Fullmetal Alchemist
Recenzja
Bitwy z homunculusami ciąg dalszy – tak można krótkimi słowy podsumować zawartość tomiku. Zaczyna się w środku wyniszczającej walki ze Slothem, której przebieg dobrze opisuje sentencja Nec Hercules contra plures. Kiedy jest już po rzeczy całej, autorka bez chwili wytchnienia wraca do spotkania van Hohenheima z Ojcem. To było diaboliczne z jej strony – pokazała początek na ostatnich stronach tomu 22, po czym przez cały tom 23 niewinnie zajmowała się innymi „ciekawszymi” rzeczami. W końcu moja cierpliwość została nagrodzona, a panowie po ponad 400 latach rozłąki mieli okazję do wspólnej degustacji herbatki, wymiany anegdot, tudzież innych towarzyskich rozrywek. I znów ledwo co ochłonąłem po tym grzecznościowym spotkaniu, a na scenę powrócił King Bradley, z miejsca udowadniając nieprzypadkowość swojego imienia. Sama potyczka trafiła na listę moich ulubionych w całym Alchemiście. Powodów jest kilka: wspaniała dynamika, przemyślany scenariusz i nade wszystko duża (ale nie tandetna) emocjonalność. To przecież walka z samym Gniewem, oczywiste więc, że zarówno on, jak i jego przeciwnicy walczyć będą przepełnieni gorącą pasją.
Powszechna opinia mówi, że Fullmetal robi się coraz mroczniejszy w klimacie, monotoniczność tego trendu uległa jednak tym razem zaburzeniu. W sposób prozaiczny trudno uzyskać wysoki poziom mroczności przy treści ograniczającej się do ciągu bitew. Trochę nastroju udaje się ocalić podczas pogawędki van Hohenheima z Ojcem i pod koniec tomu, co nie przesłania dominującego klimatu ustawki. Obecność Nieśmiertelnej Armii nie pomaga – biegają, mamroczą, zjadają ludzi, są masakrowani jedną ręką przez Izumi Curtis – nie robią wrażenia. Przybycie samej Izumi do Centrali również zostało przeprowadzone w wątpliwej jakości sposób – tak jakoś się krzątała w okolicy. Rozumiem, że Arakawa chce mieć wszystkie postacie na miejscu w momencie finału, ale dałoby się to rozsądniej wytłumaczyć. Tonem wypowiedzi chyba już zasugerowałem, że fabuła w tym tomie nie porusza.
Kilka scen natomiast wywołało drgnienie serca. Od Arakawy nigdy nie oczekiwałem artyzmu w rysunku, wystarcza mi dobre rzemiosło i dostarcza ona tym razem jego spore ilości. Dopracowane grafiki na początku rozdziałów, dużo scen z Bradleyem, którego zawsze rysuje szczegółowo i wyraziście – oby tak dalej.
Ze względu na akcję w tym tomie nie ma miejsca na rozbudowane dyskusje, a tym samym nie ma okazji do pomysłowego ich tłumaczenia. Okazje do językowych porażek są zawsze, szczęśliwie nic takowego mnie nie ubodło. Stała, dobra jakość.
W ramach dodatków zapowiedź kolejnej gry na Wii. Poruszająca kilkustronicowa perełka albo kolejna tandetna reklamówka – wybierzcie sami bardziej prawdopodobną wersję. Poza tym pojedynczy pasek i dwa rysunki podobwolutowe, które tym razem nie przypadły mi do gustu. Już bardziej rozbawiła mnie zwyczajowa zanęta JPFu „Tom 25 już wkrótce w sprzedaży. Nie przegap!”. Ha ha, znam ja JPF – akurat.