x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Jeden z głównych rysowników serii – Seong‑rak JANG zmarł 24 lipca 2022 roku z powodu wylewu. Najpewniej dlatego ostatnie rozdziały nie robią specjalnego wrażenia, a epilog wygląda jak rysowany przez asystentów.
A pozostała część komentarza w sumie bardzo mi się podoba, bo mam podobne wrażenia. Inflacja mocy jest aż nazbyt absurdalna, a zakończenie mocno rozczarowuje. Mam też dziwne wrażenie, że autorzy tego webtoona od pewnego momentu chcieli go po prostu jak najszybciej zakończyć. Widać to po bardzo macoszym potraktowaniu całego szeregu postaci i wątków oraz pędzącej na złamanie karku akcji.
Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że recenzja powstała na bazie stu rozdziałów, czyli pierwszej połowy manhwy. Komiksy azjatyckie mają bardzo wolny tryb wydawniczy, czego przykładem jest wspomniany na początku Naruto który wychodził w Japonii 16 lat. Dlatego też na Tanuku nie ma praktyki czekania z recenzjami mang i innych komiksów do czasu ich zakończenia.
A to się porobiło.
No ale co z tego skoro ten piękny moment trwa chwilę i już zaraz trzeba wracać do wielkiej krwawej młócki i setki mniejszych i większych tragedii na skale pojedynczych osób i całych nacji. Plus retrospekcje, marzenia Mikasy i inne cuda na kiju. Dużo tego, co jest dziwne tym bardziej, że wcześniej autor pozwalał obie na nudne dłużyzny, w stylu retrospekcji poświęconej ojcu Erena.
Pomimo tego wszystkiego mniej więcej domyślam się, na czym to wszystko się skończy. Atak Tytanów od początku bym pompatyczną opowieścią o nieludzkich poświęceniach prowadzących do połowicznych zwycięstw. Wiadomo też, kogo udało się ochronić, oraz kogo poświecono. Ciekawe tylko, czy autor zdecyduje się na kolejny duży przeskok czasowy, by pokazać jak wygląda ten świat po kolejnych stu latach. Nawet by mnie to nie zdziwiło.
Re: do recenzji tomu 5
Re: Anime
Asmodeus to faktycznie kliknij: ukryte podejrzana postać i właśnie dlatego nie podawałem w tekście jego imienia. Nie chciałem też robić czytelnikom mętliku w głowie, bo kobiece imię zupełnie mu nie pasuje i wyglądałoby jak dziwna literówka. Osobiście jestem zdania, że jego matka nie była do końca zadowolona z faktu urodzenia syna i być może próbowała go wychować jako dziewczynkę. Niespecjalnie jej to wyszło, skoro Asmodeus unika jej jak ognia. To jednak jedynie moja teoria i równie dobrze to Ty możesz mieć rację
Sama recenzja mangi powstała wyłącznie ze względu na jej polskie wydanie, bo była dotąd całkowicie nieznana w fandomie. Dlatego też w zakończeniu chciałem ją porównać do innych tytułów wydanych w Polsce. Pani Arakawa pasowała tu idealnie ze względu na Silver Spoon, oparty na paru podobnych założeniach. A skoro podałem już jedno nazwisko to dodałem jej do towarzystwa uwielbianą przeze mnie Jun Mochizuki. Choć faktycznie porównywanie wciąż początkującej autorki do uznanych mangaczek może być nie w porządku.
Natomiast dzielenie mang ze względu na wydawcę i magazyny w jakich są publikowane jest kłopotliwe. Większość czytelników nie interesuje się specyfiką japońskiego rynku wydawniczego i jest zainteresowana głównie tempem, w jakim wychodzą kolejne rozdziały lub tomy. Sam znam nazwy jedynie paru magazynów, a interesuję się mangą od lat. Nie wydaje mi się też by tryb wydawniczy decydował o jakości kreski. To zależy raczej od talentu i doświadczenia autorki oraz liczby asystentów.
