracja na okładce wyraźnie nawiązuje do rysunku z okładki pierwszego tomu Dragon Balla. Wydanie charakteryzuje się kompletną numeracją stron i trzema dodatkami: dwiema mangami bonusowymi oraz wywiadem z autorami. Ostatnią stronę zajmuje reklama gry Dragon Ball FighterZ. Zabrakło mi choćby krótkiego posłowia tłumacza, bo sama nie wpadłabym na to, że imię Whis pochodzi od whisky. Myślę, że ciekawostek tego typu czy spraw, które warto by omówić, znalazłoby się więcej. Do minusów można zaliczyć ucięte kadry, co rzuca się w oczy zwłaszcza na stronach nieparzystych, i trzy wpadki, z których jedna dostarczyła czytelnikom wiele radości i bez wątpienia przejdzie do historii. Otóż na stronie 106 Vegeta mówi: „A Gohan? Szczerze mówiąc, to ona ma największy wewnętrzny potencjał z nas wszystkich”. Jak zapewne powszechnie wiadomo, Gohan jest mężczyzną, a Toriyama jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby Saiyanie dla zwiększenia mocy zmieniali płeć. Z kolei na stronie 142 Gokū chwali się, że sam załatwi wszystkich przeciwników, na co Piccolo reaguje „heh”, a Vegeta „hi!”. Przypuszczam, że miało to być jednak prychnięcie „phi”, a nie pozdrowienie czy śmiech. Ostatnie wypatrzone przeze mnie uchybienie znajduje się na stronie 23. Jest to literówka, w wypowiedzi rybki‑jasnowidki zamiast Saiyanin pojawia się Sayanin.
Mangę Dragon Ball tłumaczył Rafał „Kabura” Rzepka, natomiast przy Dragon Ball Super pałeczkę przejął Paweł „Rep” Dybała. Nowy tłumacz zdecydował się zostawić imiona postaci i nazewnictwo zastosowane przez poprzednika, a tłumaczyć po swojemu pojawiające się nowości. W ten sposób otrzymaliśmy niezwykle silnego, potężnego boga zniszczenia, noszącego miano Piwus. I nagle zawrzało. Odżyła stara jak wydawanie mang po polsku dyskusja o tłumaczeniu imion i nazw własnych. Na tłumacza spadły gromy, jak mógł tak zbezcześcić tę postać, pozbawić ją blasku i godności. Beerus brzmi o wiele lepiej i trzeba było użyć tej formy. Pojawiły się wypowiedzi osób, które doszły do wniosku, że nie będą kupować nowego Dragon Balla wyłącznie ze względu na przekład. Na nic zdało się powtarzane przy takich okazjach wyjaśnienie, że polski czytelnik powinien podczas lektury czuć w miarę możliwości to, co czytelnik japoński czytający oryginał. Bo przecież prawdziwy fan, obeznany z angielską wersją i przyzwyczajony do niej, wie lepiej. Przy tej okazji wyznam, że nie oglądam anime Dragon Ball Super, nie jestem więc przywiązana do nazewnictwa związanego z tą serią i trudno mi zrozumieć lament nad tym, że Birusu zamiast Beerusem został Piwusem. Gdy pierwszy raz zobaczyłam polską wersję, pomyślałam jedynie, że brzmi głupio i kojarzy się z piwem, co stwarza efekt komiczny w kontraście z charakterem i siłą postaci. Nie zastanawiałam się nad tym zbytnio, w końcu często imiona w Dragon Ballu mają spożywcze pochodzenie. (Zresztą był inny, ciekawszy temat do przemyśleń: ewolucja charakteru Vegety i jego pogłębiająca się przyjaźń z Gokū). Niestety, argumenty oparte na odwoływaniu się do angielskich tłumaczeń i wynikających z tego przyzwyczajeń są zwyczajnie słabe. Tłumacz przekłada z oryginału, a nie z wersji angielskiej, żeby się przypodobać fanom, co już przerabialiśmy np. przy okazji Fairy Tail. Trzeba sobie pozwolić na przyzwyczajenie się do nowych imion, a nie z góry skreślać całe polskie wydanie tylko z tego powodu.
Dragon Ball Super to pozycja skierowana przede wszystkim do fanów serii tudzież osób, które ją znają. Ci pierwsi zapewne od dawna cieszą się swoim tomikiem. Chyba że należą do obozu wrogów Piwusa i właśnie oblewają swój egzemplarz piwem, żeby go następnie spalić na stosie. Tytułem tym mogą być również zainteresowane nostalgicznie nastawione osoby, które chcą sobie przypomnieć czasy swojej młodości. Reszta zapewne nawet nie pomyśli o sięgnięciu po tę mangę.
Tomiki
Zapowiedzi
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
22 | Tom 22 | J.P.Fantastica | 11.2024 |