Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 kreska: 8/10
fabuła: 6/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,67

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 9
Średnia: 7,78
σ=1,31

Wylosuj ponownieTop 10

Thomas no Shinzou

Rodzaj: Komiks (Japonia)
Wydanie oryginalne: 1974-1975
Liczba tomów: 3
Tytuły alternatywne:
  • Heart of Thomas
  • トーマの心臓
Tytuły powiązane:
Gatunki: Dramat
Postaci: Uczniowie/studenci; Miejsce: Europa; Czas: Przeszłość; Inne: Shounen-ai/yaoi

Zapowiadająca narodziny nurtu shounen­‑ai, utrzymana w mistycyzującym, lekko gotyckim klimacie historia bolesnych kryzysów, duchowych przełomów i wzniosłych afektów. Rzecz troszkę zapomniana, troszkę trącąca myszką, ale niepozbawiona staroświeckiego wdzięku.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Gwazdka

Recenzja / Opis

Thomas Werner, trzynastoletni wychowanek męskiego gimnazjum z internatem w niemieckim miasteczku Schlotterbetz, zostaje znaleziony martwy u stóp wiaduktu biegnącego nad torami. Oficjalnie mówi się o nieszczęśliwym wypadku, ale istnieje też bardziej niepokojąca wersja wydarzeń. Zna ją jeden ze szkolnych prefektów, cichy, ciemnowłosy Juliusmole Bayhan, rok starszy od Thomasa wzorowy uczeń i obiekt jego nieodwzajemnionego uczucia. Juli otrzymuje list, najwyraźniej wysłany przez Thomasa tuż przed śmiercią i zawierający, obok wyznania miłości, jasną sugestię samobójstwa. Choć stara się zachować pozory opanowania, czuje się wewnętrznie zdruzgotany, co nie umyka uwadze jego przyjaciela i współlokatora, Oskara. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy do szkoły przybywa nowy podopieczny, Eric, łudząco podobny do samobójcy. Jego pojawienie się sprowokuje całą lawinę dramatycznych wydarzeń, dopuści do głosu pokaźny zestaw długo tłumionych emocji oraz doprowadzi – w iście katarktycznym finale – do ujawnienia kilku bolesnych, pieczołowicie skrywanych tajemnic.

Pomysł opowieści o gimnazjalistach z Schlotterbetz narodził się w Tokio, kiedy Moto Hagio dzieliła pokój z inną „matką reformatorką” mangi shoujo, Keiko Takemiyą. Za sprawą wspólnej znajomej obie przeczytały wówczas powieść Hermana Hesse pt. Demian oraz obejrzały film Les amitiés particulières Jeana Dellanoy. Wrażenie było tak silne, że stało się inspiracją dla dwóch pionierskich tytułów z gatunku yaoi tudzież shounen­‑ai: Kaze to Ki no Uta Keiko Takemiyi oraz właśnie Thomas no Shinzou Moto Hagio. Można by w tym miejscu zapytać, cóż to były za dzieła, które na zawsze odmieniły oblicze japońskiego komiksu dla dziewcząt?

Utwór Hessego stanowi typowy przykład powieści inicjacyjnej. Funkcję pierwszoosobowego narratora pełni w nim Emil Sinclair, który opowiada dzieje swego pożegnania z dzieciństwem oraz daje świadectwo wpływu, jaki wywarł na jego światopoglądowe dorastanie charyzmatyczny kolega szkolny, tytułowy Maks Demian. Film zaś to adaptacja książki Rogera Peyrefitte’a o dwóch uczniach katolickiego gimnazjum we Francji, czternastoletnim George’u i dwunastoletnim Alexandrze, których nie do końca jednoznaczna więź budzi żywiołowy sprzeciw otoczenia i kończy się samobójstwem młodszego chłopca. Wystarczy rzut oka na zestaw wymienionych tematów i motywów, by zrozumieć, skąd nagle w twórczości młodych mangaczek fascynacja zamkniętymi, ekskluzywnie męskimi społecznościami, ulokowanymi w egzotycznych europejskich sceneriach oraz kipiącymi zarówno od wzniosłych fascynacji, jak i od podejrzanych żądz. Z sugestywnego zaprezentowania tych ostatnich zasłynęło przede wszystkim Kaze to Ki no Uta. Thomas no Shinzou, choć powstałe na fali podobnego impulsu twórczego, jest zdecydowanie mniej kontrowersyjne i pewnie dlatego pozostało w cieniu. Szkoda, bo należałoby obie mangi wymieniać obok siebie jako swoisty awers i rewers – jeden tytuł jest na wskroś przeniknięty zmysłowością, drugi opowiada o zawiłych perypetiach miłości „duchowej”.