Re: Polskie wydanie
Shingeki no Evangelion rozdział 120
kliknij: ukryte Jeśli dobrze zrozumiałem Ymir nie otrzymała żadnej mocy tytanów, lecz zdolność do niemal nieograniczonego wpływania na umysły i ciała wszystkich spokrewnionych z nią osób. Tak nieprawdopodobna potęga jednakże ją przytłoczyła. Z powodu braku wyobraźni i (być może) inteligencji wykorzystała ją tak jak umiała – zmieniając siebie i poddanych w olbrzymy, zdolne z łatwością karczować lasy, budować drogi i pokonać nawet najgroźniejszych wrogów. W jej prostym umyśle najpewniej wyglądało to całkiem nieźle, więc postanowiła przekazać tą moc swoim dzieciom i wszystkim następnym pokoleniom. Aby do tego doszło musiała się sama uwięzić w świecie poza czasem i przestrzenią, skąd udzielałaby swoich mocy kolejnym władcom Eldian. Wygląda bowiem na to, że potęga jaką otrzymała należy tylko i wyłącznie do niej i zniknęłaby wraz z jej śmiercią. Problem polega na tym, że wieczność spędzona w tym dziwnym miejscu zmieniła ją w bezmyślną lalkę i jedynie od jej gości zależy jak wykorzystają jej moc.
Efektem tego są wydarzenia z kolejnych tomów Ataku Tytanów. Tak się kończy bezmyślne korzystanie z niemalże boskich zdolności do których się nie dorosło i których się ani przez chwilę nie rozumiało. Dwoma tysiącami lat bezsensownego okrucieństwa i ludobójstwa.
Re: Po trzecim tomiku...
Kompletnego napisania od nowa wymaga też akapit poświęcony postaciom. Głównie ze względu na bardzo przedmiotowe traktowanie postaci, a w szczególności trójki głównych bohaterów, chwilami sprawiających wrażenie dodanych na siłę. Autorowi ewidentnie bardziej zależy na prowadzeniu fabuły, niż na własnych bohaterach i chętnie odsuwa ich na bok, nie troszcząc się o rozwój relacji i charakterów. Powiedzmy sobie szczerze – ile razy w ciągu ostatnich tomów Mikasa miała okazję wyjść z roli fruwającego terminatora i okazać trochę osobowości? Raz?
Mimo to jestem zadowolony z własnego tekściku. Ukazał się w czasach, gdy Atak Tytanów był w Polsce kompletnie nieznany, a możliwość jego wydania przez JPF – żadna. Od tego nabił portalowi Tanuki mnóstwo dodatkowych odsłon, zachęcił JPF do zakupu licencji i pewnie nieco zwiększył sprzedaż tomików oraz służył pomocą czytelnikom. Może nie są to ogromne osiągnięcia, ale wystarczą mi w zupełności.
Nowa recenzja będzie jednak niezbędna, tym bardziej, że manga powoli zbliża się do końca. Zaś nowy tekst na pewno zastąpi dotychczasowy jako recenzja główna. Są jacyś chętni?
Re: haisha
Swoja drogą – na jakikolwiek komentarz pod tą recenzją czekałem półtorej roku. A gdy się go w końcu doczekałem okazał się tak radośnie absurdalny, że prawie spadłem z fotela. Mój wewnętrzny troll jest szczęśliwy!
Poważnie...
W momencie gdy pisałem recenzję wciąż nie było jasne jak długim tytułem będzie Shingeki on Kyojin. Zresztą i dziś zgadywanie kiedy się zakończy jest niczym wróżenie z fusów i całość pewnie będzie wychodzić tak długo jak będzie się dobrze sprzedawać w Japonii. W samym tekście jednak jedynymi tego konsekwencjami są ograniczony do minimum i pełen gdybania opis fabuły oraz krótkie zdanie na samym jej początku. Nie mam więc wrażenia by tekst się zdezaktualizował, choć czytelnicy mają prawo traktować go jako niepełnowartościowy, lub jako tanukowy odpowiednik zajawek z Azunime.
