Kuroko's Basket
Recenzja
Nareszcie jest, pierwsza sportowa manga na polskim rynku! Informacja o ukazaniu się u nas Kuroko's Basket była dla mnie wyjątkowo miłą niespodzianką, bo nie sądziłam, że doczekam tej chwili. Chylę czoła przed Waneko, ponieważ mimo dużej popularności w Japonii, na naszym skromnym mangowym rynku komiks wcale nie musi okazać się hitem. Pożyjemy, zobaczymy, tymczasem skupmy się na tomiku.
Kiedy Tetsuya Kuroko rozpoczyna naukę w liceum, pierwsze, co robi, to zapisuje się do klubu koszykarskiego. Ponieważ chłopak uczęszczał wcześniej do gimnazjum Teikou, wszyscy są przekonani, że musi być wyjątkowo uzdolnionym zawodnikiem. Drużyna ze wspomnianej szkoły odniosła ogromny sukces sportowy, głównie dzięki „pokoleniu cudów”, czyli grupie pięciu koszykarzy, których spokojnie można nazwać geniuszami. Kiedy jednak Kuroko pojawia się na pierwszym treningu, nikt nie chce uwierzyć, że ten niepozorny, praktycznie „niewidzialny” chłopak był członkiem tak znanego klubu i co więcej, grał w pierwszym składzie. Dużo większe nadzieje drużyna pokłada w Taidze Kagamim, atletycznie zbudowanym, wysokim pierwszoroczniaku, który właśnie wrócił do kraju z USA.
W pierwszym tomie dowiemy się, jaki sekret skrywa małomówny Kuroko i dlaczego, mimo kiepskich warunków fizycznych, był tak cenionym zawodnikiem w Teikou. Poza tym poznamy nieco lepiej zupełne przeciwieństwo głównego bohatera, czyli głośnego i energicznego Kagamiego, a także jednego z członków „pokolenia cudów”, Ryoutę Kise. Naturalnie czeka na nas mnóstwo koszykówki, gdyż życie bohaterów kręci się głównie wokół niej!
Pierwszy tom, nawet jeśli stanowi zaledwie wprowadzenie do historii, trudno nazwać nudnym i przegadanym. Kolejnych zawodników, w tym kolegów z drużyny Kuroko i Kagamiego, będziemy poznawać wraz z rozwojem fabuły, czyli niekończącymi się meczami. Oprócz widowiskowych rozgrywek, w późniejszych tomach zahaczających mocno o supermoce, czeka na nas sporo wyśmienitego humoru i niezwykle sympatyczne i zróżnicowane postacie. Warto też wspomnieć o bardzo przyjemnej dla oka kresce – dynamicznej i dopracowanej, która powinna zadowolić nawet wybrednych czytelników.
Polskie wydanie prezentuje się estetycznie, chociaż zwraca uwagę bardzo miękka okładka, z jednej strony wygodna, z drugiej sprawiająca wrażenie mniej trwałej. Na forum Waneko można przeczytać, że jest to wynik nieporozumienia z drukarnią i od następnego tomu okładka powinna być sztywniejsza. Lakierowana obwoluta wygląda bardzo ładnie, zwłaszcza że nie zawiera żadnych zbędnych dodatków ani dopisków – z tyłu znajdziemy krótki opis, a na przednim skrzydełku kilka słów od autora. Kolorowych stron brak (a bu!), jest za to spis treści, acz numeracja stron w komiksie występuje okazjonalnie i gdyby nie jasny podział na rozdziały, poruszanie się według spisu byłoby mocno utrudnione. Druk jest dobrze nasycony, cieszą wewnętrzne marginesy, choć jak zwykle straszą przycięte kadry – w sumie już się do nich przyzwyczaiłam, ale kiedy zostaje ucięty dymek z tekstem (strona osiemdziesiąta), trochę mną trzepie. Zastanawia mnie również powtórzenie tytułu rozdziału czwartego na dwóch kolejnych stronach, tak jakby sprawdzano, gdzie będzie wyglądał lepiej, po czym zapomniano o usunięciu niewłaściwej wersji. Możliwe, że tak miało być, ale w takim wypadku wygląda to co najmniej dziwnie.
Przejdźmy jednak do najbardziej interesującej kwestii, czyli tłumaczenia. W opublikowanej jakiś czas temu ankiecie wydawnictwo zapytało czytelników między innymi o to, czy chcieliby, żeby przetłumaczyć specyficzny sposób zwracania się do kolegów Ryouty Kise (chłopak używa zdrobnień), czy zostawić charakterystyczne końcówki. Jak się okazuje, wygrała opcja pozostawienia oryginalnych zwrotów, ale obiecano, że będą przypisy… Cóż, wypełniałam tę ankietę i niestety wyszło, że byłam w mniejszości. Nie, nie jestem zachwycona decyzją Waneko i szczerze mówiąc, nie rozumiem idei pytania o takie rzeczy czytelników. Jak to kiedyś stwierdziła moja koleżanka ze studiów „Język polski jest piękny, używajmy go!” – co jest złego w polskim odpowiedniku, akurat nasz język jest pełen możliwości, jeżeli chodzi o zdrobnienia, po jakie licho zostawiać formy japońskie i wrzucać irytujące, naćkane małymi literkami przypisy? Z całym szacunkiem, ale dla mnie jest to zwyczajne pójście na łatwiznę i zwalenie winy na fanów. Przykro mi, ale jako czytelniczka chciałabym otrzymać profesjonalnie wykonany produkt, a nie coś, co przypomina fanowską podróbkę. Nie, nie podoba mi się, że o jakości jednej z moich ulubionych mang zdecydował bezimienny tłum, często wypełniony osobami, które zapatrzone w język japoński, ledwo potrafią posługiwać się ojczystym. Jeszcze trochę i przyjdzie czas, że zamiast zawodowych tłumaczy, mangi dla Waneko będą przekładać fani, którzy przecież wiedzą lepiej. Dla mnie taka forma przekładu jest porażką i dziwię się, że jakikolwiek tłumacz godzi się na to, że musi dostosować się do „gimnazjalnej” wizji tego, jak powinno wyglądać tłumaczenie. Poza tą niezwykle istotną kwestią, nie mam zastrzeżeń do dialogów – język jest żywy, barwny i brzmi naturalnie, szkoda że pary starczyło tylko na tę łatwiejszą część.
Tomik kończą cztery strony dodatków i stopka redakcyjna, ostatnią kartkę poświęcono na reklamy. Podsumowując, wydanie technicznie jest w porządku, problemem może być przekład, w moim odczuciu nienaturalny i niemający żadnego sensownego uzasadnienia, acz fani Kuroko's Basket zniosą zapewne wiele dla ukochanego komiksu. Pytanie, co z niezdecydowanymi?