Manga
Carat!
- からっと!
„Źle się dzieje w państwie Carat…” – czyli o tym, że życie magical girl wcale nie jest usłane różami, zwłaszcza gdy zostaje się takową z łapanki…
Recenzja / Opis
W magicznej krainie Carat nadszedł czas wyboru nowej królowej. Dwie urocze czarownice, Yuni i Melissa, są zmuszone stoczyć pojedynek o tron i rękę śpiącego królewicza Heniela. Dziewczynki, będące najlepszymi przyjaciółkami, nie mają jednak ochoty okładać się zaklęciami i dlatego wpadają na genialny pomysł, by ten przykry obowiązek zwalić na kogoś innego. W tym celu udają się na Ziemię i wyszukują odpowiednich „reprezentantów”, którzy skuszeni wizją fajnych mocy i niezłej zabawy, zgadzają się zastąpić nasze słodkie kandydatki na królową. Tym samym czarownicami z przypadku zostają przeciętna uczennica Kanon Baba oraz niejaki Aruto Kashima. Zaprawdę, powiadam wam, to będzie bardzo niezwykły pojedynek…
Czyżby podniosłe sceny walki na efektowne zaklęcia między pięknymi i potężnymi czarownicami? A skąd… Otóż Kanon szybko przekonuje się, że „czarownica” w tym przypadku oznacza tyle samo, co magical girl, z całym dobrodziejstwem inwentarza, to znaczy… Przemiany pod wpływem odpowiedniego hasła‑klucza? Są! Falbaniasta mini i kokardka z broszką? Obecne! Patetyczne i mdłe przemowy o przyjaźni/miłości itp.? Ta… A w życiu! Muszę was rozczarować, drodzy czytelnicy, gdyż nasza heroina nie jest tak wyrafinowana i pełna miłości do bliźniego i świata, jak powinna być. Zresztą o tym, z kim mamy do czynienia, możemy się przekonać już na kilku pierwszych stronach mangi, gdzie skrajny „tumiwisizm”, szczególna podatność na irytację oraz brutalna siła idą ramię w ramię, tuż za Kanon oczywiście. Znacznie lepiej w roli „czarującej panienki” sprawdza się Aruto – absolutnie zachwycony faktem, że może pomachać sobie różdżką, inkantując idiotyczne zaklęcia, a okazji nie brakuje. Ponieważ pojedynek na śmierć i życie nie wchodzi w grę, gdyż ogólne założenia są na to zbyt słodkie, a i nie starczyłoby fabuły na więcej jak oneshot, bohaterowie muszą mieć jeszcze inny cel. Jest nim zdobycie klejnotów reprezentujących różne uczucia, a mających stać się częściami broszki, którą Kanon i Aruto otrzymali od Yuni i Melissy. Żeby było weselej, świecidełka pojawiają się pod postacią wymuskanych bishounenów, decydujących o charakterze walki. Przez jakiś czas wszystko idzie jak z płatka, aż nagle i niespodziewanie pojawiają się mroczni antagoniści – Gerrard, Zen i Issac, czyli „Czterej Genialni Niebiańscy Królowie” (ciii!), pragnący ukraść klejnoty i porwać Heniela.
Brzmi strasznie, prawda? I zapewne takie by było, gdyby nie fakt, że Carat! jest parodią, zgrabnie wyśmiewającą wszystkie schematy znane z mahou shoujo. Począwszy od zaklęć, a na miłości do księcia z bajki kończąc. Fabułę całkowicie dominują kolejne pojedynki o klejnoty oraz starcia z antagonistami – wszystko utrzymane w komediowym tonie i polane dużą ilością absurdu, czego najlepszym przykładem jest fantastycznie rozegrana końcówka. Nawet jeśli na chwilę robi się poważnie, możemy być pewni, że to sprytne zagranie Yoshitomo Watanabe, mające na celu uśpienie naszej czujności. W tej mandze wszystko jest dopracowane i przemyślane, choć warto mieć za sobą kilka pozycji z gatunku, aby w pełni docenić żart twórczyni. Osoba niezaznajomiona z mahou shoujo zapewne w ogóle nie zrozumie intencji autorki, a zaprezentowany humor zwyczajnie do niej nie trafi. A humor ten, trzeba przyznać, jest pierwszego sortu! Czytelnik ma okazję zobaczyć, jak zareagowałaby prawie każda normalna osoba na wieść o tym, że właśnie została magical girl oraz dowie się, dlaczego hasła‑klucze inicjujące przemianę powinny być proste i łatwe do zapamiętania. Poznamy także potęgę wyobraźni – walczyć można naprawdę wszystkim! Ale nie to decyduje o wyjątkowości komiksu, największą zaletą Carat! są dialogi – inteligentne, żywe i bardzo zabawne, ładnie wytykające wszystkie grzechy gatunku i naśmiewające się z nich w sposób ciepły i sprawiający, że jednak nie wstydzimy się własnego hobby.
Przyznam bez bicia, że manga z miejsca „kupiła mnie” główną bohaterką i jej niecodziennym podejściem do życia. Kanon reprezentuje filozofię życiową, zwaną „tumiwisizmem”. Ponieważ nosi okulary, nieco dłuższą spódniczkę i wygląda dość dojrzale jak na swój wiek, koledzy z klasy nazywają ją „przewodniczącą”. Rzecz w tym, że bohaterka oceny ma przeciętne, nieszczególnie lubi się przepracowywać, a jeśli najdzie ją chęć na zmianę (na przykład wizerunku), przekonana, że to zbyt wielki wysiłek, czeka, aż jej przejdzie. Otaczającą ją rzeczywistość i ludzi ocenia surowo i wręcz brutalnie szczerze, co tylko dodaje jej uroku. Serio, zakochałam się – tak sympatycznych, poukładanych i charakternych dziewuszek nie spotyka się w mangach zbyt często. Co więcej, Kanon po przemianie to ciągle ta sama Kanon, tyle że uzbrojona i niebezpieczna!
