One-Punch Man
Recenzja
Nie tylko Genos interesuje się mocą Saitamy. Organizacja o nazwie Dom Ewolucji, która w poprzednim tomie nasłała na bohatera elitarny oddział wojowników, nie ma zamiaru tak łatwo się poddać. Podczas gdy bohaterowie zmierzają w stronę siedziby tejże organizacji, jej przywódca uwalnia najbardziej monstrualnego ze swych podopiecznych. Jest to bestia tak potężna, że nie da się jej w pełni kontrolować, ale pozostaje jedyną nadzieją na zatrzymanie Saitamy. Najlepiej żywcem, choć bez szczególnej presji, bo obłąkany profesor wciąż nie zrezygnował ze swych ambicji i pragnie poznać wszystkie tajemnice bohatera, ale może tego dokonać równie dobrze na stole sekcyjnym. Tymczasem łysy obrońca sprawiedliwości chciałby jak najszybciej mieć całe to zamieszanie za sobą, ponieważ już wkrótce rozpocznie się cotygodniowa wyprzedaż w supermarkecie, na którą pod żadnym pozorem nie chce się spóźnić.
Jak można się domyślić, źródło potęgi Saitamy nie jest tak skomplikowane, jak mogło by się wydawać, choć osoby, które do tej pory z One‑Punch Manem nie miały wiele do czynienia najpewniej zostaną solidnie zaskoczone i nieźle rozbawione wytłumaczeniem. W humorystycznej opowieści jest też drugie dno, które autorzy delikatnie już sugerują, ale historia ani na moment nie traci komediowego wydźwięku.
Oprócz wątku Domu Ewolucji, drugi tom wprowadza także epizod łysego gangu leni o idealistycznych ambicjach, którzy terroryzują miasto, ale co ważniejsze, brakiem czaszkowego owłosienia psują wizerunek głównego bohatera. Tak być oczywiście nie może, więc Saitama rusza naprzeciw nowemu zagrożeniu w trosce o swoje dobre imię. Przy okazji napotyka Naddźwiękowego Sonica, wojownika ninja, który będzie się potem pojawiał jeszcze kilkukrotnie na przestrzeni mangi.
Na razie fabuła wciąż ma dość epizodyczny charakter, ale pojawiają się już dłuższe wątki spajające ją w spójną całość. Przede wszystkim pod sam koniec ostatniego rozdziału naświetlona zostaje idea rejestru superbohaterów i stowarzyszenia zrzeszającego obrońców sprawiedliwości z całego świata. Saitama, niemający o tym pojęcia, nie zapisał się w ich szeregi, co tłumaczy jego niską rozpoznawalność w społeczeństwie. Nigdy nie jest za późno, by to naprawić, tak więc Genos i mistrz ruszają wspólnie, by zarejestrować się w tym nietypowym związku zawodowym.
Polskie wydanie drugiego tomu One‑Punch Mana prezentuje się równie udanie jak pierwsza odsłona. Na szczególne słowa uznania zasługuje dokładność zachowania formatu. Recenzowany egzemplarz miał co do milimetra taką samą wysokość, co pierwszy, a jeśli ma się w pamięci liczne przypadki krzywo przyciętych mang, układających się na półce w fale Dunaju, jest to bardzo miła odmiana. Mam tylko nadzieję, że nie jest to jednostkowy zbieg okoliczności i tak już pozostanie, a drukarnia stanie na wysokości zadania także w innych tytułach wydawnictwa. Również mocna, idealnie przycięta okładka, szerokie marginesy wewnętrzne i wyraźny druk napawają optymizmem.
Miałem pewne zastrzeżenia w kwestii tłumaczenia nazw przeciwników w pierwszym tomie, ale w drugim takich problemów już nie zauważyłem (choć „Armored Gorilla” dla zachowania ciągłości musiał niestety pozostać). Imiona postaci są powszechnie tłumaczone, z wyjątkiem pseudonimu „Hammerhead”, który akurat w mowie Szekspira brzmi lepiej niż w naszym ojczystym języku. Byle tak dalej, zwłaszcza że nadchodzący tom trzeci wprowadzi nowe postaci o pseudonimach stanowiących nie lada wyzwanie dla tłumacza chcącego zachować ducha oryginału.