x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Manga Yakusoku no Neverland kończy czteroletnią serializację
Jest dla mnie ewidentne, że twórcy mieli zaplanowany pierwszy arc, ale na dalszą część mieli co najwyżej kilka luźnych idei i fabułę dorabiali na bieżąco. W środkowej części dało się to jeszcze jakoś czytać, już nie dla historii czy bohaterów, ale przynajmniej dla akcji, ale w finale nawet z nią jest słabo. Końcowy antagonista wypada żałośnie; przez całe rozdziały nie dzieje się nic – to ewidentne zapychacze.
Podejrzewam, że twórcy mieli kontrakt na określoną ilość rozdziałów, a fabuły nie starczyło, bo prawdziwy finał (czytający wiedzą, o czym mówię) był kilkanaście rozdziałów wcześniej, to co wydawano w ostatnich miesiącach można by do szczętu wyciąć z pożytkiem dla tej mangi.
Re: Ilość
Dostrzegam w tym zrozumienie siły prozy Lovecrafta, u którego terror miał źródło w nieuchwytności potężnych sił, niedających się objąć rozumem. W książce łatwiej jest ująć enigmę, lawirując słowami oddać zagubienie postaci; komiks z natury jest bardziej dosłowny, jednak Gou udało się obejść tę trudność dzięki wyborowi tematów i sprytnym operowaniem ujęciami.
Toż to jakaś piramidalna bzdura, ubrana jeszcze w sarkazm, co nie pomaga w odbiorze. Następny akapit jeszcze pogarsza sytuację, bo opisuje trudności bohaterów w pomocy koledze. A więc oni się męczą, ledwo im się udaje, a wystarczyłoby naszprycować Kakeru prochami, i byłby happy end po 10 stronach – taka jest nasuwająca się interpretacja. Ręce opadają…
Krytykować tę mangę za brak realizmu w tym miejscu jak najbardziej można (a nawet trzeba ze względu na powagę tematu). Wiedząc, że Kakeru się zabije bohaterowie powinni się starać go wysłać do psychiatry i psychologa. Być może, po dłuższym czasie, częściowo by to pomogło. Ich osobista pomoc tak czy siak byłaby niezbędna, więc resztę fabuły można by zostawić bez zmian.
Na marginesie: ta recenzja ot tak sobie zdradza zakończenie całej tej mangi -____-
Świetna manga!
Każde z opowiadań ma tutaj swój centralny symbol oraz fetysz. W pierwszym i najdłuższym jest to zdecydowanie krew, ale później pojawiają się też i inne, na przykład damskie buty oraz balet. Doskonale udaje się oddać związane z nimi emocje, które wciągnęły mnie swoją intensywnością. Jest ona tak duża, że przydają się chwile wyciszenia, i faktycznie – najbardziej przypadło mi do gustu (z pozoru) najspokojniejsze z opowiadań Lumiere. Było zaskakujące, dopiero w zakończeniu w pełni ujawniając stojący za nim zamysł, który jest naprawdę świetny.
Godne uwagi
Pierwsze opowiadanie – „Świątynia”, jest rewelacyjne, bo i najbardziej oryginalne. Klimat „Das Boota” w wykonaniu komiksowym widziałem po raz pierwszy i na pewno długo pozostanie mi w pamięci. Jest niedopowiedziane akurat do tego poziomu, który w opowieści graficznej przystoi, nic więcej, nic mniej i jest zakończone w perfekcyjnym momencie. No i te zbliżenia na oczy…
„Ogar” jest bardzo, bardzo klasyczny, ale i bardzo zgrabnie wykonany w ramach owej klasyki. Gotycki klimat aż wycieka ze stron, a kilka kadrów to przykłady poruszającej mrocznej poezji.
Z wszystkich trzech „Zapomniane miasto” podobało mi się najmniej, co nie znaczy, że nie podobało. Jest po prostu bardzo prostolinijne – fabuła jest prosta jak deska i buduje napięcie do z góry wiadomego finału. Wszystko jest zrobione dobrze, ale chciałoby się czegoś więcej, jakiegoś zaskoczenia.
Fabuła tego średniaka
kliknij: ukryte
Wszystko, co robią tu postacie jest bezcelowe:
- Levi, Farlan oraz Isabel otrzymują misję wykradzenia dokumentów, z której nic nie wynika, bo Erwin wszystko wcześniej rozegrał. Z całego tego wątku wynika wyłącznie, że Erwin jest sprytny.
- Przez pół tej mangi truje się czytelnikom, że misja zwiadowcza jest super‑ważna i musi zakończyć się sukcesem; patrząc na to, co dzieje się pod koniec, to zakończyła się zdecydowaną porażką, bo okazała się zbyt wrażliwa na warunki pogodowe. Czy są tego jakieś konsekwencje? Żadnych, nie pada nawet słowo komentarza.
Pozostała treść też jest bezcelowa:
- Farlan i Isabel to chodzące trupy, co jest boleśnie oczywiste od początku. Mają najpierw wzbudzić sympatię, a potem umrzeć.