Nieco inaczej ma się sprawa Aruto. Początkowo chłopak może irytować, zwłaszcza kiedy z takim entuzjazmem bawi się w magical girl. Na dodatek nie pomaga mu fakt, że wygląda jak słodka dziewczynka – śliczny drobny blondynek o wielkich oczętach, który zachowuje się momentami równie infantylnie, jak Yuni i Melissa. Tymczasem okazuje się, że to całkiem sensowny chłop! Co prawda okazji, by to udowodnić, nie ma zbyt wielu, ale te które są, świadczą wystarczająco dobitnie, że wie co robi i wie, co ma w spodniach. Rozumiem osoby, które mogą się zniechęcić do komiksu, widząc go na początku, jednak to naprawdę jest bohater, którego warto uważnie obserwować, ponieważ wydaje mi się (i raczej nie nadinterpretuję w tym momencie), że autorka doskonale przemyślała tę postać i dlatego nie należy sądzić książki po okładce.
Oprócz naszej dwójki „wybrańców” przez mangę przewija się jeszcze kilka istotnych postaci, z Yuni i Melissą na czele, acz one są w zasadzie jedynie ładniutkim tłem dla poczynań Kanon i Aruto. Przy czym „ładniutkie” nie oznacza bezużyteczne i irytujące – dziewuszki są przecudne, można pozachwycać się ich buźkami oraz kostiumami, a także pośmiać z ich dialogów i ogólnego podejścia do całej sprawy. Owszem, to takie obowiązkowe maskotki, tyle że tym razem udane. Zostają jeszcze antagoniści, ale widzieliście, jaki mają przydomek, więc nie trzeba chyba rozwijać myśli? Ale tak, generalnie jest tak żałośnie, jak wygląda (i zabawnie przy okazji).
Wizualnie Carat! prezentuje się bardzo ładnie, widać, iż artystka przyłożyła się do pracy. Co prawda główny nacisk położono na projekty postaci, ale ponieważ to właśnie one zajmują dziewięćdziesiąt procent powierzchni komiksu, nie mam większych zastrzeżeń. Ponownie skomplementuję Kanon, która wymyka się schematom i udowadnia, że nie każda magical girl musi być klasyczną bishoujo. Pani Watanabe postawiła na przeciętność i zafundowała naszej heroinie okulary, nieco staroświecki mundurek i przaśne warkocze. Nawet po przemianie Kanon nie wygląda zniewalająco – oczywiście jej strój jest odpowiednio efektowny, wydekoltowany, falbaniasty i w ogóle, ale nie mamy do czynienia z nagłą zmianą w zupełnie inną osobę. Niestety Aruto nie miał tyle szczęścia, gdyż autorka nie dość, że obdarowała go kobiecą urodą, to jeszcze podkreśliła ją kostiumem, jakiego nie powstydziłaby się nawet główna bohaterka Cardcaptor Sakura. Naturalnie jest to tylko potwierdzenie faktu, że mamy przed oczami parodię, a nie właściwego przedstawiciela gatunku. Wracając jednak do ogólników – wszystkie projekty postaci są zróżnicowane, nawet najmniej istotny bohater jest charakterystyczny i nie sposób pomylić go z kimś innym. Kontur jest prosty, bardzo czysto i pewnie prowadzony – widać, iż mangaczka ma wyrobioną rękę i radzi sobie z anatomią czy oddaniem uczuć, dlatego postacie nawet w oddaleniu wyglądają dobrze. Mimo iż pani Watanabe praktycznie nie stosuje światłocienia, a rastry traktuje jako formę wypełnienia pustej przestrzeni, całość sprawia wrażenie dopracowanej, na co ma zapewne wpływ efektowny rysunek. Nieco gorzej jest z tłem – częstokroć pustym lub prowizorycznie zamaskowanym rastrem. Może nie rzucałoby się to w oczy tak bardzo, gdyby nie to, że kiedy już pojawia się jakiś krajobraz, zazwyczaj jest on nieźle zakomponowany i wychodzi na to, że duża ilość bieli wynika z lenistwa artystki. Ogólnie manga sprawia wrażenie dość „jasnej” – niewiele tu kontrastów, a duża ilość wspomnianej wyżej bieli i jasnych szarości potęguje to odczucie. Carat! to zdecydowanie nie jest plastyczne arcydzieło, a raczej klasyczny przedstawiciel gatunku – ładny, przyjemny dla oka i estetyczny. Ot, forma idealnie dopasowana do treści!
Carat! czytałam dwa razy i za każdym bawiłam się równie dobrze. Wysoka ocena absolutnie nie oznacza, że oto przedstawiam Wam prawdziwe dzieło sztuki, mangę, którą zapamiętacie po wsze czasy. To po prostu kawałek wyjątkowo sympatycznej i porządnej rozrywki, będący jedną z lepszych parodii, z jakimi miałam styczność. Na korzyść tego komiksu z pewnością przemawia inteligentny humor oraz nietuzinkowa główna bohaterka, tak różna od tego, do czego przyzwyczaiły nas tytuły spod znaku magical girls. Wydaje mi się, że żaden miłośnik mahou shoujo nie poczuje się urażony tak zgrabną parodią jego ulubionego gatunku, bo przecież trzeba mieć odrobinę dystansu do własnego hobby.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Mag Garden |
Autor: | Yoshitomo Watanabe |