x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Dobre, ale...
Z drugiej strony Aqua nieco ustępuje kontynuacji, w szczególności z powodu kreski. Neowenecja jest ponoć wyjątkowo pięknym miejscem, ale na kadrach zupełnie tego nie widać, bo autor nie przykłada się do teł. A szkoda bo opowieść aż się prosi o dwustronicowe ilustracje. A szczęście w Arii wyszło to o wiele lepiej. Irytuje mnie też wygląd prezesa Arii. Ok, rozumiem że to kot marsjański, ale wygląda j jak skrzyżowanie ssaka z wielką kluską, a nie jak kot.
Re: WTF?
LOLouch!
A skoro część oficjalną mam za sobą, to spokojnie mogę się nabijać z głupoty tytułu. Przyznaję że przeniesienie akcji do ery Edo mogło być pomysłem z niezłym potencjałem, ale całość tonie w schematach typowych dla młodzieżowych bitewników. Ot, banda sierot tworzy razem drużynę ratującą jakąś księżniczkę przed złym odpowiednikiem Leloucha i wysyłanymi przez niego Knightmare, czyli cudakami o nadnaturalnych zdolnościach związanych z żywiołami i tragicznymi projektami postaci. Przy okazji toczą mnóstwo nieprzejrzystych walk w których przebiegu trudno się połapać i strzelają wokół pantyshotami, co irytuje tym bardziej że bohaterki wyglądają maksymalnie na gimnazjalistki. O logice zdarzeń aż szkoda mówić, bo to co dzieje się np. podczas finałowej walki z pierwszym Knightmare to kpina. Ot, bohaterowie w dwójkę walczą, potem uciekają, Knightmare jakby nigdy nic zaczyna wyrzynać okoliczną wioskę, jeden z bohaterów wraca by zginąć w honorowej walce, ale nie może bo zaraz przybywa wsparcie i leją się dalej. Ufff…
Podobają mi się jednak dwie rzeczy. Pierwszą jest obecność C.C., choć w jej działaniach naprawdę ciężko dopatrzyć się jakiejś logiki. Najpierw daje nadnaturalną moc osobie która przebiła jej gardło mieczem, a później radośnie się wlecze za drużyną twierdząc jednocześnie, że nie nie stoi po niczyjej stronie. Za to charakterek jej się nie zmienił, a to plus. Niezłym pomysłem jest także zrobienie z Leloucha głównego złego. Jako urodzony knuj i morderca znakomicie sprawdza się w tej roli i nie wygląda na to by w rzeczywistości miał szlachetne cele.
Rozdziały 30 i 31
Natomiast najnowszy rozdzialik koncentruje się na Annie i jej (nie)codziennych obowiązkach. Niby wydaje się to miłą odmianą po dramatycznych poprzednich rozdziałach, ale autor wcale nie rezygnuje z kontynuowania głównego wątku, a zwrotów akcji i emocji jest jeszcze więcej niż wcześniej.
Poza tym jednak zastanawia mnie kilka rzeczy. Po pierwsze ginie zbyt wiele postaci, czego szczytem był rozdział 29. Oczywiście to dobrze że bohaterowie nie mają taryfy ulgowej, ale poza rekrutami i trójką głównych postaci zostało już niewielu bohaterów wzbudzających zainteresowanie. Jeśli tak dalej pójdzie to nawet Mikasa i Rivaile trafią do żołądka jakieś tytana, choć w wypadku tego drugiego wydaje się to nieuniknione gdyż Eren wydaje się powoli kreowany na jego następcę. W każdym razie prędzej czy później trzeba będzie wprowadzić nowych bohaterów, albo przystopować z ich ukatrupianiem.
