Fullmetal Alchemist
Recenzja
Pod względem fabularnym dziesiąty tom Fullmetal Alchemist można podzielić na dwie części: dwa pierwsze rozdziały to kontynuacja walki z ostatniego rozdziału dziewiątego tomiku, zaś dwa następne opowiadają o podróży Edwarda i majora Armstronga.
W dalszym ciągu trwa pościg za rozszalałym ciałem Barry’ego, w które zapewne została transmutowana dusza jakiegoś dzikiego zwierzęcia. W niedługim czasie do pościgu włączają się Alphonse i Płomienny Alchemik, po czym cała akcja przenosi się do trzeciego laboratorium. Z początku przewaga jest po stronie czarnych charakterów – Jean Havoc i Roy Mustang zostają poważnie ranieni przez Lust. Jednak dobra passa ,,Żądzy” nie trwa zbyt długo, gdyż Płomienny Alchemik rewanżuje jej się z nadwyżką, a pozostałe homunculusy wycofują się z pola bitwy. Podczas walki Lust wyjawia też Roy’owi tajemnicę nadludzkiej siły homunculusów.
Mimo iż nasi bohaterowie odnoszą zwycięstwo, nie obyło się bez pomocy medycznej – Jean i Roy trafiają do szpitala. Podczas gdy Płomienny Alchemik regeneruje siły, Stalowy i Silnoręki kontynuują swoją podróż. W Resembool spotykają się z panem Who i Mr. Hanem, którzy mają im pomóc w przekroczeniu wschodniej granicy. Ostatecznie docierają do ruin miasta Xerxes, gdzie spotykają rzekomo zmarłą Marię Ross – okazuje się, że Roy Mustang upozorował zabójstwo kobiety. W czasie pobytu na Wschodzie Edward spotyka też grupę Ishvarczyków, od których dowiaduje się, w jaki sposób zginęli państwo Rockbell.
Ze wszystkich wątków najbardziej intrygujące jest zakończenie tomiku. Po powrocie z Xerxes Edward postanawia zatrzymać się w rodzinnym mieście w celu naprawienia uszkodzonej protezy. W drodze do domu babci Pinako chłopak odwiedza grób matki, przy którym zastaje znajomo wyglądającego mężczyznę…
Od strony technicznej dziesiąty tom nie różni się niczym od poprzednich, brak rażących błędów czy nieścisłości. Podsumowując, tomik 10. prezentuje się bardzo dobrze – każdy fan Fullmetala powinien go mieć.