Kuroko's Basket
Recenzja
Mecz Kaijou z Fukudą trwa w najlepsze. Niestety drużyna Kise zupełnie nie radzi sobie na parkiecie – Haizaki wygrywa każdy pojedynek z Ryoutą i wszystko wskazuje na to, że Kaijou pożegna się z turniejem. Ale „pokolenie cudów” nie poddaje się tak łatwo, więc mimo niezaleczonej kontuzji Kise wznosi się na wyżyny swoich umiejętności i zaczyna używać zagrań kolegów z Teikou. Nawet niezwykle utalentowany Haizaki nie jest w stanie przeskoczyć tak wysokiego muru, dzięki czemu Kaijou wygrywa i trafia do półfinału, gdzie już czeka na nich Seirin.
Zanim jednak chłopcy rozpoczną bój o finał, czeka nas pojedynek Shuutoku z Rakuzanem, czyli drużyną dowodzoną przez Akashiego. To nie jedyny as w rękawie trenera Rakuzanu, oprócz kapitana „pokolenia cudów”, ma on do dyspozycji trzech „niekoronowanych króli”. Oczywiście Midorima doskonale wie, na co stać kolegę z gimnazjum, dlatego od pierwszych sekund meczu Shuutoku nie odpuszcza i gra na najwyższych obrotach. Najlepsza i najbardziej utytułowana drużyna w kraju nie ma zamiaru przegrać, więc szybko odpłaca pięknym za nadobne. Przez dwie kwarty wydaje się, że obie koszykarskie potęgi są sobie równe, ale z każdą kolejną minutą meczu wyraźniej widać, że Rakuzan jeszcze nie pokazał, na co naprawdę go stać.
Mam wrażenie, że tom dwudziesty powstał głównie po to, by wreszcie przedstawić czytelnikom Akashiego, legendarnego kapitana z gimnazjum Teikou. Powtórzę to, co pisałam przy okazji anime, jedyny i genialny Akashi rozczarowuje – jego mania wielkości i niezachwiana wiara w wygraną są tak przerysowane, że aż śmieszne. Wydaje mi się, że Tadatoshi Fujimaki zbyt długo odwlekał wprowadzenie na scenę kapitana „pokolenia cudów”. Chłopak tak obrósł w legendę, że autor poległ w starciu z własnymi pomysłami i zamiast wybitnie utalentowanego zawodnika stworzył chodzący mit, całkowicie odrealniony i pozbawiony jakiegokolwiek ludzkiego rysu. Nie psuje to jednak przyjemności czytania, chociażby dlatego, że miło zobaczyć na parkiecie drużyny inne niż Seirin. Poza tym są jeszcze „niekoronowani królowie”, czyli w sumie całkiem urocze stadko postrzeleńców. Tom dwudziesty ma też kilka innych zalet, jak chociażby Aomine wbijającego trochę rozumu do głowy Haizakiemu oraz użyczającego Kagamiemu butów, nie można też zapomnieć o sympatycznych retrospekcjach z życia zawodników Shuutoku.
Polskie wydanie nie odbiega od normy, zarówno jakość papieru, jak i druku są bardzo dobre. Na obwolucie tym razem króluje Akashi, co nie powinno dziwić, skoro jest głównym bohaterem opisywanej części. Być może rysunek nie jest tak pomysłowy i efektowny, jak poprzednie, ale w sumie idealnie oddaje charakter postaci. Na skrzydełku obwoluty tradycyjnie znajdziemy kilka słów od autora, równie tajemniczych, jak i on sam. Pierwsze strony (jak zawsze) zajmują spis bohaterów, streszczenie dotychczasowych wydarzeń i spis treści. Numeracja stron jest wybiórcza, ale pozwala na w miarę płynne poruszanie się po komiksie zgodnie ze spisem treści. Poza tym, jeżeli ktoś stęsknił się za galerią fanowskich prac, w tomie dwudziestym zajmuje ona aż jedenaście stron i jest jedynym dodatkiem. Na końcu tomiku jak zwykle umieszczono stopkę redakcyjną i reklamy własne Waneko (kolejnego tomu Kuroko's Basket i sklepu internetowego wydawnictwa).
Nie mam zastrzeżeń do tłumaczenia, trzymającego od kilku tomów równy, wysoki poziom. Nadal zacieszam za każdym razem, kiedy widzę polskie zdrobnienia, a nie japońskie, tym bardziej, że są naprawdę udane. Podobało mi się również naszpikowanie wypowiedzi Haizakiego wulgaryzmami, które podkreślają jego wredny charakter i brak poszanowania dla wszelkich zasad. Co tu dużo mówić, mamy do czynienia z niegrzecznym chłopcem, więc i język powinien być stosowny. Niestety korekta nie wyłapała kilku błędów: po pierwsze, na stronie czterdziestej dziewiątej mamy problem w tym…, połączono tu dwa związki frazeologiczne, „problem polega na tym” i „rzecz w tym”, po drugie, na stronie sześćdziesiątej szóstej w wypowiedzi Akashiego zabrakło spacji i zamiast „ A tak…” wyszedł „Atak…”; pomijam już tradycyjne stosowanie „ciężko” zamiast „trudno”, do czego zdążyłam się przyzwyczaić (a nie powinnam).