Zastanawia mnie także trzecia strona w konflikcie pomiędzy ludzkością a tytanami, a dokładnie ich motywacje. Czemu miasto zostało zaatakowane w momencie gdy ojciec Erena wyruszył w podróż? Czyżby ktoś chciał go powstrzymać, bo wszedł w posiadanie kluczowej dla nich wiedzy. No i skąd pochodzą? Z innego bliźniaczego miasta pragnącego poszerzyć swoje wpływy i wejść w posiadanie surowców w które obfituje przestrzeń za murem Marii? Mam nadzieję że autor nie będzie zwlekał z ujawnieniem tej informacji do czasu odbicia zewnętrznego muru i zejścia do podziemi pewnego domu…
Mając do dyspozycji zaledwie cztery panele trudno stworzyć porywającą fabułę, ale autorka poszła w zupełnie innym kierunku i nawet paski tego samego rozdziału w najlepszym razie luźno się ze sobą łączą. Oczywiście widać że akcja toczy się na przestrzeni wielu lat z powodu pojawiania się nowych bohaterów i zmian pór roku, ale pomimo to jest aż do przesady epizodyczna. Jest to jednocześnie największa wada tego tytułu. Poszczególne historyjki same w sobie są w większość dość zabawne i znakomicie sprawdzałyby się w roli dodatku do magazynu komiksowego lub mangi, ale ich lektura w wersji tomikowej jest na dłuższą metę męcząca i najlepiej czytać jedynie po kilka rozdziałów na raz.
Sporym problemem jest także nierówny poziom tomików. Na początek paradoksalnie polecam trzeci, bo jest jedynym w którym występuje cała piątka głównych postaci, czyli Nobara Nonaka i czwórka jej kotów. Akcję urozmaica również rozwój ich charakterów dzięki czemu można zaobserwować jak mały kotek wyrasta na leniwego kocura. Natomiast pierwszy tom radzę zostawić sobie na koniec. Powodem tego jest fekalny „humor” związany głównie z załatwianiem się w kuwecie i wymiotami. Osobiście obserwowanie np. kotki podcierającej się o dywan niespecjalnie mnie bawiło i sądzę że większość czytelników podzieli moje zdanie. Ten typ poczucia humoru pojawia się także w kolejnych tomach, ale na tyle rzadko że nie psuje aż tak bardzo lektury. Drugim problemem jest także posunięta do przesady epizodyczność związana z występowaniem zaledwie dwóch postaci – autorki i kotki Chiko, co w połączeniu ze stałością miejsca akcji i jednie okazjonalnym pojawianiem się innych ludzi i zwierząt sprawia, że lektura błyskawicznie nudzi.
Kreska mangi jest wyjątkowo prosta nawet jak na yonkomy, które z zasady nie słyną z dopracowanej warstwy graficznej. Postacie mają uproszczone sylwetki i głowy większe od brzucha. Zwierzęta, reprezentowane niemal wyłącznie przez koty, są rysowane nieco dokładniej, ale średnio wypada odwzorowanie ich ruchów i proporcji czego przykładem jest choćby ziewanie, podczas którego ich pyszczki wydłużają się tak bardzo że zaczynają przypominać kudłate krokodyle. Tła pojawiają się tylko gdy są do czegoś potrzebne. Kadry obfitują za to w zaskakująco dużą liczbę onomatopei i komentarzy głównej bohaterki. Ogólnie kreska nie zachwyca i bardziej przypomina bazgroły z zeszytu niż dzieło autorki mającej, w momencie rozpoczęcia rysowania tej serii, już 14 lat doświadczenia w pracy mangaki.
Największym jednak problemem jest to komu polecić Pamiętnik Kociłapki. Na pewno nie jest to zły tytuł i przy odrobinie wyrozumiałości można się przy nim umiarkowanie dobrze bawić, a pierwszymi grupami docelowymi przychodzącymi mi na myśl są kociarze i miłośnicy komedii, choć będą zadowoleni tylko jeśli nie będzie im przeszkadzać monotonia kolejnych pasków lub będą czytać tylko po kilka rozdziałów. Za to chyba idealnie nadaje się dla osób chcących poczytać coś niewymagającego przed snem, tym bardziej że w większych dawkach manga działa usypiająco.
Pytanie po przeczytaniu drugiego tomu.
