Kuroko's Basket
Recenzja
Na dzień przed finałem zawodnicy Seirin mają o czym myśleć – opowieść Kuroko okazuje się dla nich niemałym zaskoczeniem, ale i motywuje do gry. Mimo to wszyscy doskonale wiedzą, że to nie Seirin jest faworytem, a pełen gwiazd Rakuzan z Akashim na czele, przeciwnik najbardziej wymagający ze wszystkich dotychczasowych. Oczywiście finałowa rozgrywka przyciąga tłumy kibiców, a wśród nich nie może zabraknąć drużyn, z którymi Kuroko i spółka zmierzyli się we wcześniejszych rundach. Zanim jednak finaliści staną naprzeciwko siebie, kibice mają okazję obejrzeć mecz o trzecie miejsce, w którym Shuutoku pokonuje pozbawione Kise Kaijou.
Najważniejszy i ostatni mecz zawodów Seirin rozpoczyna z przytupem, głównie dzięki doskonałej dyspozycji Kagamiego. Jednak Rakuzan nie ma zamiaru stać i patrzeć, jak banda nowicjuszy zgarnia im tytuł mistrzowski sprzed nosa. Akashi szybko pokazuje asowi Seirin, gdzie jego miejsce, i tylko opanowanie starszych zawodników sprawia, że czarny koń mistrzostw nie traci wiary w zwycięstwo. Kiedy jednak wydaje się, że kryzys został zażegnany, pojawia się nowy, jeszcze poważniejszy problem – teoretycznie niewidoczne podania Kuroko są bez najmniejszego problemu przechwytywane przez przeciwników. Najlepsza broń głównego bohatera po prostu przestaje działać.
Cóż, jeżeli ktoś przebrnął przez dotychczasowe dwadzieścia pięć tomów, to doskonale wie, że Tadatoshi Fujimaki uwielbia rzucać bohaterom kłody pod nogi i komplikować rozgrywki w stopniu przekraczającym dopuszczalne normy. Jako że to już finał, niespodzianka goni niespodziankę, a i zawodnicy będą się musieli nieźle nagimnastykować, żeby pokonać aktualnych mistrzów. To jednak brzmi dobrze tylko w teorii, ponieważ tym razem autor przeszarżował z „przepakowaniem” przeciwników. Rakuzan to zbiorowisko oryginałów bijące na głowę wszystkich dotychczasowych rywali protagonistów, jednak proszę nie traktować tego jak komplementu. Chłopcy są płascy i da się ich określić dwoma przymiotnikami na krzyż, ale czytelnik i tak dostrzega tylko ich kosmiczne techniki i zagrania. Naturalnie prym wiedzie Akashi – postać, która miała być najciekawszym członkiem „Pokolenia cudów”, a skończyła jako najnudniejszy i najbardziej irytujący. Wydaje mi się, że autor trochę zapędził się, prezentując poprzednie mecze, i w finale nie zostało mu już nic innego, jak tylko pokazać obrzucanie się galaktykami przez bohaterów. Tom dwudziesty szósty to dopiero wstęp do owej kosmicznej koszykówki, ale już widać pierwsze rozbłyski. Inna sprawa, że to już naprawdę „ostatki” i nawet jeśli fabuła zostawia sporo do życzenia, warto nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami z Seirin.
Co nowego można napisać o wydaniu po dwudziestu sześciu tomach? Ano niewiele, zwłaszcza że Waneko stara się utrzymać ten sam poziom. Na obwolucie autor przedstawił Kuroko z bardzo zawziętą miną, co trochę koliduje z jego wiarą we własne możliwości pod koniec tomiku, ale faktycznie w takim nastroju główny bohater wychodzi na parkiet. Na przednim skrzydełku tradycyjnie znalazła się krótka dygresja mangaki na temat własnej osoby, zaś z tyłu umieszczono opis fabuły, w który niestety wkradł się błąd. Zamiast „różne uczucia” mamy …różnie uczucia. Drugie niedociągnięcie znajdziemy na stronie 36, gdzie zabrakło spacji w wypowiedzi Kagamiego i powstał zlepek żekontynuujemy. Na szczęście więcej błędów nie wypatrzyłam. Ucieszył mnie także powrót kącika pytań, który przeplata się z Alternatywnym zagraniem na końcu każdego rozdziału. Oczywiście nie mogło zabraknąć galerii fanowskich rysunków, tym razem wyjątkowo bogatej, bo aż siedmiostronicowej. Tomik jak zwykle zamyka stopka redakcyjna oraz reklamy wydawnictwa. Cóż, odliczanie do zakończenia serii chyba czas zacząć…