Fullmetal Alchemist
Recenzja
Tom, na szczęście bez zbędnej zwłoki, podejmuje wątek odwiedzin u tatusia homunculusów. Zapewne zepsuję wielu przyjemność z lektury, ale nie mogąc się powstrzymać, zdradzę: ciasteczek nie będzie. Będzie natomiast serwowany na świeżo kamień filozoficzny. Sam podwieczorek, jak i późniejsze kurtuazyjne jego opuszczanie, zajmują większość tomu, co nie znaczy, że nużą. Przeciwnie – początkowo poznajemy domowe obyczaje rodziny homunculusów, a potem z przyjemnością bawimy się przy ciekawostkach dotyczących struktury organizacyjnej armii Amestris. Fani ucieszą się z przewijających się perypetii Chińczyków, pfu – mieszkańców Xing (Xingczyków?), nieradzących sobie z zachodnim savoir‑vivre.
Fabularnie to niewątpliwie znaczący tom, niezawodzący również na płaszczyźnie wykonania. Pani Arakawa opanowała elitarną sztukę balansowania na krawędzi powagi. Shouneny zwykle szybko przewracają się na jedną ze stron – mamy walkę o ratowanie świata w co drugim rozdziale albo walki powagą przypominające gimnazjalną sekcję dżudo. Tutaj dzieją się rzeczy dla postaci istotne, co nie wyklucza rzucania przez nie trafnych sarkastycznych uwag i wyśmiewania się z siebie nawzajem. Cytat jednego z wojskowych „Zachowujecie się jak w jakiejś durnej mandze” , dedykować można by wielu popularnym mangakom (bez obrazy, Tite Kubo).
W ramach dodatków… dużo dodatków. Zwyczajowe paski obecne, a dla podtrzymania rodzinnego klimatu tom kończy się scenką rodzajową z domu Elriców. Nowych głębi w bohaterach te kilka stron nie odkrywa, ale darowanemu koniowi…