Wątpię.
Nie warto jednak wierzyć w taką plotkę, tym bardziej, że rozpoczęła się od jakiegoś anonimowego komentarza na Acepie. A chyba wszyscy wiemy jak mało kosztuje wypisywanie głupot po stronach internetowych. Przyznaję jednak, że Studio JG przyczyniło się do jej powstania ze względu na potworne opóźnienia. Rozumiem, że trudno jest prowadzić parę sklepów stacjonarnych i internetowych oraz wydawać magazyn i mangi, przy okazji dbając by to wszystko wychodziło na plus, pomimo długów Matrasa i wszechwładzy urzędów. Ale jeśli nawet dwutomówki wychodzą w wielomiesiecznych odstępach czasu to nic dziwnego, że czytelnicy się wkurzają. Albo, podobnie jak ja, czekają z zakupem do pojawienia się większej liczby tomów.
W dodatku wydawnictwo osiągnęło już swój cel. JPF od wielu lat słabo zarabiał na seriach dla dziewcząt i nawet pewne hity, jak Ouran, sprzedawały się poniżej oczekiwać. Służąca Przewodnicząca ma natomiast szanse zainteresować zarówno czytelniczki i czytelników, a dzięki kontrowersyjnemu tytułowi już zrobiło się o niej głośno na portalach i forach mangowych. Darmowa reklama jest fantastyczną dźwignią handlu, co widać powyżej. Jeśli serię komentują nawet osoby, które nie tknęłyby jej kijem, to znaczy że Panu Dybale należy się wyściskanie przez całą redakcję JPF'u.
Fascynuje mnie też rozpoczynająca się obecnie moda na tłumaczenie tytułów mang. Do niedawna wydawcy pozwalali sobie na to głównie w wypadku mniej znanych tytułów, albo dodawali polski podtytuł. Ostatnimi czasy jednak nabrali odwagi i efekty tego są w większości warte uwagi. Jak ktoś nie wierzy, to niech postara się wymówić oryginalny tytuł Opowieści Panny Młodej i zastanowić się jak zareagowałaby na niego typowa kasjerka z Empiku czy Matrasa, gdyby poprosić ja o pomoc w znalezieniu tomiku na półce.
Zaraz się jednak to poprawi. Dziękuje za zwrócenie uwagi!
Re: Nie dla czytelników o słabej psychice.
Wątpię. Obaj autorzy mocno przegięli pałę serwując trwającą przez kilkanaście rozdziałów scenę gwałtu. A na takie rzeczy dotąd nie pozwalał sobie chyba nikt, poza autorami porno‑horrorów. W efekcie popularność tej mangi spadła, co wymusiło przyspieszone zakończenie.
Jakieś szanse na kontynuację istnieją, ale nie czeka na nią zbyt wiele osób. A już na pewno nie ja.
Re: Dark fantasy ?
Natomiast porównania do Berserka są po części nobilitujące, bo znam tylko jedne lepsze mangowe fantasy, a po części degradujące, gdyż najnowsze rozdziały na czele z walką z piratami z karaibów są zwyczajnie głupie. Przede wszystkim są jednak oklepane, gdyż większość dyskusji i artykułów w internecie na temat mangowych tytułów fantasy zaczyna się od porównań z Berserkiem, co robi się już nudne.
Poza tym z definicji dark fantasy jest tytułem łączącym fantasy z cechami horroru, co oznacza że SnK mieści się w definicji. Zresztą, widzę że polska wikipedia włącza do gatunku choćby Kroniki Wampirów Anny Rice, na czele z Wywiadem z Wampirem. Pewnie może być to dla niektórych szokiem, ale dobrze pokazuje że ten podgatunek nie ogranicza się do bitewniaków seinen.
Mogę prosić o wersję tego lamentującego okrzyku w mp3? Niestety przekopiowanie go do syntezatora mowy nie dało dobrego efektu, a jako budzik byłby świetny.