Re: Pozytywnie
Z zasady anime jest lepsze od swojego odpowiednika pod warunkiem że manga powstała jako druga. Choć pamiętam kilka adaptacji mang bijących na głowę swój pierwowzór. Ale po kolei:
Ghost in the Shell – pierwszy i drugi film kinowy. Przykład na to jak z młodzieżowej mangi zrobić świetne (pomimo przegadania i „filozofowania”) filmy
Revolutionary Girl Utena – anime to właściwie klasyka gatunku, podczas gdy manga to tylko dobre shoujo.
Chevalier d'Eon – obie wersje to tak naprawdę zupełnie różne tytuły, ale w porównaniu lepiej wypada anime, będącą sprawnie opowiedzianą opowieścią spod znaku płaszcza i szpady oraz magii
Ga‑rei – bo anime nie jest adaptacją, lecz prequelem i opowiada historię sprzed głównego wątku fabularnego, co pozwoliło na spore zmiany w charakterach postaci i uzupełnienie luk w fabule mangi
Chcesz to masz!
Natomiast fabuła rozwija się nieco lepiej niż przypuszczałem, choć niestety bardzo mało jest tak genialnych momentów jak chwila w której poznajemy prawdziwe imię i nazwisko Robina, albo scena w której pewna ważna postać mówi że byłby znakomitym politykiem. Oczywiście wciąż dominuje radosne chlastu‑chlastu, ale intryga jest ciekawie prowadzona. Miło także że oszczędzono nam treningów i przemów w stylu „muszę być silniejszy”.
Poza tym wreszcie pojawiła się jedna świetna postać – Madame de Pompadour, co jest tym większym zaskoczeniem że w anime jakoś nie wybijała się z tłumu. Dwójce autorów wyśmienicie udało się ją pokazać jako wybitną patriotkę robiącą wszystko dla dobra kraju i skutecznie dyrygującą całym gabinetem króla, a jednocześnie matkę stojącą przed przytłaczającymi dylematami. Chyba tylko Ludwik mógłby być równie ciekawy, ale niestety dostaje dla siebie za mało czasu. Natomiast Robin awansował ma strzelca z magicznymi kulami, radzącego sobie skutecznie ze słabszymi poetami. Do drużyny zostaje także w pewnym momencie zaciągnięty lokalny odpowiednik Gatsa z Berserka – sir Douglas walczący ogromną, świętą lancą. W pewnym momencie pojawia się także druga magical girl uwielbiająca się przytulać do Lii, ale po zakończeniu swojego wątku nie pokazała się już ani razu.
Wszystko to sprawia że ta manga coraz bardziej wygląda to jak jakiś szalony miks Claymore, Hellsinga i magical girl.
Prędzej motowydra z Marsa kulejąca na wszystkie pięć łapek
A frustracji podczas tworzenia Biomegi się nie dziwię. Manga miała być pierwotnie krótsza, a jej sześcioletni czas wydawania obfitował w przestoje. Dobrze że ją przynajmniej skończył.
Ni pies ni wydra, coś na kształt świdra.
Powiem wprost – Biomega ma koszmarną fabułę. To że manga składa się z dwóch zupełnie różnych części da się przeżyć. Liczne śmiesznostki w stylu jazdy motocyklem w kierunku kosmosu po ścianie windy orbitalnej też można by olać przy odrobinie dobrej woli. Kłopot w tym że całe to uniwersum nie trzyma się kupy, czego szczytem jest historia Reload wyglądająca jakby wycięto z niej wszystkie najważniejsze i najciekawsze fakty, pozostawiając parę popłuczyn by czytelnicy mieli WTF. Głowna ścieżka fabularna również jakoś do mnie nie trafia i cały czas miałem wrażenie jakby toczyły się losowo, bez przemyślenia ich konsekwencji i logiki.
Fazowe!
