x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
O tym jaki będzie koniec zorientowałam się jakoś po dziesięciu stronach, o prawdziwych zamiarach kupca (wybaczcie, nie mam zamiaru zapamiętywać jego imienia) po dokładnie trzydziestu od początku mangi. Tym samym główny twist fabuły diabli wzięli. Nie, żeby był on jakiś wymyślny. Cała historia jest tak banalna i naiwna, że dalej już tylko ściana.
Sytuacji nie poprawiają bohaterowie, gorzej – irytowali mnie niesamowicie. Dia jest naiwny, zniewieściały i zupełnie pozbawiony mózgu. O tym, że to facet musiałam uwierzyć autorce na słowo – nijak nie wygląda na mężczyznę. Co do tego, że jest wampirem nawet słowo autorki mnie nie przekonało. Wogóle nie widzę sensu w tworzeniu takich postaci – czy nie lepiej było zrobić z niego kobietę skoro ubiera się jak kobieta, zachowuje się jak kobieta, mówi jak kobieta i wygląda jak kobieta? Choć muszę przyznać, że bardziej niż kobieta pasowałoby „mało rozgarnięta gimnazjalistka” – z całym szacunkiem, dla gimnazjalistek. Kuro natomiast miał być mroczny, męski i ociekający testosteronem – efekt przypomina mi piętnastolatka twierdzącego, że jest fanem muzyki gotyckiej, a słucha tylko My Chemical Romance, bo Nightwish jest już dla niego za ciężki. Najlepiej wypadł kupiec, ale też szału nie ma. Po prostu reszta jest do bani, więc jego schematyczny charakter wydaje się ciekawy.
Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że wydawnictwo i autorka wmawiają czytelniczkom że jest to komika dla dorosłych. Gdzie ja się pytam? W rozterkach na poziomie trzynastoletniej, egzaltowanej panienki czy fabule, którą mogłaby wymyślić gimnazjalistka? Ba! Znałam czternastolatkę która pisała dużo dojrzalsze rzeczy. Mam wrażenie, jakby uznano, że jedna zamazana scena seksu i kilka razy użyte słowo na literę K, wystarczą by manga była uznana za poważną. W każdym bądź razie ja czuję się oszukana.
By nie było że tylko narzekam, zwrócę uwagę na kresę – schematyczną, ale poprawną anatomicznie i schludną. Co prawda sprawiałaby dużo lepsze wrażenie, gdyby Dia wyglądał choć trochę jak facet, ale co tam. Widywałam dużo gorsze.
Osobnych kilka słów należy się okładce – Dia Game kupiłam głównie przez nią. Może w zamyśle autorki Dia miał być na niej pociągający, ale w efekcie końcowym wyszedł jak tania prostytutka – wybaczcie dosadność. Patrząc na obwolutę spodziewałam się albo pięknej katastrofy, albo wręcz zawoalowanego hentaia. W każdym bądź razie czegoś, czego jeszcze na polskim rynku nie było. A dostałam, co dostałam.
Dia Game przypomniało mi wszystko, za co nie lubię yaoi – schematyczna i naiwna fabuła, denni bohaterowie, uke nie różniący się niczym od kobiety. Może jestem dla tej mangi zbyt surowa, ale naprawdę wolę tytuły jednoznacznie złe niż tak udające coś, czym nie są.
I jestem zaskoczona. Jak nie lubię romansów, tak ten wywołał we mnie dawno zapomniany syndrom „jeszcze jednej strony”. Jest po prostu świetny! Naturalne, pięknie poprowadzone postacie, niesamowita dojrzałość, powściągliwość w okazywaniu uczuć, a mimo to nie sposób nie zauważyć co w danym momencie łączy bohaterów. I do tego taka niezwykła naturalność – owszem, historie postaci są trochę przedramatyzowane, ale ani razu nie miałam wrażenia, że podlegają wszechmocy autorki – raczej, że to autorka zanotowała prawdziwą, dziejącą się gdzieś historię.
Do tego bardzo spodobała mi się kreska – uwielbiam taki oschły, realistyczny styl. Rzadko w której mandze mimika postaci potrafi powiedzieć więcej niż słowa. Zwykle spotykałam się z odwrotną sytuacją. Tu czasem by zrozumieć co bohaterowie czują trzeba patrzeć na ich twarze, nie słowa.
