Kuroko's Basket
Recenzja
Seirin ledwie zipie – Hyuuga zupełnie nie radzi sobie z Mibuchim, Kagami nie jest w stanie zatrzymać Akashiego, kontuzjowany Kiyoshi ledwo dotrzymuje kroku olbrzymiemu Nebuyi, a bezradny Kuroko nadal siedzi na ławce rezerwowych. Czy to oznacza wygarną Rakuzanu? Jeszcze nie, bo chociaż drużyna Seirin powoli traci wiarę we własne zdolności, gdzieś głęboko tli się maleńki promyczek nadziei. Zdesperowany Hyuuga postanawia go trochę rozniecić, ale jego entuzjazm szybko zostaje stłamszony czwartym faulem i koniecznością zejścia z parkietu. Co innego Kuroko, który nawet w najgorszej sytuacji wierzy, że jeszcze nie wszystko stracone, i jak się okazuje – ma rację.
Płomienna przemowa „widmowego zawodnika” robi swoje i zmęczeni, ale zmotywowani koledzy po raz kolejny stają do walki. Uskrzydla ich nie tylko wiara w zwycięstwo, ale także fakt, że Kuroko wreszcie wpada na pomysł, jak unieszkodliwić Mayuzumiego i chociaż w minimalnym stopniu przywrócić sobie „niezauważalność”. Oczywiście Kagami nie zostaje w tyle i po raz drugi wchodzi w „Zone”, stając się poważną przeszkodą na drodze Rakuzanu do gładkiego zwycięstwa. Zresztą pozostali zawodnicy Seirin również postanawiają wykrzesać z siebie jeszcze trochę ognia.
Chociaż tom 28 zaczyna się całkowitą depresją, już po kilku stronach wiadomo, że teraz to drużyna Akashiego będzie musiała martwić się o przebieg meczu. Mimo to w działaniach kapitana „pokolenia cudów” nie widać paniki, a jedynie lekkie zaskoczenie zaistniałą sytuacją. Koledzy Kuroko wzięli się w garść, ale do odrobienia jest dwadzieścia punktów, a przecież przeciwnicy nie będą w tym czasie stać i patrzeć. Cóż, na pewno cieszy przebudzenie protagonistów, choć nie sposób pozbyć się wrażenia, że teraz mecz jest już tylko przepychanką – to pojedynek na kosmiczne zagrania i przewidywanie przyszłości. Fabule brakuje świeżości, bo schemat odbijania się od dna przerabialiśmy już kilkakrotnie, i to zazwyczaj w lepszym wydaniu. Jestem zdania, że autor powinien był zakończyć mangę na starciu Seirin z Kaijou – to był piękny, pełen emocji mecz, idealny finał opowieści sportowej. Przekombinowany Rakuzan nie wzbudza żadnych uczuć, nawet negatywnych, więc i rozgrywkę z nimi w roli głównej trudno uznać za udaną. W sumie największą frajdę sprawiło mi czytanie Kącika pytań i Alternatywnego zagrania, a najbardziej uśmiałam się przy przeglądaniu wyników trzeciej ankiety na najpopularniejszą postać. Przykładów z listy nie podam, chociaż bardzo mnie korci, żeby nie psuć innym lektury.
Fabuła fabułą, ale jakości rysunków naprawdę nie da się nic zarzucić – poszczególne panele są momentami rewelacyjne pod względem dynamiki i warto jednak zajrzeć do tomiku, chociażby tylko po to, żeby pozachwycać się warsztatem Tadatoshiego Fujimakiego. Zresztą polskie wydanie też nie pozostawia wiele do życzenia – druk jak zwykle jest ostry i nasycony (jedynie na stronie 180 pojawił się problem z podwojeniem obrazu), a papier bardzo dobrej jakości. Nie zabrakło spisu postaci oraz streszczenia, a także kilku wynurzeń natury osobistej mangaki na skrzydełku obwoluty. Nie mam też większych zastrzeżeń do tłumaczenia, zresztą już od kilku tomów podkreślam, że bardzo przypadł mi do gustu styl narzucony przez Karolinę Dwornik, tym razem wspomaganą przez Damiana Małkowskiego. Przychodzą mi do głowy tylko dwie uwagi. Po pierwsze, na stronie 14 pada stwierdzenie: Wchodzimy w drugą połowę meczu!, które wydaje mi się nienaturalne, dużo lepiej brzmiałoby: „rozpoczynamy drugą połowę…”. Po drugie, na stronie 84 pojawia się słowo zaśmiardły i widzę, że słownik języka polskiego taką formę dopuszcza, ale dla mnie brzmi ona cokolwiek dziwnie, ponieważ zawsze spotykałam się z określeniem „zaśmierdły”. Tym razem tomik obfituje w dodatki – na końcu znajdziemy nie tylko wspomniane już wyniki ankiety, ale także bogatą galerię fanowskich rysunków oraz dwa minikomisy nawiązujące do wyników głosowania czytelników. Polecam zwłaszcza ten o Riko, jest wyjątkowo uroczy! Ostatnie strony poświęcono na stopkę redakcyjną oraz reklamę mang Waneko.