Brzmi standardowo? A co powiecie na to że Lia (bo tak brzmi imię tej pannicy) podczas pościgów skacze sobie po dachach w sukni balowej w której nawet chodzenie powinno być problemem, a gdy złamie sobie mieczyk (autorzy zastosowali dosłownie powiedzenie że słowo poety jest silniejsze od miecza) to go naprawia za pomocą noszonego na ramieniu magicznego kotka i zaklęcia? Żeby nie było nudno drugą główną postacią jest jej brat – d'Eon de Beaumont będący policjantem z oddaniem zajmującym się spaniem na służbie i ukrywaniem się przed komisarzem zlecającym mu tak ważne zadania jak wyczyszczenie sierści wszystkich policyjnych koni i mycie podłóg posterunku. Oczywiście, jak to często bywa, pozory mylą i d'Eon nie jest (aż tak wielkim) leniem i swoimi działaniami cały czas pomaga siostrze oraz prowadzi śledztwo w sprawie jej śmierci. Skoro jednak jej martwe ciało spoczywa w oczekiwaniu na pochówek to kim jest do złudzenia przypominająca ją osoba walcząca z poetami?
Fabułka zapowiada się na początku jako standardowy „potwór tygodnia”, ale z raczej nieciekawymi przeciwnikami. Postacie też są w większości nijakie, a córka Ludwika XV potrafi mocno działać na nerwy swoim: „aaalms”. Choć pełniący rolę sługi rodu de Beaumont Robin (którego podejście do swoich obowiązków jest rozbrajające) oraz kotek (który poza współudziałem w pościgach lubi grać w szachy) nieco poprawiają poziom. Za to kreska to istny cukierek dla oczu, ze sporą liczbą bishounenów i kobiet w fantazyjnych sukniach, dynamicznym cieniowaniem i niesamowitą dbałością o detale. Same rysowanie szczegółów sukni Lii doprowadziłyby niejednego mangakę na skraj załamania nerwowego. Z drugiej strony jednak proporcje postaci szwankują, czego najczęstszym przykładem są barki i łopatki wyglądające jakby wypchano je poduchami. Szkoda także, że dwójka autorów zaszalała rysując postacie i poraża nie tylko ilość przystojniaków (nawet z Ludwika XV zrobiono bishounena), ale i niekonwencjonalne stroje niektórych postaci. To co zrobiono jednemu z największych myślicieli epoki Oświecenia – Jean Le Rond d'Alembertowi woła o pomstę do nieba, gdyż wygląda jak jakiś szalony kapelusznik lub cudak z gotyckiego balu przebierańców. A już główny zły jest tak komicznie mroczny, że brakuje mu tylko kruka na ramieniu i pentagramu na rękawiczkach.
Natomiast porównanie mangi z wydanym w Polsce przez śp. Anime‑Gate anime wypada zaskakująco. Oba tytuły łączą głównie imiona postaci, tło wydarzeń i motyw psalmów (w mandze dodatkowo – palm, co o dziwo zostało w miarę sensownie wyjaśnione). Poza tym jednak manga stawia o wiele bardziej na walki i makabrę, a znacznie mniej na wiarygodne przedstawienie historycznych realiów i wydarzeń.
Re: Mała uwaga...
Świetne!
A co do samej mangi mam mieszane uczucia. Pierwsze dwa główne wątki średnio się udały. Ot, sztampowe historyjki o ratowaniu miasta/kraju przed nieśmiertelnymi demonami ze sporą ilością dziur w fabule i dziwnymi rozwiązaniami, takimi jak armata ukryta we włosach i katapultowanie się z wózka inwalidzkiego. Natomiast ostatnia część niby opowiada o tym samym, czyli ratowaniu całej ludzkości, ale broni się zaskakującymi relacjami między postaciami, znacznie lepszą kreską i dokończeniem wątków rozpoczętych w pierwszej historii. Bardzo udane są również reakcje rządu i społeczeństwa na obecność duchów w ich dotąd normalnym życiu, oraz smaczki takie jak „prognoza pogody” w której prezenterka wyjaśnia gdzie aktywność duchów może być niebezpieczna.
Spory problem mam z postaciami. Kagura to typowa bishoujo o dobrym serduszku i małym rozumku, dysponująca ogromną mocą, ale popełniająca głupie błędy sprawiające że trzeba ją później ratować. Natomiast Kensuke to gorsza i antypatyczna wersja Watanukiego z xxxHolic, która wyładowuje agresję na innych, ma obleśne myśli i talent do machania mieczykiem. Ogólnie wydaje się postacią wciśniętą na siłę, gdyż gdyby Kagura nie popełniała błędów to nie byłby wcale potrzebny. Również ich związek jest mało przekonujący. Najpierw Kagura bez konkretnego powodu darzy go uczuciem tak silnym, że jest w stanie oddać za niego życie, a potem go zostawia dla swojej przyjaciółki. Reszta postaci trzyma bardzo różny poziom. Część pomimo ważnej roli gra statystów o słabo zarysowanej osobowości, a część jest znacznie ciekawsza niż główni bohaterowie. Szkoda także, że bohaterowie nie są zbyt dobrzy w myśleniu i zastanawianiu się nad konsekwencjami własnych działań.