Tak się zachwycam, ale czy Labirynt Uczuć ma jakieś wady? Paradoksalnie, ma i nie ma. To po prostu bardzo przyzwoity, świetny w swoim gatunku, ale ciągle tylko romans biurowy yaoi. Nie wychodzi poza ramy swojej klasyfikacji, nie jest niczym więcej, nie wyznacza nowych ram gatunku. Ale w swojej klasie jest naprawdę bardzo dobry. Choć podejrzewam, że młodsze fanki gatunku wynudzą się na nim niemożebnie. To jeden z tych nielicznych tytułów, które naprawdę są przeznaczone dla starszego widza, a nie tylko mają znaczek z tyłu informujący o uprawianym w środku seksie.
Wiem, może na mój odbiór wpływa fakt, że ledwo co skończyłam czytać kiepskie Dia Game, i przez to Labirynt Uczuć jawi mi się jako objawienie, ale naprawdę nie potrafię przyczepić się do tego tytułu. Spędziłam nad nim przeuroczy wieczór i mimo wahań daję mu najwyższą ocenę z przeczytanych dotychczas mang wydawnictwa Kotori. Gut Job!
A teraz? Już sama nie wiem. Zamiast soczystej akcji w klimatach mafijnych jakieś eksperymenty, tandetne tragiczne przeszłości wyskakujące zza krzaków, a i pierwsze skrzypce gra postać, z mojego punktu widzenia, najmniej ciekawa. kliknij: ukryte No bo ile zbuntowanych ofiar okrutnych eksperymentów widzieliśmy? Mam wrażenie, że kopy i pęczki. Nie, Haine, choć początkowo dość ciekawy, stał się strasznie banalny. A pozostałe postacie jakoś zostały zepchnięte na daszy plan. Szkoda. Również w ostatnich tomach, zaznaczam czytam tylko to, co wydało WANEKO, sceny akcji jakoś spowszedniały. Zrobiły się grzeczniejsze, mniej dynamiczne… normalne.
Kreska – no cóż, postacie są ciekawe i podobają mi się eksperymenty z perspektywą. I tyle ciepłego mogę o niej napisać. Najbardziej irytuje kompletny brak teł. Kompletny! W tomie 6 można je policzyć na palcach jednej ręki. A to żałośnie mało. Na domiar złego, jak się pojawiają to nie są ani zbyt szczegółowe ani porywające. Właściwie sprawiają wrażenie robionych na odwal się.
Ostatni zarzut – manga swoje kosztuje, tomik ma niemal 200 stron, a dialogów i fabuły jest tyle, że ostatni przeczytałam w dokładnie 19 minut. I to podziwiając kadry. Poprzedni poszedł jeszcze szybciej – niespełna kwadrans. Przepraszam bardzo – to manga, czy broszurka? Ja nie wymagam dialogów i opisów na poziomie GitS 2, ale litości, niech to dostarczy mi rozrywki chociaż na pół godziny!
Nie oceniam na razie DOGS'a, bo po pierwsze nie mam zwyczaju oceniać mang w połowie, a po drugie mimo całego narzekania – wciąga. I nie mam zamiaru kończyć z nim znajomości, choć nie ukrywam, że wynika to w znacznej mierze z faktu, że soczystych mang akcji na naszym rynku jest jak na lekarstwo.
Będzie w Polsce
Tym samym pada chyba teza, że najmłodsze wydawnictwo na rynku zagości na stałe w yaoi‑niszy.
Trochę gorzej prezentuje się polskie wydanie. Widać, że to jedna z pierwszych mang Studia JG, i że dopiero na niej zdobywali szlify, więc nie powinnam być zbyt surowa. Zwłaszcza, że papier jest dobrej jakości, druk ostry jak żyleta i zawsze bardziej lubiłam sztywne okładki od obwolut, ale litości… Nie dość, że omatopeje w ogóle nie usunięte, to jeszcze przetłumaczona jest co dziesiąta, o ile nie dwudziesta. Strasznie to razi w oczy. Tłumaczenie też wydało mi się drętwe. A może po prostu rozpieściły mnie tłumaczenia Kotori?
Tak, czy inaczej: niezła, choć sztampowa manga z nienajlepszej jakości wydaniem. Daję 6/10.
Uwag kilka
Króciutka historia z nieśmiałym barmanem też bardzo mi się spodobała, chyba najbardziej z całego tomiku. Było w niej coś uroczego i ciepłego.
