Kuroko's Basket
Recenzja
To już ostatnie spotkanie z Kuroko i drużyną Seirin – szalone, dynamiczne i chociaż mocno absurdalne, pozostawiające po sobie pewien żal. Przez te trzydzieści tomów czytelnik zdążył się zżyć z bohaterami oraz przyzwyczaić do niemożliwego poziomu meczów. Dlatego nie dziwi go przerzucanie się supermocami w ostatnim tomie.
Dzięki pseudo Emperor eye Kuroko powstrzymuje walczącego samotnie Akashiego i całkowicie wybija go z rytmu. Kapitan Rakuzan jest zszokowany do tego stopnia, że w ciągu kilku minut popełnia więcej błędów niż jego drużyna przez cały mecz. Seirin zaś walczy o każdy punkt, zwłaszcza że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki, przynajmniej do czasu, kiedy do głosu dochodzi stary poczciwy Akashi. Okazuje się, że jego łagodna i „ludzka” wersja jest o wiele groźniejsza niż apodyktyczny egoista, którego tak obawiało się Pokolenie Cudów. Wygrana znowu wyślizguje się głównym bohaterom z rąk, ale przecież wszyscy wiemy, że nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji Seirin będzie walczyć do końca.
Bogowie, czego to nie ma w tym tomiku – rajdy przez całe boisko w prędkości nadświetlnej, cudowne zagrania, o jakich gwiazdy NBA mogą tylko pomarzyć, przechodzenie na jasną stronę Mocy i otwieranie Zone w Zone. Cuda na kiju! A jak to wszystko się skończyło? No cóż, największym spoilerem jest obwoluta ostatniej części… Ale wiecie co? Znacznie lepiej się to czytało, niż oglądało w anime. Jakoś człowiek nie zwracał aż tak bardzo uwagi na wszystkie niemożliwości i nie miał poczucia, że mecz jest rozwleczony. W sumie Tadatoshi Fujimaki nie miał większego wyboru – skoro przekroczył większość granic kilka tomów temu, musiał utrzymać efekt trzęsienia ziemi do końca. I wyszło nawet nieźle.
Ponownie porozpływam się nad kreską, która w trzydziestym tomie jest rewelacyjna. Od rysunku na stronach 142–143 aż do końca dynamika wgniata w fotel. Autor doskonale poradził sobie z uchwyceniem ruchu i na dodatek zrobił to tak umiejętnie, że czytelnik bez problemu jest sobie w stanie wyobrazić, jak wygląda dane zagranie. Oczywiście są jeszcze piękne, cieniowane ręcznie zbliżenia – niesamowicie efektowne, bo przedstawiające silne emocje. Zresztą także postacie w dalszym planie prezentują się świetnie. Widać, że mangaka przykładał się do każdego, nawet najmniejszego panelu.
Polskie wydanie nie odbiega od poprzednich – druk i papier są w porządku. Zgrabnie zakomponowane napisy podkreślają prosty, ale bardzo ładny rysunek na obwolucie. Na jej skrzydełku znajdziemy ostatnią odautorską dygresję, zaś na końcu tomu posłowie, w którym Tadatoshi Fujimaki żegna się z czytelnikami i dziękuje wszystkim za pomoc i wsparcie. Oczywiście nie zabrakło wprowadzenia i spisu treści, zaś między rozdziałami znajdziemy ostatnie już pytania i odpowiedzi dotyczące bohaterów. Amatorzy fanowskich rysunków mają okazję się przekonać, jakie dzieła stworzyli japońscy (i nie tylko) czytelnicy Kuroko's Basket. Tłumaczenie utrzymuje znany nam poziom, ale chociaż to ostatni tom, niestety trafiło się kilka drobiazgów. Na stronie 12 pada stwierdzenie: Na moich barkach spoczywają uczucia całej drużyny. Sprostam im za wszelką cenę. Po pierwsze, uczucia nie mogą spoczywać na barkach, ponieważ trudno uznać je za obowiązek, i po drugie, sprostać można oczekiwaniom, ale znowu nie uczuciom. Kolejne potknięcie jest na stronie 51 – Liczba rzeczy, którą musiał opanować…, tymczasem powinno być „…które musiał opanować”. Ostatnie potknięcie zauważyłam na stronie 53, w dymku na dole mamy Była to szkoła o niezwykle silnym, niemal legendarnym klubie koszykówki., podczas gdy znacznie lepiej (i poprawniej) brzmiałoby: „Była to szkoła z niezwykle silnym, niemal legendarnym klubem koszykówki”. I to by było tyle, jeżeli chodzi o redaktorsko‑korektorskie wpadki. Ostatnie trzy strony to stopka redakcyjna i reklamy innych mang wydawanych przez Waneko.
Być może Kuroko's Basket nie jest komiksem idealnym i ma kilka mniejszych i większych wad, ale doceniam fakt, że Waneko zdecydowało się zaryzykować. To pierwsza sportówka na polskim rynku i mam nadzieję, że nie ostatnia.