RESIDENT EVIL marhawa desire
Recenzja
Jeżeli na początku mangi, na okładce której straszy zombi, do jednej z postaci przychodzi list od dawnej miłości, można być raczej pewnym, że nie skończy się na romantycznym spotkaniu po latach. W tym konkretnym przypadku profesor Doug Wright, znany bakteriolog z uniwersytetu w Singapurze, dostaje prośbę o wsparcie w rozwiązaniu problemu wyglądającego co najmniej na początek poważnej epidemii. Oczywiście profesor odpowiada na wezwanie i wraz ze swym siostrzeńcem – studentem (to z nim ma identyfikować się czytelnik) wyrusza do Marhawy, kompleksu szkolnego położonego w głębi dżungli. Nie wiedzą jeszcze, że to, co zapowiadało się na problem natury medycznej, już niebawem przerodzi się w plagę zombi.
Niestety, nie można powiedzieć, aby pierwszy tom Resident Evil napełnił mnie optymizmem co do całej serii. Mniejsza z tym, że opowiadana w nim historia jest dosyć naiwna, a kreska miejscami od linijki; to jeszcze można by przeboleć, choć po prawdzie ostatnimi czasy wyszło w Polsce trochę nowych tytułów, a wśród z nich z pewnością znajdzie się coś lepszego. Gorzej, że komiks jest kiczowaty, ze ślicznymi dziewczątkami, przystojnymi panami, tandetnym dramatem i sporą dozą fanserwisu. I nawet biedne zombi – tudzież inne potwory pojawiające się w na stronach Resident Evil – nie tyle straszą, co zdają się służyć pokazaniu szczegółowo narysowanej broni, podkreśleniu atrakcyjności fizycznej bohaterów (ze szczególnym uwzględnieniem trzeciorzędnych cech płciowych) i innym tego rodzaju wzniosłym celom. Zabrakło przy tym humoru pozwalającego niekiedy na w miarę bezbolesne przyswojenie takiej twórczości. Jednocześnie można zauważyć, że założenia nie były takie złe – nie tak często zdarzają się scenariusze z dorosłymi postaciami w głównych rolach i z jakąś próbą stworzenia podbudowy naukowej dla fabuły. No cóż, wykonanie jak na razie nie zachwyca.
Niedostatki samej mangi po części rekompensuje solidne wydanie. Tomik zaopatrzony został w estetyczną obwolutę z dobrego matowego papieru. Postacie ją ozdabiające dają niezłe wyobrażenie o zawartości komiksu, aczkolwiek bardziej adekwatne byłoby przeniesienie panów z bronią i uczennicy na pierwszą stronę, a zakrwawionego zombi na ostatnią. Dobre wrażenie nie mija po otwarciu tomiku, albowiem czytelnika witają kolorowe, nieźle wydrukowane strony. Przechodzimy do części czarno‑białej i tu niespodzianka – wszystkie strony opatrzone zostały marginesami, zarówno wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi. Tym samym odpadają wszelkie podejrzenia o ucinanie kadrów, a przy okazji znalazło się miejsce na pełną numerację stron. Do druku i tłumaczenia nie mam żadnych zastrzeżeń, a wręcz wypada pochwalić wydawnictwo za staranność w kompletnym przełożeniu onomatopei, bez pozostawiania japońskich znaków.
Inaczej niż typowe wydawane u nas mangi, a bardziej na podobieństwo zwykłych książek, pierwszy tom Resident Evil nie epatuje czytelnika fanartami, komentarzami odautorskimi i innymi tego rodzaju dodatkami. Na 174 stronach znalazł się prolog, sześć rozdziałów i tylko jeden „Special episode”, traktujący o należącej do oddziału antyterrorystycznego Merah Biji. Dodatek ten, aczkolwiek dosyć krótki, uważam za bardzo ważny dla interpretacji omawianego tu utworu. Znalazło się w nim wszystko to, co naprawdę istotne w recenzowanym tomiku – pięknie narysowana broń, walka, a przede wszystkim sceny, w których bohaterka skacze, wydatnie przy tym eksponując biust i pośladki. Wydanie kończy obszerna całostronicowa stopka redakcyjna oraz reklama gry komputerowej Resident Evil: Operation Raccoon City.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 6.2012 |
2 | Tom 2 | J.P.Fantastica | 10.2012 |
3 | Tom 3 | J.P.Fantastica | 1.2013 |
4 | Tom 4 | J.P.Fantastica | 5.2013 |
5 | Tom 5 | J.P.Fantastica | 12.2013 |