Yay! Czyli jednak ktoś to czyta!
Rozdział 43 + małe podsumowanie
Mikasa wścieka się na siebie z powodu niewykorzystania okazji do utłuczenia przeciwników dwoma cięciami mieczy, przez co wszyscy są w ogromnym niebezpieczeństwie. Teoretycznie najgorzej ma Eren spędzający większość stron próbując się zebrać do kupy po ciosie pancernego tytana i rozmyślając nad losem swego przyjaciela, co jedynie coraz bardziej go wkurza. Choć szczękę musiałem zbierać dopiero pod koniec, gdy dostaje power‑up i zamachuje się na wroga. Uwielbiam sposób w jaki ta manga łamie typowe dla shounenów schematy! kliknij: ukryte .Z drugiej strony ewidentnie wygląda na to że wrogowie go potrzebują w bliżej nieokreślonym celu i w najgorszym razie wyrwą mu rączki i nóżki. To też tłumaczy czemu Mikasa wciąż żyje – gdyby coś jej się stało, nie można by liczyć współpracę w głównym bohaterem. Pozostali tez próbują sobie jakoś radzić, tym bardziej że gigantyczny tytan jest nieporównywalnie łatwiejszy do pokonania z powodu swojej ociężałości. Kłopot w tym, że on też ma asa w rękawie i powinien przetrwać do czasu przybycia jego towarzysza. A to rozsądne skoro wynik walki wydaje się przesądzony i Eren mógłby wygrać tylko mając pod ręką jakieś uzbrojenie. Kłopot w tym, że to nie Neon Genesis Evangelion i na wykucie dla niego miecza, nożyka, czy tarczy nie ma co liczyć. Opanowane do perfekcji sztuki walki też na wiele się nie zdadzą, skoro pancerz wroga jest niemal doskonały i wydaje mi się że nawet rzucenie nim na ostry kawałek skały/drzewo/budynek nic by nie dało. Wygląda wiec na to że jedynym sposobem na ratunek byłoby wzięcie jego większego kumpla jako zakładnika lub ucieczka połączona z kombinowaniem jak wykorzystać teren w walce. W końcu ten pancerz musi sporo ważyć i wciągniecie tytana w jakieś podmokły teren mogłoby sporo ułatwić.
Przy okazji zauważyłem jak znakomicie Shingeki no Kyojin wykorzystuje motyw apokalipsy zombi stawiając większość typowych dla niej motywów na głowie. Przeciwnikami są oczywiście bezmózdzy (w większości wypadków) kanibale, ale reprezentujący potęgę natury, a nie śmierci. W końcu tytani pożerają wyłącznie ludzi ignorując wszystkie inne zwierzęta i są bezpośrednio zależni od energii słońca. W ich naturze można się nawet doszukiwać motywu słonecznego wojownika, pod warunkiem wystarczającej wewnętrznej złośliwości.
Inna jest też postawa bohaterów – tu nie chodzi o uciekanie gdzie pieprz rośnie i władza państwa nie sięga, przerywane kolejnymi strzelaninami. Wszyscy tutaj walczą dla dobra swoich rodzin i innych mieszkańców, mając nadzieje na odzyskanie utraconych obszarów miasta. Mało tego – w trakcie walk trzeba na sobie nawzajem polegać, bo pokonanie każdego tytana jest okupione ogromną liczba ofiar, a samotna walka jest z zasady wyrokiem śmierci. Bardzo ważne są też uczucia wyższe i pomimo naprawdę ciężkich przeżyć postacie wciąż są zdolne do współczucia, zaufania i empatii. Choć nie powiedziałbym, że dobrze na tym wychodzą.
