Kuroko's Basket
Recenzja
Chociaż Hyuuga musiał zejść z boiska, Seirin radzi sobie nadzwyczaj dobrze i powoli odrabia straty, jednocześnie skutecznie przeszkadzając zawodnikom Rakuzan. Co więcej, dzięki znakomitej postawie Kogi obserwujący mecz z ławki kapitan wpada na pomysł, jak zatrzymać Mibuchiego. Mimo czterech fauli na koncie Riko postanawia zaryzykować, zaś ta decyzja okazuje się strzałem w dziesiątkę. Coraz gorsza sytuacja i błędy popełniane przez graczy zaczynają irytować Akashiego, skrywającego w rękawie jeszcze jednego asa…
Naprawdę lubię Kuroko's Basket, ale kiedy do człowieka zaczynają docierać wszystkie idiotyzmy serwowane przez autora, nie sposób chociaż na chwilę nie schować twarzy w dłoniach. Bo że to nie koniec rewelacji, to przecież oczywista sprawa – zwłaszcza gdy jedną z drużyn dowodzi wariat z ego wielkości Chin. Otóż zniesmaczony postawą kolegów Akashi wchodzi w „Zone” i niczym skrzyżowanie Usaina Bolta z Kobe Bryantem zaczyna grać sam, a wszyscy padają przed nim na kolana! Akashi broni, punktuje, blokuje i w ogóle czytelnik zaczyna zastanawiać się, dlaczego ten mecz jeszcze trwa, i wtedy następuje kolejne trzęsienie ziemi, gdy do akcji wkracza genialny duet Kuroko–Kagami… Cóż, jaka jest fabuła od kilku tomów, wie każdy fan Kuroko, więc jeszcze jeden pokaz galaktycznej koszykówki raczej nikogo nie zszokuje. Ostatecznie jak ktoś ceni przede wszystkim realizm, to nie kupuje mangi sportowej, tylko włącza Eurosport.
Ale zostawmy historię i bohaterów, by pozachwycać się kreską! Bogowie, jak to jest ślicznie rysowane! Tadatoshi Fujimaki naprawdę udowadnia, że trening czyni mistrza – jak przypomnę sobie pierwsze tomy, ten nieporadny kontur, krzywe facjaty, i porównam z ostatnimi tomami, to po prostu serce rośnie. Owszem, są autorzy zdolniejsi i bardziej charakterystyczni, ale trudno przejść obojętnie nad tymi świetnie narysowanymi, pełnymi dynamiki scenami, które zawsze są czytelne i dopracowane. Mangaka niezwykle umiejętnie operuje linią – drobne kreski do cieniowania, perfekcyjnie „budujące” ciała zawodników, ekspresyjne linie o różnej grubości sugerujące ruch, podkreślane oszczędnymi, prostymi rastrami. Cud, miód i orzeszki! Widać, że autor chciał się rozwijać i robił wszystko, by to osiągnąć, za co bardzo go szanuję.
Kunszt pana Fujimakiego można podziwiać na świetnie zakomponowanej obwolucie, idealnie oddającej ducha walki, obecnego w omawianym tomie. Co do reszty wydania – praktycznie bez zmian. Druk jest ostry i wyraźny, a tłumaczenie dobre. Widać, że wydawnictwo nie eksperymentuje na finiszu, co bardzo mu się chwali. Trochę boli marność dodatków, ale to już rzecz od Waneko niezależna – żadnej bonusowej historyjki czy minikomiksu, za to fanowskich rysunków od zatrzęsienia (i dlaczego zawsze mam wrażenie, że wybierają najbrzydsze?). Na pocieszenie zostaje „Kącik pytań” i Alternatywne zagranie, jak by nie patrzeć, przedostatnie…