Sekaiichi Hatsukoi: Przypadek Ritsu Onodery
Recenzja
Od kiedy Ritsu rozpoczął pracę w wydawnictwie Murakawa, jego życie stanęło na głowie. Po trzech miesiącach sytuacja nie uległa zmianie – młody redaktor mang shoujo wciąż nie ma czasu na sen i zdrowe odżywianie się. Prawdziwą zmorą jest jednak praca z Takano, który okazał się z jednej strony bardzo surowym i wymagającym szefem, a z drugiej pierwszą miłością Onodery, boleśnie przypominającą mu o ogromie cierpień, jakich zaznał za czasów licealnych. Takano nie ustaje w próbach odzyskania względów byłego kochanka, co nie tylko powoduje zamęt w sercu Ritsu, ale zwraca również uwagę Yokozawy, szefa działu handlowego, który zdaje się być w bliskich relacjach z naczelnym „Emeralda”. Coraz bardziej napięta atmosfera skłania Onoderę do myśli o zmianie działu – od początku przecież chciał być redaktorem literatury, nie mangowym…
Drugi tom Sekaiichi Hatsukoi to ciąg dalszy przepychanek między Takano a Onoderą. Zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym dzieje się dużo – między mężczyznami nie tyle nawet iskrzy, co bucha płomieniami, raz pożądania, raz wściekłości. Oczywiście zamiast usiąść i wyjaśnić sobie nieporozumienia z przeszłości, bohaterowie wolą coraz bardziej wikłać się w sieć niedomówień. Co jednak poradzić – wszak takie właśnie zabiegi nakręcają fabułę tego tasiemca.
Tomik ponownie składa się z trzech rozdziałów, z czego trzeci, podobnie jak poprzednio, jest wyraźnie krótszy i poświęcony zostaje retrospekcjom Ritsu z czasów jego szkolnego romansu z Takano. Wciąż nie przekonuje mnie czcionka używana w scenach, w których bohaterowie podnoszą głos. Jej krój razi zwłaszcza w momentach, w których tuż obok umieszczone zostają onomatopeje (również zapisywane szalenie fantazyjnymi czcionkami) oraz zwykłe kwestie –tworzy się wówczas jeden wielki bałagan, co widać na przykład na rozkładówce stron 38‑39. Patrząc na nie, odnoszę wrażenie, że kogoś za bardzo poniosło i przy projektowaniu tej kompozycji zapomniał, że co za dużo, to niezdrowo.
Waneko może się poszczycić sławą wydawnictwa, które – w porównaniu z innymi – dotrzymuje terminów i w przypadku wielotomowych tytułów trzyma się dwumiesięcznego cyklu wydawniczego. Przeglądając drugi tom Sekaiichi Hatsukoi, zastanawiam się jednak, czy takie tempo nie wpływa negatywnie na poziom chociażby korekty, która nie wyłapała kilku niekonsekwencji w zapisie. Ostatnio wspominałam o zapisie terminu shojo – o ile jest on dla polskiego odbiorcy raczej nietypowy, to nie można się do niego przyczepić tak długo, jak długo używany jest konsekwentnie. W drugim tomie konsekwencja ta zanika – raz mamy do czynienia z shojo, a niedługo po tym z shoujo. To samo tyczy się nieszczęsnego „dedlajnu”, który pojawia się nie tylko w swej koszmarnej, spolszczonej wersji, ale również w oryginalnym zapisie „deadline”. Zdecydowania brakuje nawet w zapisie liczebników – gdy na zebraniu szefowie poszczególnych departamentów przerzucają się rozmiarami nakładu, raz jego liczebność zostaje podana jako „250 tysięcy”, by na drugiej stronie pojawił się zapis słowny „dwieście sześćdziesiąt tysięcy”. Mimo że to detale, redakcja powinna zdecydować się na jedną obowiązującą formę zapisu.
Biorąc pod uwagę specyficzną atmosferę panującą w wydawnictwie Murakawa, trudno się dziwić, że bardzo często używa się tutaj języka potocznego. Momentami jednak podczas lektury odnosiłam wrażenie, że tłumaczki za bardzo się w tej potoczności zapędziły – jakby w walce o swobodę i naturalność wypowiedzi nie zorientowały się, że w prawdziwym życiu pewnych zwrotów się jednak nie używa. Wszystko oczywiście zależy od doświadczenia, ale przyznam, że mimo kilku przełożonych, z którymi w swoim życiu już obcowałam, od żadnego nie zdarzyło mi się usłyszeć tekstów typu: „zluzuj poślady”, „no cze”, „sorasy”. Zwłaszcza w dużych firmach między podwładnym a przełożonym obowiązuje pewna etykieta językowa i nawet jeśli po pracy przechodzą oni w zupełnie inny typ relacji, to w otoczeniu współpracowników ich wypowiedzi powinny brzmieć nieco bardziej profesjonalnie – a przynajmniej nie jak rozmowa między gimnazjalistami o nieszczególnie bogatym zasobie słownictwa.
Zgodnie z zapowiedzią wydawcy, na drugim tomie pojawia się już odpowiednia cyfra i muszę przyznać, że zestawiając oba woluminy, tym bardziej nie mogę zrozumieć decyzji autorki o braku numeracji na tomie pierwszym. Na samej okładce aż tak bardzo to nie przeszkadza, ale kiedy oba tomiki stoją obok siebie na półce, brak numeru na grzbiecie pierwszego w zestawieniu z numeracją na grzbiecie drugiego wygląda na duże niedopatrzenie wydawnicze, a przecież wiemy, że nie z tego wynika.
Przyznam, że z ciekawością wypatruję tomu trzeciego – dwa pierwsze w całości poświęcone zostały perypetiom relacji Onodery i Takano, i choć zdaję sobie sprawę, że jest to główny wątek Sekaiichi Hatsukoi, to taka monotematyczność nieco już nudzi. Dlatego liczę na chwilę oddechu w tomie trzecim, w którym wreszcie poznamy kolejną ważną parę tej opowieści.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Waneko | 2.2015 |
2 | Tom 2 | Waneko | 5.2015 |
3 | Tom 3 | Waneko | 1.2016 |
4 | Tom 4 | Waneko | 4.2016 |
5 | Tom 5 | Waneko | 7.2016 |
6 | Tom 6 | Waneko | 11.2016 |
7 | Tom 7 | Waneko | 2.2017 |
8 | Tom 8 | Waneko | 5.2017 |
9 | Tom 9 | Waneko | 8.2017 |
10 | Tom 10 | Waneko | 11.2017 |
11 | Tom 11 | Waneko | 2.2018 |
12 | Tom 12 | Waneko | 7.2018 |
13 | Tom 13 | Waneko | 7.2019 |
14 | Tom 14 | Waneko | 6.2020 |
15 | Tom 15 | Waneko | 7.2021 |
16 | Tom 16 | Waneko | 10.2022 |