Kokoro Connect
Recenzja
Spokojne życie pięciorga przyjaciół z liceum Yamabohi zostaje gwałtownie zakłócone przez nadnaturalne zjawisko, w wyniku którego ich dusze zaczynają przeskakiwać między ciałami. Fenomen trwa zazwyczaj krótko, ale pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach, powodując niezliczone problemy. Już wytłumaczenie rodzinie i znajomym nagłych zmian zachowania jest niełatwym zadaniem, a to zaledwie początek kłopotów. Każdy ma przecież intymne sekrety, z których nie chce się zwierzać nawet najbliższym. Czy więzi przyjaźni wytrzymają tak ciężką próbę?
Kokoro Connect to manga, która w Japonii pojawiła się niemal równolegle z pierwszym tomem light novel o tym samym tytule, co jest ostatnimi czasy dość powszechną praktyką. Większość czytelników będzie zapewne kojarzyć tytuł z powstałym niemal dwa lata później anime, które zebrało szereg pozytywnych opinii za sprawą sposobu, w jaki przedstawiono zmagania bohaterów z piętrzącymi się przed nimi trudnościami. Po zapoznaniu się z zawartością pierwszego tomu mangi, mogę stwierdzić, że nie ustępuje ona pod tym względem animowanej adaptacji, a fabuła pozostaje niemal niezmieniona.
Już od pierwszego tomu akcja toczy się żwawo, bez rozbudowanego wprowadzenia. Bliższe przedstawienie bohaterów jest powiązane bezpośrednio ze zjawiskiem zamiany ciał – na pierwszy rzut oka zgrana grupka licealistów ma sporo do ukrycia, co wychodzi na jaw dopiero w miarę upływu czasu i komplikowania się ich sytuacji. Wydarzenia są pozbawione przesadnego dramatyzmu, co w połączeniu z wiarygodnym psychologicznie zachowaniem bohaterów przydaje mandze realizmu. Na razie większość problemów została dopiero zasygnalizowana, ale uważny czytelnik powinien bez trudu domyślić się rozwoju wypadków.
Polskie wydanie Kokoro Connect ma stylową obwolutę, nieróżniącą się od japońskiej szczegółami większymi niż zastosowanie łacińskiego alfabetu. Jasny i dobry jakościowo papier, czytelne czcionki i format znany z wydanego wcześniej Prophecy sprawiają pozytywne wrażenie, ale już spoglądająca z okładki uśmiechnięta twarz jednej z bohaterek i wszechobecny róż mogą być dla potencjalnego czytelnika mylące. Rysunek rzeczywiście można momentami uznać za przesłodzony, ale błyskawicznie się do niego przyzwyczaiłem. Na końcu tomiku pozostawiono strony z gratulacjami dla autorów mangi, a także podziękowanie dla czytelników ze strony twórcy ilustracji.
Istotną kwestią jest tłumaczenie, które z uwagi na ciągłe przeskakiwanie bohaterów pomiędzy ciałami było zadaniem trudniejszym niż zazwyczaj. Pomocne okazały się zastosowane przez samych autorów miniaturowe facjaty postaci, dołączone do niektórych dymków i ułatwiające połapanie się w tym, kto daną kwestię wypowiada. Paulina Ślusarczyk poradziła sobie z zawiłościami dialogów i choć uważnie szukałem, nie dostrzegłem pomyłek w stylu pomieszania rodzaju męskiego i żeńskiego przy odmianie czasowników. Równie skutecznie wypadła zamiana imienia tajemniczej istoty odpowiedzialnej za całe zamieszanie. W oryginale wywodziło się ono od występujących w Japonii roślin z rodzaju Cardiospermum, co zamieniono na bardziej swojski, a przy tym oddający istotę metafory powój. Polemizowałbym jedynie z pozostawieniem honoryfikatorów przy imionach, gdyż dla mnie wszelkie „-sany” i „-chany” w języku polskim zwyczajnie się nie sprawdzają. Podobne wątpliwości miałem w kwestii tłumaczenia onomatopei. Jeśli zakłada się pozostawienie zarówno oryginalnych znaków, jak i polskiego tłumaczenia, to manga będzie wyglądała schludniej przy zachowaniu konsekwencji. Tymczasem w pierwszym tomie zdarzyło się kilka wyjątków, w których pozostawiono tylko wersję przetłumaczoną.
To wszystko jednak sprawy marginalne przy podstawowej wadzie rodzimego wydania, a mianowicie stanowczo zbyt wąskich marginesach wewnętrznych. Część kadrów, nie wspominając już o przypisach, niknie daleko poza punktem odginania się stron, przez co trzeba użyć sporej siły lub obracać tomik pod różnymi katami, by dokładnie przeczytać ukryte fragmenty. Najłatwiej przekonać się o tym, zaglądając na stronę 7 lub 26, choć i to może okazać się skomplikowane, albowiem strony są całkowicie pozbawione numeracji, co czyni spis treści mało przydatną dekoracją.
Premierowy wolumin Kokoro Connect udowodnił, że jest to manga, która powinna zadowolić szerokie grono odbiorców, nie tylko fanów serialu. Niestety, polskie wydanie prezentuje się na razie zaledwie przyzwoicie, za sprawą owych nieszczęsnym marginesów, dających się we znaki podczas lektury. Pozostaje mieć nadzieję, że ich szerokość zostanie poprawiona zarówno w kolejnych tomach, jak i ewentualnych dodrukach.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Studio JG | 10.2013 |
2 | Tom 2 | Studio JG | 12.2013 |
3 | Tom 3 | Studio JG | 4.2014 |
4 | Tom 4 | Studio JG | 9.2014 |
5 | Tom 5 | Studio JG | 11.2014 |