Tytuł Thomas no Shinzou, czyli „Serce Thomasa”, z jednej strony jest bardzo adekwatny, a z drugiej – nieco mylący. Z pewnością dobrze oddaje introspektywny charakter mangi. Wzorowanie się na klasycznym bildungsroman (dosłownie: powieści o „formowaniu się”), nałożone na i tak już obecne w shoujo zainteresowanie emocjami i relacjami, skutkuje utworem skupionym przede wszystkim na dojrzewającej psyche bohaterów. Wydarzenia są u Moto Hagio ważne o tyle, o ile obnażają ludzkie wnętrza. Innego obnażania, jak również koncentracji na organach innych niż serca, nie stwierdza się! Komu to nie wystarczy, by cieszyć się lekturą, powinien poszukać wrażeń gdzie indziej.

Choć fabuła Thomas no Shinzou oferuje całkiem uczciwą ilość istotnych zwrotów akcji, niespodziewanych „rozpoznań” i „wtajemniczeń” w mroczne sekrety przeszłości, to jednak przez większość czasu koncentruje się po prostu na zwykłym szkolnym życiu. Uczniowie Schlotterbetz uczestniczą w lekcjach, ćwiczą szermierkę, korzystają ze stołówki, biblioteki czy laboratorium. Rozmawiają. Czasem podróżują do domów. Nuda? Niekoniecznie, ponieważ owe prozaiczne czynności Moto Hagio potrafi podszyć subtelnym napięciem, zamienić w całkiem frapujący spektakl niemych, ale wymownych spojrzeń i gestów. W hermetycznym uniwersum internatu, nieważne czy w kaplicy, na słonecznym dziedzińcu, czy w kameralnych sypialniach, bohaterowie przyglądają się sobie, snują domysły, tropią cudze sekrety, oceniają się wzajemnie, hodują drobne zazdrości i wielkie lęki, pielęgnują przywiązania, lojalności i fascynacje. Ani się człowiek obejrzy, a zostaje „wessany” w utajony pod powierzchnią codziennej rutyny świat zaciekłych psychomachii oraz skomplikowanych, niejednoznacznych związków.

Najwięcej miejsca i uwagi Moto Hagio poświęca zmaganiom „dusznym” czternastoletniego Juliego. Moim zdaniem nie od rzeczy byłoby nadanie całej mandze tytułu Juli no Shinzou, ponieważ to właśnie postać wzorowego prefekta stanowi oś wszystkich wydarzeń. Wokół jego osoby atmosfera jest „najgęstsza”. On ma najwięcej do ukrycia. Jego otacza aura najsilniejszych emocji. Ku niemu kierują się (lub o niego „zahaczają”) uczucia pozostałych bohaterów, w tym tytułowego słodkiego, potulnego Thomasa, który pojawia się na początku, by malowniczo za Juliego umrzeć, a później powraca już tylko jako wspomnienie, dręczący wyrzut sumienia, duch, sen, idea, katalizator zmian. Ów „bezcielesny” status sprawia, że jako wszechobecne uosobienie „odkupieńczej” miłości Thomas sprawdza się świetnie, jednak jako postać wypada stosunkowo blado. Innych charakterów owa „bladość” na szczęście nie dotyczy.

