x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
drobna poprawka
Z całym szacunkiem dla żeńskiego w lwiej części grona, z tego co mi wiadomo, Yen płci nie zmienił i jest facetem.
Re: a Utena ?
Chirality – nie nazwałbym tego yuri, z racji zmiennopłciowości postaci.
Gits – jedna, wciśnięta raczej na siłę scena.
Dirty Pair – tyle tam yuri, że jedna bohaterka ma tak na imię.
Re: Kolej na yuri
No i po ptokach...
Opis
Re: Tylko dla kociarzy
Re: re:
Wynika to wszystko z faktu, że nasz rynek jest maleńki, finansowo dla Japończyków nie znaczący, a po upadku Anime Gate (i pewnych sprawach związanych z działalnością tego wydawnictwa pod jego poprzednim zarządem) Japończycy generalnie patrzą na Polskę jako na średnio wiarygodnego partnera.
Re: re:
Re: re:
Re: łoł
Re: re:
Re: re:
re:
Re: łoł
Strona autorki: [link]
Przyzwoity seinen
Re: Recenzja
Gruba przesada
Drugi tomik
Re:
Niezłe
Słabe
Z „Cześć Michael” nawet szkoda porównywać, bo tamten komiks bił „Kociłapkę” na łeb, na szyję i to pod każdym względem.
Dobre
Zaskakująco udane
Ale zostawmy już kukurydzę i przejdźmy do rzeczy. Na tyle na ile przeczytałem, mogę stwierdzić, ze to bardzo fajny, oldschoolowy dramat, taki typowy dla lat 70, kiedy tworzono historie smutne, tragiczne, ale bez mechów, supermocy i innych cudów – niewidów. W kresce widać wpływy Tezuki (godne uwagi, w jednym z kadrów bohaterowie czytają „Astroboya” – a akcja toczy się we Francji końca XIX wieku…). Co do bohaterów, na razie mam odczucia podobne do anime – główny bohater, Serge, wypada naprawdę dobrze, idzie wbrew temu, co na niego zwala los, ma charakter i osobowość. Gilbert jak był szmatą, tak szmatą jest. Mam nadzieję, że w mandze pokażą, jak skończył (obstawiam – marnie).
Kreska – mniam, mniam, taką kreskę lubię, co nie jest tajemnicą. Widać, że rzecz powstawała w podobnych czasach co „Adolfowie” czy „Lady Oscar”. Dopracowane tła, szczególiki architektoniczne. Projekty postaci – cóż, bishonen w liczbie 1, do tego jeden androgyn, reszta mieści się w normie. Podejrzewam, że mała liczba bizonów to jeden z powodów, dla których komiks ten mimo wszystko nie cieszy się wielką popularnością wśród jaoistek. Niemniej, to kolejny dowód na to, jak wielki wpływ Tezuka miał na komiks japoński, nawet w tych nurtach, których sam nie uprawiał zbyt intensywnie.
Natomiast co mnie lekko ubawiło – mam wrażenie, że była to jedna z lektur podstawowych Chiho Saito. Podobnie jak autorka „Uteny”, pani odpowiedzialna za „Kaze…” postanowiła upchnąć w jednej mandze wszystkie możliwe zboczeństwa, jakie się tylko da. Zresztą ponoć dlatego przez lata nikt nie chciał tego wydać… Może i dobrze, że trzyma się realizmu, bo inaczej nie zdziwiłby mnie tu nawet yaoi macki. Stanowczo, z racji tego, że niemal 2/3 bohaterów tej mangi to zboczeńcy, nie dziwi mnie niechęć japońskich wydawców z tamtych lat, biorąc pod uwagę, że docelowym czytelnikiem „Kaze…” miały być młode dziewczęta.
W zasadzie, jeśli ktoś lubi mangowy oldschool w dobrym wydaniu i nie dostaje torsji na widok homo‑niewiadomo (a Gilbert jest bardzo niewiadomo…), to polecam, bo dziś takich historii raczej się już nie tworzy.