Re: Dwa pytania
ps. Akurat z tylu mang yuri Studio JG musiało zdecydować się na takie dziadostwo…
Re: Wrażenia po dwunastu rozdziałach
Zastanawiałem się w trakcie pisania, czy wysłać ten tekst jako recenzję, czy jako komcia i uznałem ze za to pierwsze pewnie dostałbym burę. Jako recka byłby niepełnowartościowy, bo mam za sobą zaledwie dwa z ponad czterech tomów. I diabli wiedzą czy faktycznie całość potoczy się w tym kierunku co myślę, gdyż skanlacje stoją, a polskie wydanie ma ruszyć za parę miesięcy. Uznałem więc, że nie warto jej rozbudowywać i marnować czasu innych osób.
Wrażenia po dwunastu rozdziałach
Nieświadomy tego wszystkiego Kengo Kadokura oczekuje właśnie na swojego nowego szefa – Weina Chan Gou. I choć nie wywierają na sobie najlepszego wrażenia, to wygląda na to, że są na siebie (nomen omen) skazani. Pozostałe osoby, z którymi Kadokura będzie musiał współpracować też nie wzbudzają specjalnej sympatii. Nie wie jednak jeszcze, że nie będzie pracował na powierzchni, lecz w ponownie otwartej bazie. I choć mógłby w ostatniej chwili zrezygnować z podróży na dół, to konieczność spłacania sporej pożyczki wyjątkowo go do tego zniechęca. Popełnia tym samym poważny i być może ostatni błąd w życiu.
Dalszego przebiegu zdarzeń można się w pewnym stopniu domyśleć, pod warunkiem, że ma się za sobą przynajmniej kilka horrorów utrzymanych w podobnej konwencji. Bohaterowie przenoszą się do całkowicie obcego środowiska, w którym dzień od nocy można odróżnić jedynie przy pomocy zegarka, a od którego oddzielają ich tylko grube, stalowe ściany i ulegająca ciągłym awariom skomplikowana maszyneria. W dodatku ich przebywający na powierzchni zwierzchnicy wiedzą o wiele więcej niż mówią i zdają sobie sprawę, że wysyłają ludzi na niemal pewną i okrutną śmierć. Pytanie tylko co naprawdę stało się trzy lata wcześniej i co czai się na dole?
Jak przystało na horror lekturze towarzyszy powoli narastające poczucie tajemnicy i zagrożenia, wzmacnianie przez powolne tempo akcji stopniowo zdradzające kolejne odpowiedzi dotyczące zła czającego się w pomieszczeniach. Nie stroni jednak przed makabrą, na czele z widokiem ludzkich szczątków i deformacji ciał, choć nie są one rysowane dość dokładnie by wzbudzić większą odrazę. Zastosowano też znany chwyt, polegający na halucynacjach i opętaniach dopadających samotne osoby i czajeniu się monstrów w mroku. Zresztą samo zło tez nie jest zbyt efektowne i najczęściej przybiera formę przypominającą plamę czarnego tuszu.Wykorzystano także klasyczny motyw żywiącego się ludzkim ciałem upadłego bóstwa i przywołującego je bluźnierczego rytuału, co budzi oczywiste skojarzenie z mitologią Cluthu. Tym bardziej, że akcja rozwija się w kierunku nie mającym wiele wspólnego z horrorami gore i trupów jest stosunkowo niewiele. W dodatku powoli wyłaniający się obraz całej sytuacji wydaje się oryginalny i i faktycznie niepokojący, choć ze względu na niedużą ilość materiału w zrozumiałym języku (12 rozdziałów), na razie wolałbym go nie oceniać. W końcu akcja wciąż może pójść w kierunku w kierunku „ręki, nogi i mózgu na ścianie”.
Tym co wyróżnia 6000 od innych horrorów są zaskakująco wiarygodne i przekonujące postacie, choć jedynie kilka najistotniejszych poznajemy na tyle by wiedzieć że na powierzchni pozostawili rodziny, domy i przyjaciół, lub że mają specjalne powody by znaleźć się w bazie. Główny bohater jest nieco zagubionym w życiu mężczyzną od dziecka przyzwyczajonym do pracy przy maszynach. Po przejęciu firmy w której pracował przez chińską korporację postanawia w niej pozostać, w przeciwieństwie do większości współpracowników. Jest nerwowy i zbytnio przejmuje się sposobem w jaki postrzegają go inni, a jednocześnie pełen wewnętrznej siły, którą okazuje w kryzysowych sytuacjach. Gdy zostanie zdenerwowany nie waha się też powiedzieć swoim przełożonym co o nich myśli, choć z zasady później tego żałuje. Jest więc „everymanem” z którym łatwo się identyfikować, a jednocześnie potrafi zaskoczyć.
