Fullmetal Alchemist
Recenzja
Początkowo akcja tomu jest pokawałkowana. Wypada sprawdzić, co u wszystkich słychać, po kolei zerkamy więc do Resembool – gdzie następuje dość nieoczekiwane spotkanie, do grupy Scara, na ćwiczenia Armii Północnej i Wschodniej, do generał Olivier Armstrong i Ala. Można się nieco znużyć nieokreślonym kierunkiem rozwoju fabuły, na szczęście w dobrym momencie następuje długo oczekiwany początek oporu zbrojnego przeciw homunculusom oraz rozmowa Eda z Hohenheimem. Wszystko to jest jednak tylko zakąską do wyjątkowo długiej, rozbudowanej i pomysłowej walki z Pridem i Gluttonym, którą zresztą zapowiada już okładka. Ojciec wyraźnie zabronił homunculusom zabijania potrzebnych mu alchemików, ale nikt nie mówił o nieokaleczaniu, prawda? Wypada więc zawalczyć o własną integralność cielesną (i duchową), co bohaterowie skwapliwie czynią przez dobrych kilka rozdziałów.
Fabularnie to jeden z mniej zajmujących tomów – niewiele w sumie się decyduje, nowych informacji również niedostatek. Czuć przygotowywanie gruntu pod późniejszą akcję, oby bardziej zajmującą. Zastój tyczy się i postaci – po 20 tomach wiadomo, czego się można po kim spodziewać, i to też bohaterowie czynią. W tym temacie brak więc niespodzianek, chociaż wykonanie pozytywnie zaskakuje. Jeszcze więcej niż zazwyczaj sarkazmu i gier słownych – erystyczne potyczki Mustanga, Olivier Armstrong i Gramana dostarczyły mi nawet więcej uciechy niż pojedynek z Pridem, choć i ten wymagał od uczestników rzadko spotykanego w komiksach akcji wysiłku umysłowego.
Do swojej hipotezy o impasie dołączę grafikę – zupełny brak nowych motywów, ale jestem jak najdalszy od narzekania, to ciągle wysoki poziom, do jakiego przyzwyczaiła mnie Arakawa. Tomik doskonale się nadaje do porównania z jakością tomów początkowych – od początku było dobrze, ale miło zauważyć zwiększenie szczegółowości i ogólne uszlachetnienie kreski.
Po negatywnym odzewie klientów J.P.F. zrezygnował z tańszego papieru „oddającego ducha oryginalnych japońskich wydań”. Mam najwyraźniej braki w zjapończeniu, bo przywrócony elegancki sposób wydania wywołał u mnie westchnienie ulgi. Mamy znowu gruby biały papier przyjemny przy przewracaniu stron, nawet zapach jakby się poprawił. Za luksus trzeba płacić, stąd wyższa cena. Jako że dialogi w tym tomie są ponadprzeciętne, tłumacz Paweł Dybała stanął przed wyzwaniem, które podjął i zaliczył. Forma dorównuje treści – wypowiedzi są lekkie i dopasowane do postaci, zjadliwe kiedy trzeba i swobodne kiedy trzeba.
Dodatki to tradycyjne już paski z próbkami specyficznego poczucia humoru Arakawy. Tym razem dołączono również podobwalutowe rysunki z japońskiego wydania będące wizualizacją humoru specyficznego w trudno już przyswajalnym stopniu.