x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Powtórzenie
Nie chcę się wymądrzać, nic z tych rzeczy ale to zdanie to taki „zgrzyt” w recenzji. „Natura może mieć różną naturę” – takie masło maślane. Może – natura związku patron/„kwiat” może mieć różny charakter?
Head Like a Hole
Tak w skrócie opisałbym tę mało znaną mangę. Zafascynowany dziwaczną, pozornie chaotyczną fabułą brnąłem przez kolejne rozdziały z zapartym tchem śledząc poczynania bohaterów. Podziału na protagonistów i antagonistów właściwie tutaj nie ma. Każdy bohater dąży do osiągnięcia własnego celu, albo po prostu „odwala swoją robotę” dla kogoś postawionego wyżej w hierarchii. A świat przedstawiony w mandze jest fascynujący. Mamy wszechpotężne demony – diabły o niemal nieograniczonej mocy, świat magów, w którym każdy posiada inną, mniej lub bardziej potężną (często dziwaczną) moc oraz „hole” – miasto, a raczej świat zwykłych‑niezwykłych – po prostu pozbawionych magicznych mocy ludzi. Sama koncepcja magii, sposób w jaki magowie jej używają jest niesamowicie wymyślna, oryginalna.
Jeżeli chodzi o fabułę, z pozornego chaosu powoli wykluwa się całkiem spójna i logiczna historia. Nie żeby chaotyczna narracja przeszkadzała – właśnie to z początku przyciąga do lektury, potem po prostu nie można się już oderwać. Warto dodać kilka słów o bonusowych rozdziałach, które zawsze znajdziemy na końcu każdego tomiku mangi. Na swój dziwaczny, pokręcony sposób są bardzo zabawne, najczęściej dowiadujemy się z nich czegoś ciekawego o bohaterach. A czasami to po prostu dodatki, bardzo uprzyjemniające lekturę.
Kreacja postaci jest bardzo dobra. Wręcz niedościgniony wzór, w porównaniu z innymi mangami które miałem okazję przeczytać. Jeżeli już ktoś się pojawi, prawie na pewno będzie miał mniejszy lub większy wpływ na fabułę i dane będzie czytelnikowi poznać go bliżej. W mandze mamy całą gamę różnorodnych, doskonale poprowadzonych postaci. Potrafią budzić sympatię, niechęć, nieraz rozbawić do łez (szczególnie w dodatkowych rozdziałach, o których już wspominałem). Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.
Kreska jest bardzo charakterystyczna. Wydaje się nieco „toporna”, postacie to najczęściej umięśnione wielkoludy. Bishounenów i moe panienek tutaj nie uświadczysz. Projekty strojów, tła są doskonale dopracowane, kreska jest po prostu na swój sposób bardzo ładna, współtworzy razem z dziwacznym światem, postaciami i fabułą charakterystyczny klimat Dorohedoro.
10/10 – tak zakończę ten przydługi komentarz, właściwie mini‑recenzję. Ludzie – bierzcie się za czytanie. Nie wiecie co tracicie.
Re: ulubione!
Trylogia
Przetrwałem. Ale przypuszczam że mój mózg popełnił harakiri już gdzieś w trakcie lektury Love Celeb.
Pardon ale się nie zgadzam. Znalazłoby się kilka przykładów postaci ze szczątkową osobowością – o ile uprawiają seks/próbują zgwałcić główną boha… wstawtuimięgwałconej* :)
A właśnie że nie, wygraliście plastikowy materac na korbkę.
W dodatku kiedy zdejmuje okulary staje się nagle oszałamiającą pięknością niczym przy transformacji „magical girl”. Czysty idiotyzm.
Mnie się chyba udało. Ten dobry nawraca się na gwałcenie jedynie swojej wybranki, natomiast ten zły nadal gwałci wszystko co wpadnie mu w oko. A określenie bahor‑wibrator pasuje zarówno do antagonistów jak i protagonistów we wszystkich trzech mangach. To by było na tyle jeśli chodzi o recenzję. Przejdźmy do mang. Od czego by tu zacząć?
Kreska. Witamy w krainie skręconych karków, dłoni jak szufla do odśnieżania, trójkątnych twarzy i dziewięcioletnich dziewcząt którym silikon wszczepiono w trakcie rozwoju płodowego (sądząc po aparycji oraz rozmiarze biustu). I ja mam uwierzyć że bohaterki mają po 16‑21 lat? Podbródki to osobna sprawa. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę że to idealne parabole! Nic innego, tylko przekształcenie f(x)=x^2 jeżeli za układ odniesienia wziąć krechy które tworzą brwi i nos bohaterów. Mayu Shinjou musi być niezła z matmy, może stąd pomysł na tytuł Sex=Love^2?
Co można napisać o postaciach, fabule… eto… bahor‑wibrator i lala z sex shopu to chyba jednak dobrana para…? Taki morał niosą za sobą wszystkie trzy mangi. Love Celeb to działo najcięższego kalibru (7tomów), tak jakby 7 ton spadło ci nagle na głowę. Ale jeżeli przebrniesz przez tę mangę, pozostałe to już pikuś. Pan pikuś. I przypuszczam że po tej trylogii żaden kicz nie będzie już czytelnikowi straszny.