Kreska nie wygląda źle, ale postacie (w szczególności kobiece) odróżnia się najczęściej po fryzurze, bo początkowo brakuje im cech szczególnych. Zauważalnie poprawia się to dopiero w trzeciej części tej mangi. Rozczarowały mnie także projekty potworów i duchów, które są najczęściej groteskowe i głupie, a patenty takie jak tanuki (sic!) zmieniający się w metalową bramę, batman (tak, tak), duch‑dziecko z pierwszego rozdziału i głupawe napisy na ciałach potworów jedynie mnie w tym zdaniu utwierdziły. Chyba dopiero Kyuubi i część przeciwników z trzeciego głównego wątku wygląda jak należy, czyli groźnie. Za to podoba mi się że postacie bardzo często zmieniają ubrania, co jest jedną z niewielu rzeczy które udały się lepiej niż w anime, w którym obie bohaterki prawie cały czas chodziły w swoich idiotycznych mundurkach.
Gdyby okroić mangę do wątku Kyuubiego, lub wątków związanych z Yomi, wykopać cycmajtkowy fanserwis, utłuc co najmniej kilka postaci, oraz pozbyć się paru kiepskich pomysłów to mógłby to być świetny, a nie średni, bitewniak.
Fabuła przedstawia się następująco. Jiro Tenge wraca z frontu drugiej wojny światowej do domu i dowiaduje się, że w czasie jego kilkuletniej nieobecności przyszła na świat jego siostra – tytułowa Ayako. Problem w tym że jej rodzicielką okazuje się nie jego własna matka, lecz szwagierka. W dodatku rodzina Tenge skrywa wiele innych tajemnic i nie cofnie się przed niczym by je ukryć przed światem. Również Jiro szybko okazuje się mieć wiele na sumieniu i wraz z kolejnymi własnymi decyzjami coraz bardziej się stacza.
Jak wspominałem manga ma dwie cechy które mogą odrzucać. Pierwszą jest tematyka zbrodni, kazirodztwa i rodzinnych tajemnic, która jest potwornie „ciężka” i od której chwilami robiło mi się niedobrze. Problemem są także postacie które dzielą się na bezsilne lub bierne ofiary, oraz drani, który są zdolni do największych niegodziwości. Tak naprawdę chyba jedynymi wzbudzającymi sympatię postaciami są detektywi i Hanao, który dopiero pod koniec zaczyna odgrywać znaczącą rolę. Nawet Ayako wzbudza co najwyżej współczucie ze względu na to co zrobiła jej własna rodzina. A Jiro znienawidziłem już na początku mangi w momencie gdy prawie pobił swoją upośledzoną siostrę – O‑Ryo, a przecież w kolejnych rozdziałach popełnił o wiele gorsze czyny. Naprawdę zabrakło mi w tej historii jakiegoś silnego, pozytywnego bohatera, który stanowiłby kontrast dla pozostałych postaci.
Poza tym jest to jednak kawał mocnego i dobrego komiksu, z bardzo dobrze zarysowanymi postaciami i konsekwentnie poprowadzoną, zaskakującą i tragiczną fabułą.
Wrażenia po czterech tomach.
