Manga
Kimi wa Pet
- You Are My Pet
- きみはペット
- Kimi wa Pet (TV)
- Neoneun Pet (film)
Czy można zakochać się w zwierzątku? Owszem, zwłaszcza, kiedy jest nim przystojny młody człowiek, czyli różne, bardzo dziwne oblicza miłości.
Recenzja / Opis
Sumire Iwaya to kobieta sukcesu – wykształcona, przebojowa, pewna siebie i spełniająca się zawodowo. Problem polega na tym, że w Japonii to rzadko kiedy jest zaleta, gdyż zgodnie z przyjętym zwyczajem Sumire powinna być już stateczną mężatką lub przynajmniej narzeczoną. Tymczasem ona woli robić karierę i nie boi się głośno wyrażać swojego zdania. Nowoczesny sposób bycia przysparza jej nieco problemów w pracy. Kiedy panna Iwaya wraca do domu po kolejnym niezbyt udanym dniu, przypadkowo znajduje (i to całkiem dosłownie) na ulicy młodego chłopaka. Pod wpływem impulsu zabiera go do siebie i otacza opieką. Takeshi Goda, bo tak nazywa się znajda, okazuje się sympatycznym i wesołym człowiekiem, który działa na Sumire odstresowująco. Dlatego też kobieta proponuje mu nietypowy układ – chłopak będzie mógł z nią zamieszkać, ale tylko jako jej „zwierzątko”, namiastka dawno zmarłego psa, Momo.
Wyjątkowo odważny i ryzykowny pomysł na fabułę okazał się strzałem w dziesiątkę. Zamiast mangi traktującej o władcy i jego podnóżku dostaliśmy genialną historię o ludziach, którzy starają się jakoś poukładać sobie życie. Zupełnie szalone założenia przeplatają się z mnóstwem codziennych i realistycznych historii, jakie mogłyby się przydarzyć każdemu z nas. Chociaż zarówno tytuł, jak i wstęp mogą zapowiadać szaloną erotyczną opowieść z silną i dominującą kobietą w roli głównej, całość jest tak antyfeministyczna, jak tylko się da. Yayoi Ogawa udowadnia, że niezależnie od ilości zdobytych tytułów naukowych, pieniędzy na koncie i świetnej pracy, każdy potrzebuje drugiego człowieka. Chociażby po to, aby po powrocie do domu zostać przywitanym lub po ciężkim dniu w pracy przytulonym i pocieszonym. Cóż, jesteśmy w końcu zwierzętami stadnymi…
Ponieważ Sumire i Takeshi mieszkają razem przez wszystkie czternaście tomów, autorka tak musiała zakomponować historię, aby nie rozeszła się w szwach gdzieś w połowie. Stąd mnóstwo komplikacji, od sercowych (bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że główni bohaterowie są sobie przeznaczeni od kilku pierwszych stron komiksu) po te związane z pracą. Oczywiście pojawia się ten trzeci i dla odmiany faktycznie miesza w relacjach naszej „pary”, są zazdrosne rywalki, które nie przebierają w środkach, żeby dopiec pannie Iwayi zarówno na polu uczuciowym, jaki i zawodowym. A i Takeshi okazuje się kimś więcej niż tylko ładnym chłopcem żyjącym na koszt innych. Dzieje się dużo i dynamicznie i kiedy wydaje nam się, że Sumire wreszcie oprzytomniała (tak, pani ma paskudny zwyczaj wmawiania sobie, że Momo to tylko „zwierzątko”), a jej lokator postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, zawsze pojawia się zbieg okoliczności, który uniemożliwia popchnięcie relacji tej dwójki naprzód. O dziwo, mimo chwilowych wahań czytelniczego nastroju („weźże facet ją wreszcie zaciągnij do łóżka!”), nowe komplikacje przełyka się bez większego trudu. Jasne, były momenty, kiedy straszliwie się wściekałam, ale moja irytacja nie była spowodowana słabością nowych wątków. Widać, że autorka musiała jakoś urozmaicić fabułę, ponieważ konkretne kroki ze strony głównych bohaterów oznaczałyby koniec mangi. Natomiast „urozmaicenia”, choć użyte w oczywistym celu, nie nudzą i nie sprawiają wrażenia robienia czegoś na siłę. Ostatecznie Takeshi, a zwłaszcza Sumire, potrzebują czasu, żeby się poznać, polubić, nauczyć żyć razem.
Jak wspomniałam wyżej, przestrzegam przed tą mangą wszystkie osoby, które chciałyby dla odmiany zobaczyć silną kobiecą osobowość, która przedkłada karierę nad miłość. Panna Iwaya to perfekcjonistka i profesjonalistka w każdym calu, ale przede wszystkim kobieta zagubiona, samotna i szalenie wrażliwa. Co z tego, że w pracy przywdziewa grubą i twardą skorupę, skoro w domu płacze z byle powodu i w zasadzie jest uzależniona od mężczyzn. Mangaczka w żadnym momencie nie stara się wmówić czytelnikowi, że praca jest be, a jedyna droga do szczęścia prowadzi przez małżeństwo i dzieci, ale wyraźnie zaznacza, iż druga osoba, rodzina, to ogromna siła dająca oparcie i warto ją mieć. Przy czym rodzina rzadko kiedy jest idealna i także ma swoje problemy, o czym świadczą historie osób związanych z głównymi bohaterami.