Gorzej z główną historią. Asahiego najchętniej skopałabym okutym butem, może wtedy przestałby użalać się nad sobą i wziął sprawy w swoje ręce. Nienawidzę mimoz, a główny bohater to ich modelowy przykład. Z Natsume też jest niewiele lepiej. Ta cała jego ciapowatość i dobre serce wydawały mi się bardzo nienaturalne. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że takie coś chodzi po ziemi i nie zginęło w pierwszych latach samodzielności. Z całej obsady jeden Hiromi nie wzbudzał we mnie morderczych skłonności. Trochę szkoda, bo w moim odczuciu kiepskie postacie położyły całkiem ciekawy pomysł przewodni.
Z kreską jest różnie – z jednej strony bardzo spodobała mi się jej szkicowość, umowność i sposób wykonania kolorowych ilustracji – były śliczne! Z drugiej zaś strasznie denerwował mnie kompletny brak proporcji. A to dłonie jak u goryla, a to szyja jak u dresiarza, a to znów korpus nienaturalnie wydłużony. O moich ulubionych barach jak szafa trzydrzwiowa nie będę nawet wspominała. I nie potrafię powiedzieć, czy bardziej mi się podobała czy irytowała.
Podsumowując, wydaje mi się, że żeby ten tytuł się spodobał, trzeba mieć z jednej strony duszę romantyczny, a z drugiej sporą odporność na wkurzające postacie. Jednocześnie wydaje mi się, że ta manga raczej nie trafi w gusta młodszych czytelników. Porusza dość mroczne strony ludzkiej osobowości i robi to w wyjątkowo ciężki sposób (choć bez epatowania okrucieństwem), w nie do końca przyjaznej szacie graficzne. Choć może się mylę i to babranie się w nieszczęściu trafi też do nich?
Ja daję dobre 6/10.
Re: Kwik
Niech JPF zrobi coś z tymi tytuami, bo to kolejny zupełny niewypał.
Re: Jest warte ??
Sama też bardzo lubię twórczość Christie (przeczytałam większość jej książek) i Doyla, ale nie lubię rozwiązywać zagadek kryminalnych. Wolę delektować się formą, niż głowić nad rozwiązaniem. Jednak w przypadku Doubt odpowiedź na zagadkę kto zabija była tak oczywista, że niemal od razu na to wpadłam. Inna sprawa, że wytłumaczenie jak i dlaczego było koszmarnie naciągane, nierealistyczne i dziurawe jak moje rajstopy po tańczeniu przez pół nocy boso.
Na szczęście nie jestem recenzentem, tylko zwykłym czytelnikiem i mogę mieć w nosie obiektywizm. I to pozwala mi na ocenienie Drug‑On na poziomie 7/10. Dlaczego? Bo czytając za pierwszym razem (świeżo po wydaniu każdego tomu) nie miałam żadnych kłopotów z nadążeniem za akcją (mimo ponad półrocznych przestojów), a czytając za drugim razem (już wszystkie na raz) uwinęłam się w dwa dni i bardzo dobrze się bawiłam (ale było +40 stopni w cieniu, więc mój mózg mógł nie pracować poprawnie). Bo uważam, że wątek Jacka był naprawdę fantastycznie poprowadzony i nawet nie tak głupi pod względem psychologicznym (poznanie jego historii bardzo zgrabnie wytłumaczyło jego charakter). Bo podobało mi się, że bohaterowie często zmieniają ubrania i fryzury (a to drugie to w mangach rzadkość), czasami nawet drastycznie, a mimo to zawsze są rozpoznawalni. Bo polubiłam Jacka i Dorothy. Bo w końcu kilka razy w trakcie czytania miałam przyjemne ciarki na plecach (tak, mam ciągoty sadystyczne, przyznaję się bez bicia).
I zgadzam się z recenzentem, że w przypadku tej mangi warto zasięgnąć jak największej ilości opinii. To wyjątkowo nierówna pozycja i bardzo łatwo może zirytować, jak i bardzo się spodobać. Sama proponuję czytać ją bez nastawiania się na coś wybitnego, bo najlepiej sprawdza się w roli bezpretensjonalnego czytadła w przerwie między naprawdę dobrymi seriami. Ot, taki ładnie narysowany odmóżdżacz.
Re: Jest warte ??
Sama dobrze się bawiłam na Doubt, i nie żałuję, że go kupowałam, ale też raczej nie polecam. Przekombinowane, wątpliwe psychologicznie, naciągane logicznie… ale rysunki niezłe. I klimat przez pierwsze trzy tomy też niczego sobie. Ale co kto lubi.
