Fullmetal Alchemist
Recenzja
Pierwszy tom składa się z czterech dłuższych rozdziałów. Poznajemy w nich głównych bohaterów i bohaterów negatywnych, na krótko pojawiają się też żołnierze z pułkownikiem Royem Mustangiem na czele.
Ed z Alem przybywają do pewnego miasta w poszukiwaniu kamienia filozoficznego i rozpracowują fałszywego kapłana. Przy okazji dowiadujemy się o istnieniu jakichś złych, którzy kombinują coś niedobrego (a widział ktoś, żeby czarny charakter coś dobrego zmajstrował?). Są nimi: piękna Lust, obszerny Gluttony i luzacki Envy. W drodze do Centrali Armii chłopcy zatrzymują się miasteczku górniczym. Żyjący w nim ludzie są terroryzowani przez nieuczciwego zarządcę, działającego z ramienia armii, i koniec końców pomagają biednym górnikom. A podczas ich ostatniego etapu podróży pociągiem wplątują się w zamach terrorystyczny. Grupa żołnierzy ze Wschodu przetrzymuje jako zakładników generała z rodziną. Panowie terroryści szybko się przekonują, że nazywanie Eda maluchem nie jest rozsądnym pomysłem…
Tom jest wydany na ładnym białym papierze, w błyszczącej okładce. Wszystkie rysunki, nawet te staranniejsze, są czarno‑białe, co akurat szczególnie nie przeszkadza. Na samym końcu znajdziemy też mały bonusik od autorki, czyli trzy krótkie przezabawne paski komiksu. Tłumaczenie z japońskiego jest na bardzo dobrym poziomie.