Fullmetal Alchemist
Recenzja
Nie wiedziałem, co o tym myśleć – JPF wydał ten tom w terminie! Jakie dramatyczne wydarzenie zmieniło uświęconą tradycję wydawnictwa? Zrozumiałem przyczynę, kiedy okazało się, że otrzymałem wybrakowany egzemplarz – była to alchemiczna zasada równoważnej wymiany. Bardziej na serio – nie winię JPF‑u za błędy drukarni, ale niemożność kupienia mangi w przewidywalny sposób ma coś z kosmicznego fatum.
A propos fatum – to, że alchemicy mimo wszelkich usiłowań spotkają się z Ojcem na jego warunkach, dało się przewidzieć. Widać jednak szczeliny w jego planie, które na pewno będą przez bohaterów rozsadzane. Tymczasem mało skuteczne próby pomieszania szyków homunculusom połączone są ze zdecydowanie bardziej udaną obroną kwatery głównej armii. Okazji do starć jest więc dużo i jak zwykle są one doskonale poprowadzone, tym bardziej, że bliskość finału sprawia, iż pojedynki są dosłownie „na śmierć i życie”. Jednocześnie sprawność fabularna Arakawy uniemożliwia zgadnięcie, kto z walczących powinien wygrać według mangowych prawideł. Jest poważnie, jest intensywnie – na razie przebieg finału Fullmetala nie zawodzi.
Z kolei warstwę charakterologiczną spotkał niewielki zastój. Zagrywki postaci są w dużej mierze znane, toteż większość decyzji przez nich podejmowanych można skwitować „to było do przewidzenia”. Z jednej strony dowodzi to solidności ich konstrukcji, z drugiej oczekiwałbym jednak więcej „głębi” na zakończenie. Z trzeciej strony (środkowej), zobaczcie tylko – oczekuję „głębi” od shounena! Doprawdy, Arakawa mnie rozpieściła.
Prycham z wysiłku, co nowego można powiedzieć o warstwie graficznej i wydaniu po 25 tomach. Och, chyba nie można, dajmy spokój. Ponarzekajmy więc na stan zastały! (W ten sposób na dwa ostatnie tomy zostaną same superlatywy.) Numery stron. Znajdują się tam, gdzie najsłuszniej powinny, czyli w rogach stron, chyba że przeszkadza w tym grafika: wtedy lądują wyżej i blisko zszycia, gdzie są ledwie widoczne. Niestety jest to sytuacja przeważająca. Stan, kiedy numer strony jest wyraźnie widoczny raz na kilkanaście kartek, podważa sens nadawania tych numerów w ogóle. Niechże już lądują zawsze blisko zszycia i na samym dnie, wtedy przynajmniej nie trzeba ich będzie szukać po połowie strony. Wyróżnianie ich na biało na czarnych przerywnikach między rozdziałami również nie wywołuje u mnie entuzjazmu – to nie jest aż tak ważna informacja, aby kłuć mnie po oczach, przeżyłbym bez niej.
Tyle narzekania, czytać jak zwykle – warto.