Z resztą, jakby mieli wydać na papierze toaletowym w rozmiarze pół tomika to i tak kupię. Po prostu nie przepuszczę tak dobrej mangi.
Re: Polskie wydanie
A dwa dni temu martwiłam się, że poza MegaManga i pojedynczymi tytułami nie ma na rynku mang dla mnie.
Wydanie polskie
Ponoć całość ma się zamknąć w 10‑12 tomach, obecnie wydane jest 8.
Nie wiem jak inni, ale ja się bardzo cieszę.
Pierwsze koty za płoty
Postaci są szczerze powiedziawszy, trochę nijakie i bardzo typowe. Ale co zdecydowanie mi się spodobało nie został zachowany podział na wiotkich uke i męskich seme. Właściwie tylko w środkowym epizodzie można wskazać jaką kto pełni rolę w związku, w pozostałych nie jest to takie oczywiste i chwała za to. Nie zmienia to faktu, że postacie są zbiorem najpopularniejszych schematów z obowiązkową nieumiejętnością wyrażania uczuć. Ale nie irytują i za to plus. Trochę ponad przeciętność wybija się główny bohater z drugiej historii (znowu), bo nieczęsto w mangach z gatunku BL spotykamy babiarza i podrywacza kliknij: ukryte (który do tego do końca nie zmienia swojej orientacji!). Nie powiem, miła odmiana. Podsumowując za postacie daję mały plusik.
Inna sprawa ma się z kreską. W recenzji tomiku wspomniano o nadużywaniu rastrów. Ja muszę wspomnieć o pewnej sztywności i surowości rysunku, po której widać brak wyrobienia. W niektórych ujęciach postacie mają dziwne proporcje, albo krzywe twarze. Zwłaszcza widać to w ujęciach „z góry” czy „trzy czwarte”. Tła praktycznie nie istnieją, a jeżeli już to są szczątkowe i sztampowe jak wszystko. Jakieś szafki, płyty boiska, ledwie zaznaczone ściany. Ale ogólnie nie jest źle. Przynajmniej postacie różnią się wyglądem i wyglądają na facetów, a to dla mnie zawsze plus.
Co do jakości wydania również muszę trochę ponarzekać. Studio JG rozpieściło mnie poprzednimi wydaniami, o rewelacyjnej „Opowieści Panny Młodej” nie wspominając, tak więc spodziewałam się porządnie wydanego tomiku. Dostałam co prawda dobrej jakości papier, ostry druk i solidne klejenie, ale już numeracja stron prawie się nie pojawia, co czyni korzystanie z spisu treści problematycznym, a czcionka często wydawała mi się zbyt mała w stosunku do dymków, co owocuje wrażeniem braku wykończenia tomiku. Jakby wkleili tekst, ale zabrakło czasu na jego obrobienie. Raził również brak wyraźniejszych stron tytułowych rozdziałów, ale to już wina autorki, a nie wydawnictwa.
Tak więc ponarzekałam sobie, ponarzekałam, ale z ręką na sercu całkiem nieźle bawiłam się na tej mandze. Nauczona doświadczeniem yaoistki i innymi debiutanckimi mangami jakie czytałam, nie spodziewałam się niczego specjalnego. Tak więc nie rozczarowało mnie to, że manga jest przeciętna, sztampowa i wtórna. Za to czytała się całkiem miło i szybko, nie posiadała jakiś rażących błędów, ani nie wywoływała zgrzytania zębami. A to przecież też jest pewne osiągnięcie. Postacie dały się lubić, co ważne; kreska ani razu nie spadła poniżej pewnego poziomu, a z tym bywa różnie w debiutach, a całość skutecznie umiliła mi wieczór. Całość oceniłabym na 5/10, ale za drugą historyjkę podniosę ocenę do 6/10. Tak na zachętę.
A co do gimbaza, to mam wrażenie, że seria Mega Manga ze względu na dobór tytułów i ceny nie jest przeznaczona dla nich. Może poza tytułami Ito, bo jak wiadomo nic tak nie przyciąga nieletnich jak tabliczka „tylko dla dorosłych”.
Ale bardzo się cieszę, że wydadzą właśnie ten tytuł.
