Usagi Yojimbo
Recenzja
Czwarty tom serii Usagi Yojimbo tradycyjnie już rozpoczyna się wstępem, tym razem autorstwa Alejandra Jodorowskiego. Ów znany filmowiec i dramaturg (aczkolwiek polski czytelnik kojarzyć go będzie głównie z komiksów Incal i Kasty Metabaronów) również tradycyjnie pod niebiosa wynosi Stana Sakaiego, podkreślając mistrzostwo, smak, wręcz cudowność jego twórczości. No, mili moi czytelnicy, skoro taki wizjoner składa takie hołdy Usagiemu, nie pozostaje nic innego, jak brać się za lekturę!
Inaczej niż we wcześniejszych tomach, mających wyraźnie epizodyczną strukturę, w Spisku Ryczącego Smoka Stan Sakai przestawia jedną długą historię, której akcja rozgrywa się w stosunkowo krótkim czasie. Rozpoczyna ją wizyta Tomoe Ame na zamku pana Tamakuro, wielmoży w prowincji sąsiadującej z ziemią klanu Geishu. Pod płaszczem kurtuazyjnych odwiedzin kryje się misja szpiegowska; jak bowiem wynika z raportów szpiegów Geishu, Tamakuro zbiera armię i odnawia fortecę. W tym samym czasie do prowincji Tamakuro zdążają będący w drodze do zamku Geishu Usagi, ukrywający się przed łowcami nagród Zato Ino, oraz tropiący tegoż Zato Ino Gen. Rozwój sytuacji w fortecy Tamakuro, grożący, jak się okazuje, wybuchem wojny domowej i poważnymi kłopotami dla szogunatu, łączy wyżej wymienioną czwórkę oraz siły pana Hikijiego w niezwykłym sojuszu, mającym zapobiec nadmiernie ambitnym planom Tamakuro. Opowieść zamieszczoną w recenzowanym tomie zamyka Los ślepego miecznika, krótka opowieść tylko pośrednio związana z główną fabułą Spisku Ryczącego Smoka. Stan Sakai zakończył nią wątek Zato Ino i jego wiernego towarzysza, tokage Kropy; odtąd ślepy szermierz będący wcześniej ważną postacią drugoplanową niemal całkowicie znika z kart serii.
W odróżnieniu od poprzednich tomów, Spisek Ryczącego Smoka to opowieść już całkowicie dojrzała, tak od strony fabuły, jak i kreski. Stan Sakai zręcznie snuje skomplikowaną intrygę szpiegowską, bez problemu wplatając w nią poboczne wątki związane z osobami Zato Ino i Shingena, wodza neko ninja. Graficznie recenzowany komiks stoi na bardzo wysokim poziomie. Zniknęło już całkowicie charakterystyczne dla pierwszych tomów przeładowanie kadrów, a postacie nabrały normalnych proporcji. Uwagę zwracają starannie wykończone tła (nie spotkamy tu charakterystycznych dla komiksu japońskiego stron świecących bielą) oraz ambitne umieszczenie większej części akcji nie dość, że w deszczu, to jeszcze w nocy (odwrotnie niż w filmie animowanym, jest to coś, czego twórcy komiksów raczej unikają). Znalazło się także miejsce dla kilku scen batalistycznych – również czegoś, co rzadko mamy okazję zobaczyć w mandze. Wszystko to autor zamieścił na 166. stronach, unikając tak dłużyzn, jak i stłoczenia wydarzeń, i zasługując tym samym na pochwały, które niejako „zaliczkowo” otrzymywał od pierwszego tomu.
Z dodatków niewątpliwie wyróżnia się piąta strona tomiku, która na długo zapadnie w pamięć polskiemu czytelnikowi. Mianowicie Stan Sakai, najwyraźniej pragnąc okazać sympatię dla naszego kraju, stworzył rysunek przedstawiający Usagiego i – chyba – husarza na tle mapy Polski. Właśnie postać owego husarza ma szansę wzbudzić u czytelnika (szczególnie obeznanego cokolwiek z historią) niezatarte emocje. Otóż postać owa narysowana została półnago, ze skrzydłami wyrastającymi z głowy, do tego w hełmie wyglądającym niczym japońskie kabuto i czymś, co wygląda jak rytualny tatuaż na twarzy. Na końcu Spisku Ryczącego Smoka zamieszczone zostały reklamy kolejnego albumu z serii Usagi Yojimbo oraz Polskiego Związku Kendo. Zauważyć można, że reklamę związku ozdabia grafika Jarosława Musiała – niegdyś znanego ilustratora podręczników gier fabularnych.
Jeżeli chodzi o stronę techniczną wydania, to jak zwykle w przypadku wydań Mandragory, nie budzi ona większych zastrzeżeń. Razić mogą jedynie pozostawione angielskie onomatopeje – jest to o tyle widoczne, że polski czytelnik niekoniecznie musi wiedzieć, co oznacza np. „shrict”.