Wśród pozostałych bohaterów też jest sporo ciekawych postaci. Z tłumu szczególnie wybija się główny mechanik – Miwa Kusakabe, okazująca się zaskakująco rozsądną i praktyczną kobietą, zdolną do podejmowania trudnych decyzji i wyciągania racjonalnych wniosków nawet z bełkotu przestraszonej osoby. Co ciekawe nie jest też jedyną kobietą wśród załogi. Wrażenie robi też Wein Chan Gou, będący na pierwszy rzut oka typowym, sztywnym jak kij od szczotki i bezwzględnym karierowiczem, traktującym wszystkich z wyższością. Pomimo to ceni sobie ludzi mających dość odwagi by mu się sprzeciwić i stopniowo zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Oraz tego że jego przełożeni nie zawahają się by go poświęcić, więc zaczyna działać by uratować siebie, a przy okazji też innych. Pozostała część załogi bazy składa się z kilkunastu różnych osób: od mechaników, poprzez naukowców i lekarzy, po biurokratów, stanowiących razem zróżnicowaną grupę, w której można znaleźć paru ekscentryków. Jednak nawet statyści nie są jedynie mięsem służącym do rozsmarowania po ścianach, więc myślą i nie pchają się niebezpieczeństwu prosto w paszczę.
Realistyczna kreska niczym nie zaskakuje, ale trzyma solidny poziom. Postacie można odróżnić od siebie na pierwszy rzut oka i niewiele wśród nich osób o wyidealizowanej urodzie, choć nie wyróżniają się niczym w porównaniu do innych mang. Wnętrza, poza kajutami, są zimne, monotonne i brudne co doskonale do nich pasuje.
6000 jest tytułem ze sporym potencjałem i wszystko zależy od poprowadzenia jej akcji i rozwiązania kolejnych tajemnic. Na razie jednak wygląda na to, że Yumegari dobrze zrobiło starając się o ten tytuł i możliwe, że będzie to tytuł o klasę lepszy od Uzumaki.
Wrażenia po trzynastu tomach
Tsugumi Halberd jest czternastoletnią magiczną bronią przybyłą właśnie do Zawodówki Śmierci (Shibusenu) w celu nauki i opanowania swoich umiejętności. Ponieważ jest jednak kompletnym „świeżakiem”, niezdolnym początkowo nawet do transformacji, zostaje przydzielona do klasy NOT (Normally Overcome Target) i nie musi uczestniczyć w zajęciach dodatkowych pokroju polowania na Sida z pierwszego tomu głównej serii. A żeby nie było nudno pojawia się urozmaicenie. W oko wpada jej aż dwoje władających (meisters) i nie może się zdecydować, czy zostać partnerka Anyi – tsundere i zarazem babskiej wersji Tamakiego z Ourana, czy Meme będącej biuściastą i głupszą Osaką z Azumangi. W efekcie sama funduje sobie już na starcie wielki problem, z którym jakoś próbuje sobie radzić przez pozostałe rozdziały.
A jak to wychodzi? Na razie raczej średnio i manga tonie w schemacie „cute girls doing cute things”. Mamy więc wcinanie ciastek, nieudolne próby nauki, czyszczenie basenu i obsługiwanie klientów kafejki w ramach prac dodatkowych oraz wcinanie kolejnych ciastek. Gdzieś na trzecim planie plącze się główny wątek związany ze zdrajcami oraz eksperymentem młodszej siostry Arachne i Medusy – Sheili Gorgon. Niestety na razie ograniczył się do paru niegroźnych sytuacji i trzeba będzie trochę poczekać, by się rozkręcił. Humoru też jest jakby mniej, a akcji tyle co kot napłakał.