Nic specjalnego
Kaori działała mi na nerwy, cały czas się zastanawiałam, dlaczego główny bohater nie rzucił jej w diabły gdy zaczęła stroić fochy i krzyczeć na niego zupełnie bez powodu. Miałam wrażenie, że dziewczyna nie umie normalnie rozmawiać, tylko krzyczy albo stroi fochy. Naprawdę, największą zagadką Gyo było dla mnie to, jakim cudem Tadashi nadal z nią jest. Nie wiem, może cierpi na jakąś odmianę masochizmu? Inne postacie w porządku, wypadły całkiem przekonywująco w świecie chaosu i postępującego szaleństwa.
Fabuła, jak to w horrorach, naciągana i idiotyczna, ale poprowadzona sprawnie i dość wciągająca. Dość powiedzieć, że przeczytałam mangę w pół dnia zaniedbując naukę, czego pewnie będę niedługo żałowała. Zakończenie trochę niedopracowane – czytając je miałam wrażenie, że autora goniły terminy i zabrakło mu czasu by całość logicznie i porządnie zwieńczyć. Trochę szkoda.
Trudno ocenić mi kreskę. Z jednej strony lubię styl Junji Itou – nie sposób odmówić mu sprawności w rysowaniu obrzydliwości i wykrzywionych w strachu twarzy. Z drugiej niektóre jego pomysły były po prostu śmieszne – jak czołg ostrzeliwujący rybę na odnóżach, czy kliknij: ukryte sposób podłączenia ludzi do mechanizmu. Ja rozumiem, jaka idea mu przyświecała, ale przez cały czas zastanawiałam się, co by powiedział Freud na takie umieszczenie rur? I obsesyjne zachowanie Tadashiego? Psychoanalityk mógł by z Gyo wyciągnąć naprawdę ciekawe wnioski.
Dodatkowe historyjki były nierówne – pierwsza idiotyczna i zupełnie nie logiczna, druga za to wyśmienita.
Podsumowując cały tomik chciałam wystawić ocenę 5, bo nie było to nic wybitnego, ale też czytałam głupsze rzeczy, ale… ale wieczorem, kiedy kładłam się spać cały czas miałam przed oczami odnóża z ich więźniami. I czułam się naprawdę nieswojo. I za to daję 6, z nieśmiałą rekomendacją.
Wzbudza emocje
Była to przemożna irytacja na główną bohaterkę i potrzeba nakopania jej, może nawet ze skutkiem śmiertelnym. Boże, jak ja tą kobietę znielubiłam. Emo nastolatka, która, cytując recenzję innej mangi Hanami, dobra jest tylko u użalaniu się nad sobą. Miała trudne dzieciństwo i to staje się idealną wymówką, by nie robić ze swoim życiem nic. Tylko stoi i płacze nad sobą, a autorka na siłę próbuje zmusić nas byśmy jej współczuli. Nie cierpię takich postaci i takiego podejścia do nich. Bohaterowie męscy też dużo lepsi nie byli, zamiast trzepnąć tą, jak jej tam, Satsuki, i kazać jej wziąć się w garść czy rzucić ją w cholerę jeszcze podjudzali jej użalanie się nad sobą. Zdecydowanie za postaci daję minus.
Narracja też nie jest wybitna – jest rwana i dość chaotyczna. Utrudnia odbiór dość prostej fabułki. Zdecydowanie autorka próbowała wepchnąć zbyt długi okres czasu w jeden tomik – w efekcie trzykrotnie mamy ten sam schemat – bohaterka poznaje faceta, bohaterka zaczyna przywiązywać się do faceta, bohaterka wycofuje się rakiem bo przecież i tak będzie nieszczęśliwa. I zero refleksji, że tak naprawdę tylko wykorzystywała biednych kolesi. Może gdyby było więcej stron poznalibyśmy ją od innej, mniej jęcząco‑rozczulającej się nad sobą strony, i w efekcie zyskałaby jakąkolwiek pozytywną cechę, ale autorka uznała, że tak jest dobrze i wyszło co wyszło.
Kreska nie ratuje sprawy – jest bardzo uproszczona i wręcz uboga. Mało rastrów, tła są by były, dużo czerni i bieli. Normalnie to by mi nie przeszkadzało, ale tutaj jest dodatkiem do wątpliwej jakości historii i trochę razi. Choć muszę przyznać, że widywałam gorzej narysowane mangi. Za to muszę pochwalić okładkę – jest po prostu śliczna i to ona zachęciła mnie do sięgnięcia po ten tytuł.
