Black Lagoon
Recenzja
Rokuro Okajima zakładał, że nowa praca będzie tą, o jakiej zawsze marzył. Zagraniczne delegacje, egzotyczne kraje, podróże na koszt firmy – wszystko wydawało się w zasięgu ręki. Pech chciał, że już podczas pierwszej podróży na statek, którym płynął po Malajach, wpadła uzbrojona po zęby banda dziwnych indywiduów. Sterroryzowali załogę, zaś naszego bohatera poharatali, zmusili od oddania przewożonego przezeń tajnego dysku, a gdy zrobiło się gorąco, zabrali ze sobą, licząc na okup. Zdecydowanie nie o tym Rokuro marzył. Przymusowy pobyt na łodzi bandytów umożliwił mu poznanie tej cokolwiek ekscentrycznej grupy, składającej się z seksownej choleryczki Revy, informatyka Benny’ego i czarnoskórego kapitana – Dutcha. Można powiedzieć, że nawet jakoś ich polubił, mimo że tryb życia, naznaczony strzelaninami, pościgami i awanturami, nie wydawał się typowemu pracownikowi korporacji pociągający. Kto by przypuszczał, że Rokuro, nazywany przez pozostałą trójkę po prostu „Rock”, wkrótce dołączy do załogi jako jej pełnoprawny członek? Niezbadane są koleje losu.
Pierwszy tomik mangi Black Lagoon to w sumie trzy epizody. Pierwszy z nich opowiada o okolicznościach, w jakich pirackie grono wzbogaciło się o japońskiego biznesmena. Drugi, króciutki, to niezbyt dużego kalibru awantura z udziałem konkurencji naszych bohaterów. Trzeci, zawierający się w dwóch rozdziałach, to ogień i zniszczenie w wydaniu nowej postaci – morderczej meido. Tu już mamy niemal wyłącznie rzeźnię i to taką, jakiej nie powstydziliby się twórcy Rambo. Zasadniczo cechą wszystkich trzech epizodów jest to, że stanowią pretekst do strzelaniny. O ile pierwszy został jeszcze jakoś wyważony (w końcu trzeba czytelnika wprowadzić w fabułę), tak potem autorowi wydaje się obojętne, co się wydarzy, liczy się tylko wymiana argumentów dużego kalibru. Na samym końcu tomiku mamy dwa krótkie dodatki humorystyczne.
Z powodu szumu, jaki podniósł się wokół tej mangi, sięgnąłem po nią z pewnymi nadziejami. Czy się rozczarowałem? Na to wygląda. Przede wszystkim bohaterowie. Kiedy czytam mangę, dobrze jest, gdy mogę polubić postaci, których przygody śledzę. Bohaterów Black Lagoon polubić trudno. To pospolite bandziory, którym obojętne jest, czy transportowane przez nich dziecko trafi w ręce jakiegoś pedofila czy też zostanie „pocięte” na organy. Przy tym są bardzo „cool”, co wypada groteskowo. Na dodatek Rei Hiroe, autor zarówno rysunku, jak i fabuły, przesadził, tworząc postać Revy, która jest tak przegięta, że dalej jest już tylko Alucard z Hellsinga. O ile jednak wiekowy wampir ma pełne prawo do wykonywania rzeczy, które nawet Chucka Norrisa wpędziłyby w kompleksy, o tyle filigranowa, fanserwiśna dziewoja (nieodmiennie ubrana w rozpięte szorty i ciasną bluzkę), sama jedna topiąca uzbrojone i wypełnione bandytami statki, to już drobna przesada. Ale to i tak nic w porównaniu z pojawiającą się w kolejnych rozdziałach pokojówką.
Szczątkowa fabuła i antypatyczne postaci idą tu w parze z naprawdę świetnym rysunkiem. Kreskę Black Lagoon muszę pochwalić, bo trzeba przyznać, że autor zna się na rzeczy. Szczegółowo rysowane pojazdy, broń i dynamiczne kadry ze scenami walki robią wrażenie i cieszą oczy czytelnika. Niewiele tu w sumie fanserwisu, choć skąpy strój Revy robi swoje. Co więcej, w odróżnieniu od np. Hellsinga, autor stawia tu na realizm kreski, dlatego nie mamy żadnych deformacji. Problem polega na tym, że realizm rysunku nie idzie w parze z realizmem sytuacji – już w pierwszym epizodzie mamy scenę, w której łódź bohaterów (wyglądająca jak kuter torpedowy z okresu drugiej wojny światowej) torpeduje… śmigłowiec szturmowy. Naturalnie każdy, kto liczył na realistyczną opowieść o współczesnych piratach, może sobie Black Lagoon skonfrontować z doniesieniami prasowymi z Somalii, by porównać fikcję z rzeczywistością.
Polskie wydanie trzyma wysoki standard, do jakiego generalnie przyzwyczaja nas Waneko. Tytuły z tego wydawnictwa mogą się podobać mniej lub bardziej, ale poziom wydawniczy to pierwsza liga. Dotyczy to zarówno jakości wydania, jak i tłumaczenia. Poważniejszych błędów translatorskich nie stwierdziłem, poza drobnymi wpadkami typu złoża metali ziem rzadkich (str. 121) czy To proszę, że ja ci teraz coś powiem (str. 81), korekta też uczciwie wykonała swoją pracę. Winą chyba raczej autora mangi niż tłumacza jest dziwny sposób wyrażania się członków rosyjskiej mafii – raz mówią we „wspólnym” (prawdę powiedziawszy, naprawdę zastanawia mnie, w jakim języku porozumiewają się pochodzący z różnych krańców świata bohaterowie), innym razem po rosyjsku (pisanym cyrylicą), a czasem jakiś rosyjski wtręt zapisany jest fonetycznie. Nie ma tu żadnej logiki i porządku. Tradycją mang wydawanych przez Waneko stało się już przeznaczanie ostatnich stron na nadsyłane przez czytelników fanarty.
Pierwszy tom Black Lagoon nie przekonał mnie szczególnie, aczkolwiek zaznaczam, że ocena ta nie odnosi się do całej serii, która, być może, okaże się znacznie ciekawsza, potwierdzając przy tym stare powiedzenie „Pierwsze śliwki – robaczywki”. To po prostu nie najgorsza, ale też nie wybitna, manga. Jeśli ktoś ceni sobie rzeźnię, zawsze ma do wyboru dużo bardziej „dopakowanego” pod tym względem Hellsinga, a jeśli chodzi o fabułę, nie tak znowu odległe od Black Lagoon (zamiast łodzi – samochody) – Gunsmith Cats.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Waneko | 5.2009 |
2 | Tom 2 | Waneko | 10.2009 |
3 | Tom 3 | Waneko | 6.2010 |
4 | Tom 4 | Waneko | 10.2010 |
5 | Tom 5 | Waneko | 12.2010 |
6 | Tom 6 | Waneko | 2.2011 |
7 | Tom 7 | Waneko | 4.2011 |
8 | Tom 8 | Waneko | 6.2011 |
9 | Tom 9 | Waneko | 9.2011 |
10 | Tom 10 | Waneko | 8.2014 |
11 | Tom 11 | Waneko | 5.2019 |
12 | Tom 12 | Waneko | 3.2022 |
Zapowiedzi
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
13 | Tom 13 | Waneko | 11.2024 |