One-Punch Man
Recenzja
Władca plemienia Morzan nawet wyszedłszy na suchy ląd zdaje się nie mieć sobie równych. Bohaterów niższych klas masakruje bez wysiłku, po czym kontynuuje swój marsz, unicestwiając kolejnych nieszczęśników, którzy są na tyle odważni lub lekkomyślni, by stawić mu czoło. Nawet heros klasy S, Pysio‑Pasio, zmuszony jest uznać wyższość przeciwnika. Potwór trafia ostatecznie do schronu, w którym skryli się przerażeni mieszkańcy i kilku niskich rangą członków Stowarzyszenia. Przyparci do muru „obrońcy ludzkości”, którzy na co dzień zajmowali się głównie zdejmowaniem kotów z drzew i pomaganiem staruszkom w przechodzeniu przez ulicę, zmuszeni są do beznadziejnej konfrontacji z bestią.
Okładka nie bez powodu przedstawia Rower Rangera, najsłynniejszego w Stowarzyszeniu bohatera z niższych klas, który pomimo mizernych umiejętności uosabia najszlachetniejsze wartości, jakich brakuje wielu jego potężniejszym kolegom, takich jak honor, bezinteresowność, odwagę. W świecie, w którym nawet ratowanie ludzkości stało się zajęciem rozliczanym niczym w korporacji, taka bezinteresowność jest iskierką nadziei na powrót do chlubnych korzeni. Jeśli chodzi o klasycznego ducha bohatera, nikt nie może równać się z Rower Rangerem, nawet bliski ideału Genos.
Organizację bohaterów usprawiedliwia jedno. Niełatwo o bezinteresowną szlachetność, gdy ludzie zamiast okazywać wdzięczność, zwracają się przeciw swym wybawcom, kwestionując ich motywy. Wystarczy jedna złośliwa uwaga, by tłum zamiast nosić herosów na rękach, zaczął obrzucać ich zgniłymi pomidorami. Saitama w piątym tomie zamiast mierzyć się z zagrożeniem z głębin, do pokonania którego jak zawsze wystarczy jeden cios, będzie pełnił rolę odnowiciela. Przywróci właściwy porządek rzeczy, otwierając ludziom oczy na poświęcenie tych, którzy przysięgli ich bronić. Łysy wojownik uczyni to po raz kolejny własnym kosztem, narażając się na obelgi, oszczerstwa i brak zrozumienia. Mimo to nie przestanie podążać za marzeniami, w pełni świadomy, że nie musi nikomu nic udowadniać. Robi to dla siebie i dla nielicznych momentów, gdy ktoś bez wielkich słów powie po prostu „Dziękuję”.
Mimo poważnej wymowy tego kolejnego One‑Punch Mana, nie zabrakło humoru w klasycznym dla mangi stylu. Luz Saitamy idealnie kontrastuje z powagą sytuacji, wprowadzając odpowiednią dawkę komizmu, polegającego przeważnie na wywoływaniu w czytelniku współczucia dla czarnych charakterów, niemających pojęcia, w jak nieprawdopodobnie głębokie bagno wdepnęli, zadzierając z tym niepozornym, śmiesznie ubranym jegomościem. Uśmiech na twarzy wzbudza też wieńcząca wątek główny zabawna historia poboczna o problemach finansowych głównego bohatera, okraszona życiową puentą.
Na sam koniec wspomnę co nieco o polskim wydaniu. Jakkolwiek z recenzenckiego punktu widzenia chętnie znalazłbym coś, na co mógłbym ponarzekać w celu urozmaicenia niniejszego tekstu, tak moje wysiłki tym razem spełzły na niczym. Bez dziwnych tłumaczeń, z dbałością o szczegóły i estetykę, tak powinien prezentować się każdy tom równie dobrej mangi. Cieszę się, że jakość wydania w pełni dorównuje treści.