Hanami wypuściło kilka mang josei, czytałam albo wszystkie, albo większość z nich. Do każdej miałam jakieś zastrzeżenia, ale żadna z nich nie wywołała we mnie tylu negatywnych emocji co Anagram. Nie polecam tej mangi nikomu. No chyba, że ktoś chce poczytać o użalającej się nad sobą, niedojrzałej kobiecie która absolutnie nie może się zdecydować, czego chce od życia. Wtedy droga wolna.
Boże, ale to głupie
Inną bajką są dodatkowe historyjki… ujmę to tak, na pierwszej z nich dostałam padaczki śmiechowej. Na drugiej się poryczałam, bynajmniej nie ze wzruszenia. Obie skojarzyły mi się z niemieckimi pornolami – jak w nich fabułka jak gumka od majtek i tylko po to by para zeszła się w łóżku (albo poza nim, w końcu to porno), postacie byle jak naszkicowane (zapomnijcie o psychologii, jest niepotrzebna) do tego garść wzruszeń i wiadro naiwności. Dialogi są wybitnie kretyńskie (rozmowa między studentami na chwilę „przed” była szczytem), ciąg przyczynowo skutkowy powala głupotą („próbowałeś mnie zabić, ale kochałeś mojego ojca, więc ci wybaczam i chodźmy do łóżka” – litości), patos wylewa się z kadrów i wali pięścią między oczy – patrzcie jakie to wzruszające, jak wiele przeciwności musieli przejść by się zejść itp. itd.
Rysunkowo jest nieźle – może poza wspomnianym wyżej zezem i kolorową ilustracją w środku, która skojarzyła mi się z shotą (a to kiepska rekomendacja), fabularnie natomiast… Za to muszę pochwalić tłumaczenie – potoczne, płynne, po prostu dobre (podejrzewam, że dobre wrażenie głównej historii zawdzięczam głównie jemu).
Czy polecam? Sama nie wiem. Może jak ktoś lubi momenty, a nie ma odwagi obejrzeć normalnego hentaia? Bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. No, chyba, że ktoś chce się pośmiać. Albo, jak ja, przekonać się, że znaczna część yaoiek nie jest warta funta kłaków. Przysięgam, po „Szkarłatnym Kwiecie” trochę potrwa zanim kupię następną mangę yaoi. Po prostu moja cierpliwość do gatunku poważnie się nadwyrężyła.
Starzeję się
Czy polecam „Morfinę”? Raczej tak, ale pod warunkiem odporności na tanie wyciskanie łez. Ja dałam 6/10 i jestem zadowolona z spędzonego z tym tytułem czasu. A jeszcze bardziej cieszy mnie to, że wypożyczyłam ją z biblioteki i nie musiałam, za nią płacić. Bo chyba jednak nie jest warta tak dużych pieniędzy.
Zaskoczenie
I się rozczarowałam, bo „Zoo zimą” spodobało mi się bardziej niż wymienione wyżej tytuły razem wzięte. Nie wiem dla czego, ale wciągnęła mnie ta nudnawa, spokojna historia początkującego mangaki. Chyba się naprawdę zestarzałam, bo obiektywnie patrząc w tym komiksie nic się nie dzieje. Bohater chodzi, gada, rysuje, czasem wypije coś mocniejszego i tak naprawdę nic z tego nie wynika, a ja nie mogłam się oderwać. Było w tej zwyczajności coś ujmującego, przykuwającego uwagę, jakieś wrażenie (pewnie dzięki temu, że jest to produkt na poły autobiograficzny), że postacie naprawdę żyją i przeżywają realne problemy. I to mnie z szczętem ujęło. Nadal nie jest to manga wybitna, artystyczna i och, ach, ale bardzo solidne, by nie powiedzieć, po prostu dobre czytadło obyczajowe, z niegłupim i nie narzucającym się morałem.
Polecam ludziom starszym, którym niestraszne jest ślimacze tempo wydarzeń i czytanie o niczym. A dla osób zainteresowanych jak wygląda praca mangaki od kuchni jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Ja daję solidne 7/10 i pierwszy raz w najmniejszym nawet stopniu nie żałuję, że skusiłam się na dzieło Jirou Taniguchiego.
Jakuza zdrową tkanką narodu Japońskiego
Inaczej, zwłaszcza jak zacząć się zastanawiać, to tytuł będzie zupełnie niestrawny. 4/10