- Character arc Levia sprowadza się do tego, że mowa Erwina na końcu była widać wyjątkowo przekonująca. W Leviem nie zmienia się nic aż do ostatniej sceny, gdy atakuje Erwina, zgłaszając wyjątkowo trafne uwagi dotyczące faktu, że Erwin używał jego grupy jako marionetek. Erwin najbezczelniej w świecie zmienia temat i zaczyna prawić o ideałach Korpusu zwiadowców. Z nieba spada promień światła i Levi jest odmieniony. Tadaa!
Re: Odnośnie polskiego tytułu mangi
Re: Z ciekawości
Fabuła jest raczej dodatkiem do warstwy graficznej i atmosfery ohydy oraz zgrozy. Atmosfery ohydy oraz zgrozy nie uważam za specjalną wartość samą w sobie, a tutaj wydaje się upychana nieco na siłę, ile się da. Niemniej grafika jest na tyle intrygująca, że całość się broni
Re: Ech...
Dla mnie, gdyby zignorować fabułę „Abary”, to niewiele z tej mangi zostaje – ot, taka stylowa siekanka. Przypomina mi to mocno sytuację z grą „Dark Souls”, gdzie spora część graczy nie zauważa, że jakaś fabuła w ogóle jest, a równolegle istnieje kilka kanałów na YouTube poświęconych wyłącznie analizowaniu przebiegu wydarzeń, jakie tam zaszły.
W „Blame!” fabuła faktycznie jest pomijalna, ot, chłopina błąka się po megastrukturze i po drodze tłucze z niemiłymi paskudami (to nie krytyka, ubóstwiam owo błąkanie się). W „Knigts of Sidonia” póki co tłuką się z niemiłymi kosmitami i zaprzyjaźniają z kolegami/lovercraftowskimi okropnościami, ale za to nigdzie się nie błąkają (to już krytyka jest). To „Abara” jak na Tsutomu Nihei'a zawiera fabuły zgoła nieprawdopodobne ilości.
O elementach ecchi w recenzji trochę jednak jest, parafrazując samego siebie: w pierwszych tomach wiele jest zwyczajnych życiowych sytuacji, w trakcie których pojawiają się przelotnie majtki (wprost napisane, jaki poziom ecchi obserwujemy), co jest jak uważam bardzo dobrze zrealizowane. Krytykujesz mnie, że narzekam na sytuacje będące pretekstem do ecchi, ale wymieniając je wskazuję, z jakim poziomem ecchi mamy do czynienia w dalszej części. Porównuję też dalsze rozdziały tej mangi do doujinshi, co ma sugerować czytelnikowi, jak traktowane są postacie. Ba, cała moja krytyka tego aspektu opiera się na opinii, jest to ecchi zbyt zdziczałe. Czytam teraz dla porównania recenzję anime Costly'ego – jest tam na ten temat mniej niż w mojej recenzji.
Zwracam też uwagę, że w moim tekście są 3 akapity: o aspekcie przygodowym, komediowym i ecchi. Sugeruje to, że te aspekty są w miarę równo ważne odbijając moje przekonanie, że tak jest w istocie. Więcej, akapit 1 i 5 rozwijają moją tezę, że na kluczowa w odbiorze tej mangi jest realizacja jej głównej idei: głównego bohatera – króla demonów. Jeśli ktoś uważa, że jest to manga ecchi w której ecchi jest najważniejsze to i owszem – ten tekst nie spełnia swojej funkcji. Moje założenia są inne i patrząc po recenzji Costly'ego nie jestem w tym przekonaniu odosobniony.
Ostatnia uwaga w tym przydługim poście: w początkowym fragmencie tekstu otwarcie nawołuję do przeczytania recenzji Costly'ego. Nie bez powodu, chciałem, aby te recenzje się uzupełniały.
Re: Tłumaczenie, dialogi
Pamiętajmy też, że po przeczytaniu pierwszego tomu mamy dostęp do niewielkiej próby z tego języka, a jako że ten jest różnorodny, trudno o pewną opinię.
Czego za mało widzę w tym tomie, to klimatu, który wyróżniałby sposób komunikacji postaci, ten świat jest w końcu bardzo specyficzny. Ten wydawał mi się niemal identyczny jak np. w Fullmetal Alchemist, gdzie panuje przecież zdecydowanie inny nastrój. W tym przypadku nie można winić oryginału, bo to rzecz tak specyficzna i kulturowo osadzona, że tłumacz musi to wykreować praktycznie od podstaw. Paradoksalnie sztywność niektórych fraz w tym pomaga, dodając im specyfiki właśnie. Jest to w końcu świat trzymany w żelaznym rygorze, można sobie wyobrazić, że postacie trzymają go nawet w kryzysowych sytuacjach, i nawet kosztem efektywności.
Nadspodziewanie dobre
Nie wykluczałbym do końca, że miał być to wstęp do dłuższej historii, ale niezależnie od intencji sprawuje się bardzo dobrze jako oddzielna historia.
Kwestia estetyki
Tylko niech mnie nikt nie oskarża o pochwałę fabuły tej mangi! Jest przewidywalna i głupia, ale to problem wykonania, nie estetyki. Dla mnie główną jej wartością jest właśnie ten (minimalnie) oryginalny koncept, no i portrecik środowiska artystycznego, do którego gejostwo pasuje jak ulał (obleśny śmiech).
Mimo tych różnic w odbiorze pod ostatnim akapitem C.S podpisuję się rekami i nogami. 6/10
Godna polecenia, nie wybitna