Akcja mangi rozpoczyna się wraz z przybyciem do miasta głównego bohatera – Usui Kenty i jego matki. Sęk w tym że szybko okazuje się że jego krew działa bardzo dziwnie na Karin, co jest sporym problemem zważywszy na to że chłopak przenosi się do jej klasy i zaczyna pracę w tej samej restauracji co główna bohaterka. Reszty łatwo się domyśleć. O dziwo, jednak ta mieszanka sprawdza się dobrze. Humor nie spada poniżej rozsądnego poziomu, cycmajtkowego fanserwisu prawie nie ma, a serię czyta się nawet przyjemnie. Szkoda tylko że szwankuje kreska, oraz że autorka ma tendencję do wrzucania do historii dhramatycznych wątków. O właśnie! Naprawdę polubiłem autorkę, z powodu omake wrzucanych pod koniec tomików. Czytanie o jej różnych, dziwnych pomysłach (np. Usui rzucający Karin dla jakiegoś przystojnego bisza) było fazowe.
Re: Recenzja tomiku 2
Pominąłem ją z dwóch powodów. Po pierwsze trudno było mi ją wcisnąć do recenzji bez używania nawiasów lub sporych zmian w konstrukcji zdań. Poza tym nie jestem pewien czy tak przeładowane wiadomościami o jakości wydania recenzje tomików jak moje odpowiadają czytelnikom. W końcu czytanie o wszelkich elementach tomiku które tylko da się opisać (choć oczywiście kilka pominąłem) może być na dłuższą metę męczące, co na pewno nie zwiększy ilości ich odsłon w statystykach.
Wow!
Re: Pytanie
Swoją drogą – w danych technicznych, pod informacją o roku i ilości tomów wydania japońskiego zawsze są informacje o polskim wydaniu, pod warunkiem że do niego doszło. Jeśli jej nie ma to znaczy, że dany tytuł nie miał polskiej edycji. Natomiast po lewej, w menu jest dział „Wydano w Polsce” w którym znajdują się niemal kompletna lista tomów i zeszytów które pojawiły się na naszym rynku, z wyjątkiem niektórych „polskich mang” Kasenu i Studia JG.
Wrażenia po pierwszym tomie.
Pomysł jest niezły, ale szwankuje wykonanie. Na razie bohater pomaga swoim znajomym z klasy, których problemy są banalne aż do przesady, choć początkowo wyglądają na coś znacznie poważniejszego. Kłopoty są typowe – poczucie odrzucenia przez rodzinę, nieszczęśliwa miłość chłopaka wyglądającego jak klon L z Death Note i trauma na punkcie warzyw ;P. Za to ciekawie wypada sposób ich rozwiązywania – Hikari w transie rysuje surrealistyczny obrazek przedstawiający problemy postaci, zostaje do niego wessany i przeprowadza jego interpretację połączoną z próbami jego zmiany, co kończy happy end podczas którego zostaje uznany za coraz większego zboka i dziwaka.
Ogólnie jest „tylko” dobrze. Manga ma sporo plusów (w tym oryginalność!), ale banalność i schematyczność fabuły są sporym minusem. Może w kolejnych tomikach będzie lepiej?
Re: Zdecydowanie odradzam
Swoją drogą ciekawe bardzo podskoczyła liczba odsłon recenzji komiksów tej autorki. Wątpię by którakolwiek z nich trafiła do comiesięcznych statystyk, ale obecny flejmik pewnie przyczynił się do sporego wzrostu ich popularności.
Natomiast co do uwag. Poza tymi wypisanymi w recenzji przydałoby się:
- powiększyć marginesy od strony grzbietu, które bardzo się przydają w wypadku rysunków zajmujących dwie strony
- postarać się o ładną czcionkę pasującą do tematyki artbooka
- konsekwentnie pisać nazwy swoich tytułów, bo na Deviancie spotkałem się z zarówno Steampunk Artbook i Steam Punk Artbook, a w samej książeczce z SteamPunk Artbook. Początkowo zastanawiałem się czy nie użyć tego pierwszego tytułu, bo jako jedyny jest zapisany poprawie, a przynajmniej tak twierdzi Google i Wikipedia.
- poprawić wygląd działu „Autorzy”. Po części jest to związane z nijaką czcionką, ale można by także zmienić sposób pisania nazwisk, które z powodu formatowania akapitów w niektórych wypadkach są nieczytelne.
A odnośnie wspomnianego wydarzenia z Clampetkami w roli głównej się nie wypowiadam, bo ledwie o nim słyszałem.