Kuroko's Basket
Recenzja
Przed nami ostatnia kwarta meczu Touou z Kaijou i chociaż drużyna Aomine wygrywa kilkoma punktami, Kise i jego koledzy nie odpuszczają. Pierwszy raz od dawna as Touou czuje, że być może faktycznie jest ktoś, kto da radę go pokonać. Pytanie brzmi, który z byłych zawodników Pokolenia Cudów wytrzyma presję i napięcie, a także olbrzymi fizyczny wysiłek? Czyje zagranie zdecyduje o wygranej?
Na szczęście czytelnicy nie muszą czekać do kolejnego tomu, by poznać odpowiedzi na te pytania. Rewelacyjny mecz rozegrany przez niedawnych przeciwników motywuje chłopaków z Seirin do jeszcze cięższych treningów, nawet w dni przeznaczone na odpoczynek, chociaż nie wszystkich. Pierwszacy spragnieni prawdziwego meczu postanawiają wziąć udział w turnieju ulicznej koszykówki. Oczywiście Kagami i Kuroko także nie przepuszczą takiej okazji, zaś w ostatniej chwili do prowizorycznej drużyny dołącza Teppei Kiyoshi. Na miejscu spotykają niedawnych konkurentów z parkietu, czyli panów z liceum Seihou. Mimo złożonej obietnicy, bohaterom nie jest dane rozegrać meczu, ponieważ Seihou przegrywa z nieznaną drużyną i to dużą różnicą punktów. Szybko wychodzi na jaw, że przyczyną takiego obrotu spraw jest przyjaciel Kagamiego ze Stanów, Tatsuya Himuro. Spotkanie z niewidzianym od lat kolegą staje się okazją do opowiedzenia, jak zaczęła się dla Taigi przygoda z koszykówką. Oprócz niego na scenę wkracza także piąty zawodnik Pokolenia Cudów, diablo wysoki Atsushi Murasakibara. Panowie po krótkim wprowadzeniu rozpoczynają uliczny pojedynek.
Tomik dziewiąty jest bardzo satysfakcjonujący, głównie ze względu na zgrabnie zbalansowaną zawartość. Mecze oficjalne, nieoficjalne i treningowe przeplatają się z retrospekcjami i scenami rodzajowymi. Dzięki temu całość nie wydaje się monotonna czy przegadana. Przy okazji warto wspomnieć, że to właśnie w omawianej części do Seirin dołącza kolejny członek drużyny, chociaż tym razem trochę nietypowy. Osoby zaznajomione z anime zapewne wiedzą, o kogo mi chodzi – Kuroko przynosi na trening Tetsuyę Dwa, czyli znalezionego w parku psiaka, który zostaje oficjalną maskotką drużyny. Będzie tu również miejsce na trochę fanserwisu dla panów, to jest przemoczoną do suchej nitki Momoi, szukającą u Tetsu pocieszenia po kłótni z Aomine. Podsumowując, jest to naprawdę porządny i udany prolog przed zbliżającym się wielkimi krokami Pucharem Zimowym.
Przejdźmy jednak do kwestii technicznych – obwoluta ponownie pozytywnie zaskakuje niezłą kompozycją i dobrze dobraną kolorystyką. W ogóle warto przypatrzeć się kresce w omawianym tomie, gdyż naprawdę zachwyca dynamiką i starannością. Widać, że autor znacząco poprawił warsztat w porównaniu do początków mangi. Niestety polskie wydanie nie ustrzegło się kilku wpadek – po pierwsze, druk na niektórych stronach (na przykład 65 czy 80) jest niewyraźny, a właściwie „podwojony”, tak jakby podczas odbijania przesunęła się matryca. Po drugie, nie pasuje mi wypowiedź Kasamatsu na 53 stronie: Schodzimy dumni z tego, co udało nam się osiągnąć, w domyśle „schodzimy z parkietu”. Czytając tę kwestię po raz pierwszy, miałam naprawdę głupie skojarzenie, jakoś niefortunnie brzmi dla mnie to zdanie i mam wrażenie, że jednak ten „parkiet/boisko” powinno się w wypowiedzi znaleźć. Więcej wpadek nie zarejestrowałam. Poza tym chciałabym też wyrazić uznanie dla Karoliny Dwornik, która zdecydowała się przetłumaczyć zdrobnienia imion używane przez Murasakibarę. „Kuroś” wcale nie brzmi źle, ba, znacznie naturalniej niż te wszystkie „-chchi” dodawane do imion przez Kise. Fajnie, że tłumaczka nie boi się eksperymentować, mimo żałosnych żądań niektórych czytelników. Mam nadzieję, że podobne zabiegi będą pojawiać się częściej we wszystkich mangach wydawanych przez Waneko. Tomik, podobnie jak poprzedni, nie zawiera żadnych dodatków, prócz krótkiej zapowiedzi nadchodzących wydarzeń. Ostatnie trzy strony zajmuje stopka redakcyjna i reklamy własne wydawnictwa.