Znalazłem jednak jeden ogromny plus, dla którego warto się pomęczyć z całym tym przeciętniactwem – cameo! Mnóstwo cameo! Na kolejnych stronach pojawia się tyle postaci z Soul Eatera, że ich wymienienie zajęłoby cały akapit i aż szkoda na to czasu. A ponieważ akcja toczy się przed rozpoczęciem pierwotnej serii spotykamy choćby Sida w formie człowieka i Medusę jako szkolną higienistkę. Dodatkowo nie wszyscy zachowują się tak jak w głównej serii i mamy okazję zobaczyć jak np. siostry Thompson zmieniły się z żyjących na ulicy kryminalistek w odpowiedzialne partnerki Death the Kida. Poznajemy też niezbyt chlubną przeszłość Kim, dzięki której zyskała pseudonim Wiedźmy dziewczęcego internatu (osoby czytające mangę powinny wyłapać związaną z tym aluzję), wraz z syzyfowymi staraniami Oxa starającym się zadośćuczynić kłopotom jakie sprawia innym uczniom.
Parokrotnie pojawia się też Maka, będąca też pierwszą osobą spotkaną przez główna bohaterkę w Zawodówce Śmierci. Co ciekawe, właśnie pod jej wpływem Tsugumi zmienia swój styl uczesania na charakterystyczne dwie kitki. Soul, Black Star i Death the Kid też mają swoje pięć sekund, ale na razie pojawiają się bardzo rzadko. Za to nadzwyczajnie zwiększono role Claya i Akane pojawiających się oryginalnie dopiero w finale SE, broniąc statku powietrznego i towarzysząc Sidowi. Za tu tutaj wypadają wręcz nadzwyczajnie, zarówno jako bishouneni, pomocnicy Sida i… kelnerzy. Ewidentnie widać, że są dojrzalsi, bardziej odpowiedzialni i silniejsi od reszty uczniów z głównym trio na czele. Dzięki temu budzą zainteresowanie, tym bardziej, że dzięki nim pojawiają się (wreszcie) jakieś sceny akcji. Szkoda tylko że jedyną ciekawą nową postacią jest nieznany z imienia właściciel kafejki.
Kreska też jest taka jakaś biedna i choć wciąż trzyma charakterystyczny dla tej serii styl, to koncentruje się jedynie na postaciach. Niestety, tła występują rzadko i są dość biedne. Przeróżnych dodatków w stylu świec i gilotyn też jest mało, a najczęściej pojawiają się tylko charakterystyczne trupie czaszki.
Jest to wiec tytuł przeznaczony głównie dla czytelników Soul Eatera, chcących ponownie zobaczyć swoich ulubionych bohaterów. Jednak nawet oni pewnie będą znudzeni niemrawym tempem akcji i niewielka ilością humoru. I tak pozostanie do czasu aż autor weźmie się w garść i w kolejnych rozdziałach przyspieszy tempo, lub ją zawiesi. W końcu nie da się w nieskończoność żerować na popularności pierwowzoru.
A powyższy post traktuję jako trolla! Nie ma to jak wyskoczyć spod mostu informując, że coś będzie (albo i nie) i podając najprawdopodobniejszego wydawcę, który na forum oświadcza że wcale nie jest zainteresowany. Sic! Z drugiej strony przyznaję, że to niezła i nieszkodząca wizerunkowi ewentualnemu wydawcy reklama, którym mogłoby być Studio JG. W końcu od jakiegoś czasu chodzą słuchy, że uzyskali kilka obiecujących licencji i nie ogłaszają ich jedynie z powodu paru dodatkowych formalności do wypełnienia. To jednak tylko moje domniemywania, w jakie nie będę się specjalnie zagłębiać, by nie dostać etykietki papli.