Największą zaletą Kimi wa Pet są właśnie bohaterowie – zabawni, pełnokrwiści i niesamowicie życiowi. Tu nie ma miejsca na ideały, chociaż zdarzają się postaci skrajnie przerysowane. Każda z osób występujących w mandze ma dobre i złe strony, a także potężną motywację. O Sumire napisałam już chyba dość w poprzednich akapitach, może dodam tylko, że to jedna z najlepiej nakreślonych postaci kobiecych, z jakimi się spotkałam. Pani Ogawa ładnie sportretowała współczesną kobietę – zabieganą, rozdartą między pracą a domem, silną i niezależną, ale jednocześnie spragnioną ciepła i opieki. Przy czym Japonka ma jeszcze jakiś wybór, podczas gdy na przykład Polka najczęściej musi łączyć oba światy… Inna sprawa, że główna bohaterka trafia na wyjątkowo wielkodusznych, pełnych zrozumienia i nowoczesnych mężczyzn, którzy ten wybór jej pozostawiają. Zarówno Takeshi, jak i ten trzeci, Shigehito Hasumi, traktują Sumire jak rzadki klejnot, znosząc wszystkie jej humory i wątpliwości. I gdyby nie to, że jeden prowadzi dosyć frywolny tryb życia, a drugi zupełnie nie radzi sobie ze stresem, można by ich uznać za ideały. Muszę przyznać, że początkowo miałam problem z Godą, gdyż nie byłam w stanie pojąć, jak można prowadzić życie wiecznego „utrzymanka”, który pozwala się traktować jak zabawka, w zamian za dach nad głową i jedzenie. Dopiero kiedy okazało się, iż Takeshi ma jakąś pasję, coś, czemu poświęca się totalnie, w pełni go doceniłam. Bo co innego siedzieć na garnuszku bogatej „kuguarzycy”, a co innego robić wszystko, aby zrealizować swoje marzenie. Oprócz wspomnianej trójki przez mangę przewija się sporo innych bohaterów, którzy mają większy lub mniejszy wpływ na wydarzenia. Charakterystyczne jest to, że oprócz pewnego współpracownika Sumire, Edmonda, będącego jedynie elementem komediowym (acz szalenie udanym), wszyscy oni zostali doskonale nakreśleni przez mangaczkę. Dzięki drobnym zabiegom wymykają się schematom i na dłużej zapadają w pamięć.
Oprawa graficzna jest szalenie specyficzna i nie każdemu musi przypaść do gustu. Przyznaję, że minęło trochę czasu, zanim przyzwyczaiłam się do nietypowych projektów postaci. Natomiast kiedy już się to stało, zakochałam się w kresce autorki. Twarze trudno nazwać ładnymi, ponieważ zdecydowanie różnią się od tego, co oferują przeciętne mangi shoujo czy josei – co prawda oczy są duże, ale nie zajmują połowy twarzy, do tego mają tendencję do „opadania” (zewnętrzne kąciki są zazwyczaj skierowane mocno w dół) i są szeroko rozstawione. W ogóle twarze bywają nieco uproszczone, z charakterystycznymi wydatnymi nosami, ale przy tym bardzo ekspresyjne. Zachwyciła mnie za to sylwetka Sumire, po prostu mój ideał kobiety – wysoka, smukła (ale nie wychudzona), z krągłymi biodrami, mocnym wcięciem w talii i proporcjonalną górną partią – sam seks! Należy dodać, że autorka uwielbia podkreślać idealną figurę panny Iwayi odpowiednimi kostiumami – absolutnie cudownymi, kobiecymi i eleganckimi żakietami, obcisłymi spódnicami do kolan. Ale mangaczka nie reklamuje jednego słusznego typu fizycznego, gdyż oprócz idealnej głównej bohaterki mamy też panie pulchne, piegowate, niskie i zupełnie przeciętne, co nie oznacza, że niemające powodzenia u płci przeciwnej. Oprócz świetnych projektów postaci moją uwagę przyciągnęła ich anatomiczna poprawność, wychodząca daleko poza to, co możemy zobaczyć w innych komiksach. Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale tajemnicza pasja Takeshiego to taniec nowoczesny, a ponieważ pani Ogawa chętnie pokazuje chłopaka podczas prób i występów, możemy podziwiać jego cudownie atletyczne ciało. To nie jest wymuskany androgyniczny bishounen, a mężczyzna z krwi i kości, z ciałem ukształtowanym wieloletnimi treningami. Kiedy autorka pokazuje ruch – dynamiczny, efektowny i pełen napięcia – widzimy pod ubraniem młodego tancerza mięśnie, żyły, kości, a nie coś na kształt ludzkiej sylwetki. Każdy element jest dopracowany w najdrobniejszym szczególe. W kwestii „barwnej” rysowniczka postawiła raczej na spokojne przejścia między poszczególnymi strefami szarości i chociaż sporo tu bieli, nie nazwałbym całości kontrastową. Rastrów jest niewiele, dominują raczej stonowane i proste o drobnym wzorze, pełniące rolę tylko i wyłącznie wypełnienia, podczas gdy to kontur gra pierwsze skrzypce. Istotny jest fakt, że na przestrzeni czternastu tomów kreska ewoluuje, staje się bardziej szczegółowa, dopracowana i elegancka. Jedynie tła od początku do końca są traktowane po macoszemu, co uważam za jedną z niewielu wad warstwy graficznej.
Kimi wa Pet w zasadzie gra na jednej i tej samej nucie, ale robi to w sposób urokliwy i pełen ciepła. Ryzykowny pomysł na relację dwójki głównych bohaterów ostatecznie schodzi gdzieś na trzeci plan, podczas gdy codzienność przejmuje stery. Mam wrażenie, że to bardzo niedoceniona manga, która oferuje znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. Zaprezentowana przez Yayoi Ogawę dziwaczna opowieść wciąga i nie puszcza do ostatniej strony. To jedno z najlepszych połączeń komedii i romansu, z jakim miałam do czynienia i zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z tą nietypową historią.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Kodansha |
Autor: | Yayoi Ogawa |