Juli – jak na protagonistę z prawdziwego zdarzenia przystało – posiada osobowość bogatą i intrygującą. Na zewnątrz ułożony, opanowany, obowiązkowy i odpowiedzialny, wewnątrz pogmatwany, cierpiący i wyalienowany, nie jest – co się często przydarza przy tym zestawie cech – wywołującą politowanie ofermą, „pacholęciem w opałach”, istniejącym li tylko po to, by emanować bólem istnienia oraz budzić instynkty opiekuńcze bardziej zaradnych kawalerów. Desperackim i autodestruktywnym perfekcjonizmem potrafi doprowadzić czytelnika do szału, ale potrafi też zaimponować. Bo Juli się stara. Ma charakter. Nie poddaje się. Bywa nieprzewidywalny – okrutny, nieobliczalny, gwałtowny – tak jak nieprzewidywalne są jednostki poddane nieustannej silnej presji. Nie mniej charyzmatyczną postacią jest Oscar, skądinąd mój ulubieniec. To typ niepokorny, nieco łobuzowaty, w przeciwieństwie do „wzorowego” Juliego będący na bakier z regułami szkolnymi, ale równocześnie najdojrzalszy z grona młodszych uczniów, najbardziej zrównoważony, cierpliwy i wielkoduszny. Baczny obserwator, zawsze nieco z boku, jednocześnie zdystansowany i zaangażowany, bezbłędnie rozszyfrowuje obsesje otaczających go osób, zwłaszcza skrytego ciemnowłosego prefekta. Możliwość obserwowania relacji tych dwóch osobowości – pełnej troski, ciepła i nienatrętnej czułości – stanowi, przynajmniej dla mnie, jedną z największych zalet tytułu. Mimo pozornej nonszalancji, Oskar zazdrośnie czuwa nad Julim, chroni go, czasem zmusza do porzucenia pancerza „idealnej obojętności”. I znów, ponieważ nie waha się używać prowokacji „dla dobra” prowokowanych, bywa sarkastyczny czy bezwzględny, nie kostnieje w nudny obraz rycerza bez skazy. Miałam duże obawy co do postaci „sobowtóra” Thomasa, na szczęście jednak okazały się one nieuzasadnione. Trudno nie docenić tej odrobiny fermentu, jaką Eric wnosi w społeczność Schlotterbetz. Rozpuszczony, ale też niesłychanie spostrzegawczy brzdąc, który dopiero uczy się funkcjonować w nieprzyjaznym świecie, zrzucającym na jego głowę tysiąc oburzających zakazów i nakazów, ma teoretycznie wszelkie dane po temu, by męczyć i irytować, ale – o dziwo – wcale tego nie robi. Przeciwnie, jest całkiem uroczy. I fabularnie potrzebny. Wprowadzając w opowieść pierwiastek nieskażonej społecznymi konwencjami szczerości oraz egocentryczne przekonanie o prawie każdego do bezwarunkowej miłości, Eric podkreśla istnienie w Thomas no Shinzou wątków zakłamania, uczuciowej maskarady oraz emocjonalnego opuszczenia. Żałuję tylko, że autorka nie poświęciła więcej miejsca małemu Ante. Jak na bohatera drugiego planu ów młodociany oportunista i manipulator udał się pierwszorzędnie.

Postacie, nawet jeśli współczesny czytelnik może je odebrać jako nadmiernie egzaltowane, stanowią największą wartość Thomas no Shinzou. Były wprawdzie momenty, w których ich osobiste historie (zwłaszcza rodzinne), problemy czy wybory wydały mi się nazbyt odległe, za mało realistyczne, wręcz przekombinowane, ale jednak – jakimś dziwnym sposobem – nie przeszkodziło mi to przywiązać się do nich, uwierzyć w ich nastoletnie udręki i śledzić z autentyczną troską, jak rozpaczliwie walczą – przede wszystkim w sobie – o zdefiniowanie i uznanie własnego bycia. Najbardziej zażarte wewnętrzne konflikty i najbardziej znaczące wewnętrzne przemiany prowokowane są u Moto Hagio przez ważnych „innych” – rodziców, opiekunów oraz współuczniów. Jeszcze raz chciałabym w tym miejscu podkreślić, że choć relacje przywiązania, zafascynowania czy zazdrości, jakie rodzą się między chłopcami z Schlotterbetz, są intensywne, fabularnie znaczące i angażujące dla czytelnika, raczej nie postrzega się ich w kategoriach „romantycznych”, a tym bardziej erotycznych (sama autorka, choć ma perfekcyjną okazję do wykorzystania motywu rywalizacji w obrębie „trójkąta romantycznego”, zupełnie ją ignoruje). Jednym z powodów jest zapewne wiek protagonistów – wszyscy są bardzo młodzi.

Wrażenie „nieletniości” i powiązanej z nią niewinności zostaje dodatkowo pogłębione przez mocno androgyniczne projekty postaci. Nie jest to przy tym androgyniczność właściwa współczesnym wizerunkom mangowych bishounenów, polegająca na łączeniu erotycznych powabów cielesności męskiej i żeńskiej. Bohaterowie Moto Hagio – także wielkoocy i delikatni – swoją ambiwalentną, na poły dziecięcą, na poły dziewczęcą urodą mają wzbudzać raczej zachwyt i czułość niż pożądanie. Słusznie czy nie, ja widzę w nich istoty jakby „przedpłciowe”, jeszcze „nieugenderowione”. Warto pamiętać, że mangaczka początkowo osadziła akcję w szkole żeńskiej i echo tych pierwszych artystycznych wyborów jest w Thomas no Shinzou bardzo mocno wyczuwalne. Chwilami nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czytam nie pierwociny shounen­‑ai, ale rasowe shoujo­‑ai. I widać nie tylko ja, skoro gotowe dzieło zainspirowało film aktorski, w którym role męskie zagrały dziewczęta. Podatność na podobne „transgenderowe” zabiegi stanowi według mnie dowód, że można recenzowaną mangę odczytywać jako opowieść o stworzeniach niedorosłych „w ogóle”, uniwersalną historię o trudach „wykluwania się” z dzieciństwa, skupioną na duchowym wymiarze całego procesu. Postacie Oscara, Erica, a zwłaszcza Juliego czy Thomasa, fabularnie przedstawione jako męskie, ale jednocześnie na wskroś przesycone wrażliwością shoujo, najłatwiej było mi interpretować – zresztą zgodnie z sugestią tytułu – po prostu jako odcieleśnione, uosobione „serca”: nieśmiało wchodzące w dorosły świat, bojaźliwie szukające w tym świecie swojego miejsca, zwracające się ku pierwszym samodzielnie wybranym sprzymierzeńcom, głodne miłości i w niej upatrujące racji swojego istnienia.