Pozostają trzy pytania. Pierwsze: po co babrałem się w tym szambie? Po części ponieważ:
Mimo że filologiem nie jestem. Ale żeby docenić prawdziwe piękno trzeba czasem sięgnąć dna. Dla mnie taki mindfuck to swoiste katharsis. Częściowo także z powodu recenzji.
Pytanie drugie. Komu polecić mangi Mayu Shinjou? Masochistom? Wielbicielom twórczości Markiza de Sade (nieee, on pisał pięknym, kunsztownym językiem, mimo wszystko jest w tym coś ze sztuki)? W pewnym momencie nie mogąc wytrzymać mentalnego ataku ze strony idiotyzmu wylewającego się potokami z monitora włączyłem sobie dla kontrastu muzykę klasyczną. Ukołysany melancholijnymi dźwiękami wiolonczeli w oparach absurdu i groteski, mój mózg powoli przekształcał się w galaretę. Pozycja zdecydowanie dla osób które „od dziecka marzyły o tym, aby ich mózg się rozpuścił”.
Pytanie trzecie: kto ma być potencjalnym odbiorcą takich mang? Bo w Japonii dzieła tej pani są podobno popularne. Przerażające…
Najnikczemniejsze sprawy traktować szczerze
Co do ciężaru gatunkowego, negatywnego wydźwięku przedstawionej historii raczej nie przyrównywałbym Bradherley no Basha do Justyny autorstwa de Sade. Powieść markiza ma jednoznacznie negatywny morał, jest wręcz pochwałą niegodziwości, moralnej degeneracji w duchu libertyńskiej filozofii. W Justynie nie ma miejsca na nadzieje, nie ma ani jednego pozytywnego bohatera, a główna bohaterka jest dręczona na sposoby jakie nie mieszczą się w głowie normalnemu(?) człowiekowi. Poza tym de Sade nie zadaje pytania gdzie był Bóg, dla niego Boga w ogóle nie ma, charakteryzuje się nawet nie ateizmem, a wręcz mizoteizmem.
W mandze natomiast po tak ponurych trzech pierwszych rozdziałach, w następnych autor ukazuje świat, postawy moralne już nie w tak jednoznacznie czarnych barwach – historia kliknij: ukryte więźnia którego córka trafia jako ofiara – w więzieniu niemal dochodzi do buntu, czy strażnik więzienny który próbuje uratować dziewczynę. Poza tym pewna kliknij: ukryte mała trucicielka i morderczyni ląduje jako ofiara (to też nie jest jednoznaczne w ocenie moralnej – kara za zbrodnie jest straszliwa). U de Sada żaden zbrodniarz, zdeprawowany libertyn nigdy nie zostaje ukarany – spotyka ich za to nagroda.
Re: Uważam, tą recenzję za bełkotliwą gdyż manga świetna jest
Co do bełkotliwości recenzji niech Szanowny Pan amayuri napisze własną, wychwalającą EL pod niebiosa. To dopiero będzie obiektywne. To z pewnością nie będzie bełkot.
Komentując skupiłbym się na własnym zdaniu na temat mangi, nie na recenzji. Chyba że jest to konstruktywna krytyka, jak w przypadku SixTonBudgie.
Re: Uważam, tą recenzję za bełkotliwą gdyż manga świetna jest
Co do Lucy, co w niej takiego ciekawego? Dlaczego zabija? Najpierw ukazany jest uraz z trudnego dzieciństwa, zabiła ponieważ nie była akceptowana przez rówieśników ze względu na swój wygląd, a nawet była dręczona z tego powodu. Model psychologiczny à la nastolatek przynoszący broń do szkoły i robiący masakrę wśród rówieśników. Następnie zabija aby przetrwać ale jest w tym też drugie dno – Lucy nie jest człowiekiem, jej zmutowane geny popychają do popełniania kolejnych morderstw w imię zastąpienia homo sapiens nową rasą. No i Kouta. Dość nudna historyjka jak to ktoś bliski, któremu zaufała ją okłamał. Mamy więc powtórkę z rozrywki – małą masakrę. Morderca zabijający z powodu urazu z dzieciństwa, poczucia wyobcowania oraz instynktu, wręcz imperatywu wpisanego w geny i każącego zabijać, warto dodać że Lucy czasami z tym walczy. Postać skomplikowana i prosta zarazem.
Uważam rze
Nazywanie tego „dramatem psychologicznym” to jakieś nieporozumienie, a niektórzy nazywają to nawet „iście szekspirowskim dramatem” (Szekspir się pewnie w grobie przewraca).
Co do ironii zawartej w recenzji – taka wydaje się znacznie ciekawsza. Pozbawiony jakichkolwiek urozmaiceń tekst jest po prostu nudną i nieprzyjemną lekturą.