Owa alegoryczność i uduchowienie nie wypadłyby zapewne tak wiarygodnie, gdyby nie warstwa wizualna Thomas no Shinzou. Podczas lektury byłam pod dużym wrażeniem sprawności rysunkowej Moto Hagio oraz tego, jak celowo i umiejętnie wykorzystuje ona konwencje estetyczne typowe dla shoujo lat 70. Skonstruowane za pomocą cudnie płynnych, quasi­‑secesyjnych linii „gwiazdookie” projekty postaci nie stanowią jedynie ukłonu w stronę obowiązkowej dekoracyjności komiksu dla dziewcząt, ale aktywnie współtworzą bohaterów. Artystka właśnie za ich pomocą realizuje wcześniej opisaną koncepcję ludzi­‑serc: wzruszająco pięknych, wyidealizowanych bytów, bardziej anielskich niż ziemskich, o przesyconych mistycznym blaskiem oczach, przez które prześwieca intensywność wewnętrznie rozdartych, młodocianych jaźni. Zakochałam się w twarzach Moto Hagio. Są one, według mnie, niebywale pełne wyrazu. Dotyczy to zwłaszcza Juliego, w którego magnetyczny wpływ na otoczenie nie wątpiłam ani przez chwilę, bo sama uległam mu od pierwszych stron. Jest coś głęboko niepokojącego, wręcz niesamowitego w kontraście między żałobnym mundurkiem i grzeczną, przygładzoną, ciemną fryzurką, jaką nosi na co dzień cichy prefekt, a dziką, niemal otchłanną głębią jego spojrzenia. W Julim drzemie tajemnica: rezygnacja, łagodność, słodycz, melancholia, ból, bojaźń, drżenie, wściekłość i wrzask, a Moto Hagio potrafi to wszystko narysować. Osobną kwestią jest użycie typowego dla oldschoolowej mangi shoujo rozmieszczenia paneli. Rozszczepione, nachodzące na siebie, przenikające się wzajemnie, zapełnione monologami wewnętrznymi i symbolicznymi ekwiwalentami intensywnych emocji, doskonale służą introspekcyjnemu charakterowi opowieści. Moto Hagio nie waha się też używać dużych płaszczyzn zapełnionych czernią i owo upodobanie do iście gotyckich kontrastów – zwłaszcza w połączeniu z religijno­‑surrealistycznym obrazowaniem – wzmacnia hipnotyzujący, wizyjny klimat tytułu.

Przyznaję, że po Thomas no Shinzou sięgnęłam bardziej w celach poznawczych niż rozrywkowych. Zapoznanie się z historią chłopców z Schlotterbetz miało posłużyć jako poglądowe dopełnienie moich lektur z historii kultury shoujo. Nie tak skandalizująca jak Kaze to ki no Uta i nie tak radykalna jak Versailles no Bara czy Oniisama e…, manga Moto Hagio świetnie odwzorowuje ideowo­‑estetyczny amalgamat, z którego wyłoniły się wszystkie te rewolucyjne tytuły. Pozwala z bliska obserwować proces modernizowania konwencji shoujo oraz jej „przepoczwarzania się” w shounen­‑ai oraz shoujo­‑ai. Nie spodziewałam się tylko, że ta „przejściowość”, niedojrzałość i ambiwalencja – obecne zarówno w treści, jak i w formie całej historii – okażą się aż tak atrakcyjne i intelektualnie frapujące. Moto Hagio naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Sądzę, że mogę z czystym sumieniem zaproponować Thomas no Shinzou wszystkim osobom zainteresowanym pierwocinami nowoczesnego komiksu dla dziewcząt, wielbicielom staroświeckich, egzaltowanych melodramatów o lekko gotyckim klimacie, a zwłaszcza koneserom stylowej, przesyconej symbolizmem i wizualnym patosem grafiki.

Oczko, 24 lutego 2013

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Shogakukan
Autor: Moto Hagio